piątek, 28 grudnia 2012
16. This kiss
-Theo... - westchnęłam z rozkoszą, kiedy opadł na poduszkę obok mnie. - Kocham Cię...
W odpowiedzi jedynie zaczął wodzić swoim palcem po mojej talii wbijając przy tym we mnie swoje spojrzenie.
-Nigdy więcej mi tego nie rób... - rzucił, opadając tym razem na plecy, a swoją dłonią nadal wodząc po moim brzuchu.
Dla jasności ja i Theo pogodziliśmy się ze dwie godziny temu. Tutaj, w tym domu, w tej sypialni,w tym łóżku. Dlatego teraz starałam się przywołać mój oddech do porządku i odsunąć od siebie zbędne myśli. Przecież tak niedawno jak zwykle odbywaliśmy w samochodzie dość krzykliwą i pretensjonalna konwersację. Do domu wpadłam też z wyraźnym niezadowoleniem i warczeniem. Co więc takiego się wydarzyło, że leżałam teraz zupełnie nago obok Walcotta? Wydarzył się on. To jak mocno przycisnął mnie do swojego torsu i zaczął zachłannie całować. Ta cała jego dorosłość, to wszystko odegrało kluczową rolę. Przecież nie raz już słyszałam o tym, że dorośli ludzie często godzą się w łóżku. Dlatego ten seks na zgodę nie powinien mnie dziwić. Zwłaszcza, że to nie był nasz pierwszy seks na zgodę w przeciągu ostatnich tygodni. Musiałam chyba oswoić się z kwestią, że czasy świetności mojej i Theo już dawno są za nami.
-Co będziesz dziś robiła? - ponownie do moich uszu dotarł jego nienaganny akcent i mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Będę unikała kłótni z Tobą - mruknęłam podsuwając się bliżej niego. - A potem...
-Ułatwię Ci to - przerwał mi nie zważając nawet na to, że moja twarz znalazła się nieprawdopodobnie blisko jego twarzy. - Wychodzę dziś na trening i na jakieś świąteczne nagrywki.
- A ja przez ten czas będę... - spróbowałam coś powiedzieć, jednak wszedł mi w słowo.
-Poszukasz sobie sama sukienki na tą świąteczną kolację z drużyną? - dopiero teraz spojrzał na mnie swoimi dużymi i brązowymi oczami sprzedając mi jednocześnie przepraszający uśmiech.
-Chcesz mnie w ogóle tam zabrać? - zaczęłam lekko skubać jego ramię przywołując tym samym w to miejsce jego spojrzenie.
-Czemu miałbym nie chcieć? Jesteś moją dziewczyną. Zależy mi na Tobie. - zaczął wyliczać, by po chwili musnąć moje czoło. - Zabieram Cię, bo jesteś dla mnie ważna.
-Mhmmm - mruknęłam cicho przymykając powieki, a chłopak jak na zawołanie otoczył mnie swoim ramieniem. - Prześpimy się chwilę?
Drzwi od domu huknęły, a w przedpokoju pojawił się wkurzony Theo. Spojrzał na mnie, a jego torba treningowa wylądowała z hukiem na ziemi. Długo nie musiałam czekać, a z jego butami stało się to samo.
-Możesz mi powiedzieć co Ty robisz? - podeszłam bliżej niego łapiąc za tą torbę i jego ramię.
-Mamy w domu jakieś piwo? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie, po czym usiłował mnie minąć.
-Już nawet się ze mną nie przywitasz? - założyłam ręce na boki i wyczekująco stanęłam w przedpokoju. W odpowiedzi złożył na moich ustach krotki pocałunek, po czym skierował się w stronę kuchni. Przewiesiłam sobie na ramieniu jego torbę i powoli ruszyłam za nim.
-Powiesz mi co się stało? - spuściłam z tonu z nadzieją, że tym razem nie wybuchnie żadna kłótnia.
-Pieprzony Wilshere! - spojrzał na mnie, sięgając do lodówki po szklaną butelkę. - Wielce mądry, bo podpisuje nowy kontrakt! "Theo, Ty też powinieneś podpisać" - sparodiował Wilshere'a wywołując tym samym lekki uśmiech na mojej twarzy.
-Przestań - zaśmiałam się podchodząc bliżej niego, a następnie wspinając się na palce i całując go w nos.
-Jak zwykle on wie lepiej, co jest dla mnie lepsze. - uważnie przysłuchiwałam się każdemu warknięciu chłopaka i zastanawiałam się czy chodzi mu faktycznie tylko o tą kłótnie na treningu. - Wielki dorosły! Mieszka w Londynie całe życie, ale on przecież najwięcej wie o życiu. On zostawił kiedyś wszystko w innym mieście, żeby móc...
-Przestań! - podniosłam ton swojego głosu. Zadziałało. Chłopak teraz uważnie mi się przyglądał. - Jack to przede wszystkim Twój przyjaciel.
-I co z tego, że przyjaciel? Chrzanić to!
Pokręciłam tylko głową i oddaliłam się do salonu, w którym ponownie runęłam na kanapie. Nie miałam najmniejszej ochoty na kłótnie, a dziwnym trafem czułam, że napięte relacje między tą dwójką za chwilę znajdą swoje ujście na mnie.
Jest jeszcze jedna kwestia, która sprawiała, że kłótnie moje Theo z dnia na dzień mogły stawały się co raz gorsze. Kłamałam. Mówiłam mu, że idę do znajomych ze studiów, żeby się pouczyć, a tak na prawdę uciekałam do Islington tylko po to, żeby spędzić choć chwilę z Jackiem. Potrzebowałam go jako przyjaciela, ale nie zdawałam sobie chyba sprawy z tego, co wydarzyło się pewnego popołudnia.
Stałam właśnie na przeciwko Wilshere'a i odpisywałam na kolejnego smsa od Theo. Na kanapie obok rozgrywającego zajmował miejsce jego synek, Archie. W telewizji leciały jakieś bajki, na które większej uwagi nie zwracał Jack. W pewnym momencie poczułam jak swoją ręką łapie mnie na wysokości kolan, a w efekcie ja ląduje okrakiem na jego kolanach.
-Co Ty robisz? - zaśmiałam się spoglądając na jego twarz, a następnie patrząc ponownie na ekran mojego telefonu.
Nie odpowiedział mi nic, więc pochyliłam się w stronę Archiego, który właśnie pożerał swoją rękę i spoglądał z zaciekawieniem to na telewizor, to na psa Jacka, który biegał po salonie.
-Kolego, co kombinuje Twój tatuś?
Mały odpowiedział mi tylko głośny śmiechem i tylko dla niego zrozumiałym okrzykiem. Jego tata natomiast złapał mnie na wysokości bioder i wyciągnął z mojej ręki telefon, mnie natomiast przysuwając bliżej siebie, tak że wylądowałam na jego torsie.
-Co robisz? - zaśmiałam się odprowadzając wzrokiem mój telefon. Nie odważyłam się jednak ruszyć. Po prostu spojrzałam na jego twarz, która była w tym momencie całkowicie wyprana z emocji. Jego ręka nadal spoczywała, gdzieś na wysokości mojego biodra, a ciemne oczy świdrowały mnie swoim spojrzeniem. Nie odważyłam się na nic innego, jak tylko patrzenie w jego ciemne tęczówki. Sama nie wiem, kiedy moje oczy się zamknęły, moja twarz znalazła tuż obok jego, a jego usta wyznaczały właśnie jakiś niewidzialny szlak na moich. Pierwszy raz, w którym musnął swoimi ustami moje wargi był dość niepewny, za drugim razem był już nieco bardziej łapczywy, trzeci natomiast... Za trzecim razem przygryzł moją dolną wargę. Cicho mruknęłam i odruchowo oparłam swoje dłonie o jego ramiona, jakby w obawie, że za chwilę stracę równowagę. Jego język wędrował teraz wzdłuż moich warg, szukając teraz jakiegoś magicznego wejścia w głąb. I znalazł, bowiem zupełnie odruchowo rozchyliłam usta i przysunęłam się bliżej niego. Słodkość, która teraz płynęła z jego ust sprawiała, że prawie się zapomniałam. W porę jednak się ocknęłam. Przyłożyłam swoją dłoń do jego mostka i odsunęłam się spoglądając ponownie na niego. Dostrzegłam ten błogi uśmieszek na jego twarzy i dwa dołeczki charakterystycznie odznaczające się w jego policzkach.
-Jack, przypominam Ci, że mam chłopaka. - rzuciłam uważnie mu się przyglądając.
-Inga - zaśmiał się łapiąc za moją dłoń spoczywającą w dalszym ciągu na jego klatce piersiowej, a następnie zaczął się nią bawić. - Taki chłopak to sama wiesz...
-Jaki Theo by nie był, to wciąż mój chłopak... - burknęłam zajmując teraz wolne miejsce po jego boku. - I wciąż go kocham...
Mój wzrok padł teraz na dłoń, którą w dalszym ciągu bawił się mój przyjaciel. Dość niepewnie wsparłam swoją głowę na jego ramieniu i zajęłam się oglądaniem bajki.
-W takim razie zapomnijmy o tym co dzisiaj się stało, ok?
-Rozmawiałam.. - rzuciłam z wyrzutem zapinając teraz pas w sportowym aucie Walcotta. - Co Ci się stało, że chcesz wyjść przed czasem?
-Nie krzycz na mnie - warknął odpalając teraz silnik. - Po prostu zrozum, że on działa mi na nerwy.
-Cholera, Walcott! Krzyczeć to ja dopiero zacznę. - spojrzałam na niego porażającym wzrokiem. - I nie rozmawiałam z samym Jackiem. Stali z nami też Alex i Aaron.
-I co z tego, że stali?! - docisnął pedał gazu, a dopiero po tym na mnie spojrzał. - Prosiłem Cię o coś!
-Miałam do niego nie chodzić, ale nie nie rozmawiać z nim - skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej i odwróciłam swój w stronę szyby.
Theo nic mi nie odpowiedział, jedynie systematycznie przyspieszał. Widziałam to po prędkości mijanych budynków i czułam tą napiętą atmosferę wiszącą w powietrzu. Świąteczna kolacja Arsenalu miała zostać spędzona w miłej atmosferze, ale wyszło jak zwykle. Theo jak zwykle widział więcej niż inni.
-Możesz łaskawie zwolnić? - rzuciłam dość pretensjonalnie, kiedy budynki zaczęły zdecydowanie zbyt szybko migać.
-I tak ulice o tej porze są już puste - rzucił obojętnie nie racząc mnie nawet spojrzeniem.
-Cholera, Walcott! - podniosłam ton głosu i przeniosłam swój wzrok na niego.
-Nie zwolnię Inga - warknął skupiając teraz swój wzrok na mnie.
-Możesz być na mnie wściekły, ale nie zabij chociaż siebie! - sama byłam w szoku, że tak łatwo przychodziło mi krzyczenie na niego.
-Nikogo nie zabiję! Pierwszy raz jeździsz ze mną? - wciąż nie odrywał ode mnie swojego wzroku, zresztą podobnie jak ja od niego. - Zawsze jeżdżę szybko!
-Ale nie aż tak! - daję słowo moim głosie powoli było słychać co raz większą nutę przerażenia. - Patrz na tą cholerną drogę!
-Nie muszę - zaśmiał się mi prosto w twarz.
I wtedy rozległ się huk, a ja poczułam jak przeszywa mnie cholerny ból w klatce piersiowej. Wylądowałam na poduszce powietrznej, która wyrosła przede mną. Nie zważając na nic złapałam się teraz w okolicy żeber i położyłam głowę na tym napompowanym kawałku materiału przede mną. Bolało mnie jak cholera, a gorsze było to, że nie wiedziałam nawet co się stało. Obróciłam się w bok, żeby spojrzeć na Theo. Leżał mniej więcej w podobnej pozie co ja. Dostrzegłam pojedynczą strużkę ciemnej krwi lecącą z jego skroni i poczułam jak słone łzy zbierają się w moich oczach.
-Theo? - rzuciłam zachrypniętym głosem i wyciągnęłam rękę tak, by móc złapać jego. - Theo spójrz na mnie.
Widziałam jak leniwie i opornie otwiera oczy, ale łapie ze mną kontakt wzrokowy. Ściska moją dłoń i równie spokojnym głosem jak ja mówi tylko dwa zdania.
-Inga, kocham Cię. Przepraszam...
-Też Cię kocham, Theo. - czuję jak nieco mocniej ściska moją dłoń. - Patrz na mnie, ok? Nie zamykaj oczu. Nie masz prawa zostawić mnie samej w tym samochodzie.
Jego powieki jednak mimo wszystko stawały się co raz cięższe, a ja widziałam jaką trudność sprawia mu ta walka. Nie zauważyłam nawet, kiedy moje łzy zaczęły ciec jak szalone...
-Theo, słyszysz mnie? Proszę Cię nie zamykaj tych oczu. - płakałam próbując złożyć jakiekolwiek zdanie. - Chociaż raz mnie posłuchaj... Theo, spójrz na mnie. Theo... Theo!
Nie wytrzymał... Jego uścisk już całkowicie zelżał, a ręka spoczywała w mojej tylko dlatego, że ja ją ściskałam tak mocno jak tylko mogłam. Schowałam twarz w poduszce i pozwoliłam ulecieć kolejnym łzom. Zbliżały się święta, a ja właśnie traciłam bliską mi osobę. Poczułam tylko jak ból w mojej klatce piersiowej staje się co raz większy. Puściłam dłoń Theo i wtedy...
Od autorki: No więc rozdział dodany przed Nowym Rokiem. Teraz z czystym sumieniem mogę wyjechać. Chciałabym życzyć Wam wszystkim oczywiście tego szczęśliwego i dużo lepszego wejścia w Nowy Rok i szampańskiej zabawy sylwestrowej. A teraz nie bijcie mnie za tą Ingę i Jacka. Ja na prawdę musiałam! Aha i nie martwcie się, to że rozdział się tak kończy nie oznacza wcale końca opowiadania.
środa, 26 grudnia 2012
15. Poczucie bezpieczeństwa?
Po ostatniej wizycie chłopaków z drużyny relacja moja i Theo była idealna tylko dla osób obserwujących nas z daleka. Jeśli ktoś spędzał z nami każdy dzień doskonale wiedział, że wszystko zaczęło się psuć. Na szczęście takich osób nie było, albo było ich bardzo mało. Jedną z nich był na pewno Jack, o którego tak na prawdę nam poszło.
Kiedy następnego dnia rano obudziłam się, na łóżku nie leżałam sama. Podczas gdy po mojej lewej jak zwykle spoczywał Theo, tak po prawej stronie leżał ściśnięty Alex, a tuż obok niego Jack przytulony do krawędzi łóżka. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym szybko zeskoczyłam z łoża, dając jednocześnie znak Chambo, że może się nieco przesunąć. Ten natomiast bez najmniejszego zawahania podsunął się do swojego starszego kolegi niemal go przytulając. Zaśmiałam się pod nosem, oczekując momentu, w którym dłoń Theo spocznie na jego talii, jednak czekanie zdawało się wiecznością. Uprzednio zaglądając do salonu, w którym spał Aaron i Carl, skierowałam się do kuchni. Podczas gdy parzyłam kawę, poczułam jak ktoś przytula mnie od tyłu i zostawia na mojej szyi swój ciepły oddech oraz ślad swoich ust. Cicho mruknęłam z rozkoszy. Tak na prawdę stęskniłam się za nim na dobre. Obkręciłam się na palcach i stanęłam twarzą w twarz z Theo. Uśmiechnął się do mnie, a następnie złapał za podbródek i zaczął uważnie oglądać z każdej strony moją szyję. Zmarszczyłam lekko brwi i powoli się od niego odsunęłam.
-Co Ty robisz? - rzuciłam ostrzegawczo.
-Tak się tylko przyglądam... - dla odmiany teraz dotknął swoją dłonią wcześniej oglądanego miejsca.
-Czy ja spałam sama z Jackiem w łóżku przez jakiś czas? - ponownie zmrużyłam powieki, a nie otrzymując od niego odpowiedzi, teraz to ja złapałam go za podbródek. - Spałam, prawda?
-Dlatego właśnie Cię oglądam... - wyjaśnił mi to z tak stoickim spokojem, jakby co najmniej to po nim spływało.
-Zgłupiałeś? - zaśmiałam się przerywając kontakt wzrokowy, który nawiązał ze mną zaledwie kilka sekund wcześniej. - Ciebie już na prawdę pogrzało, prawda? Zasnęłam na tej kanapie...
-Na jego ramieniu - przerwał mi łapiąc za moją kawę i siadając przy stole.
-Bo Ty byłeś zajęty Fifą. - burknęłam siadając teraz na jego kolanach i upijając łyk ciepłego napoju.
-Mhmm... - mruknął przejeżdżając teraz swoją dłonią po moim udzie. - Nie musiałaś siadać obok niego. Zrobiłbym Ci miejsce przy mnie.
-Przestań - zaśmiałam się ponownie zarzucając mu swoje ręce na jego szyję. - Może powinnam Ci jeszcze podziękować, że mnie zaniosłeś do sypialni?
-To nie ja - burknął ponownie wlepiając swój wzrok w lodówkę.
-Nie? - pierwszy raz poczułam, tak ogromny zawód. - A kto?
-Jak to kto?! - wybuchł, nie wytrzymał, widocznie miał sobie do zarzucenia więcej niż ja. - Twój cudowny Jack. A potem sam poszedł spać. Przyszliśmy z Alexem i położyliśmy się. Kazałem mu wcisnąć się między Was...
-Co kazałeś mu zrobić?! - podniosłam ton swojego głosu zupełnie nie zwracając uwagi na to, że w dalszym ciągu mamy gości. - Widziałeś jaki on spał ściśnięty całą noc?! Rozumiem, że mamy duże łóżko, ale Theo... Ogarnij się!
Puknęłam go palcem w czoło, złapałam za mój kubek i razem z nim skierowałam się do łazienki - miejsca, w którym teraz panowała cisza i mogłam choć chwilę spędzić sama.
-Znowu się pokłóciliście? - Jack powitał mnie tym, jakże miłym pytaniem, kiedy kolejny dzień z rzędu otworzył mi drzwi. Ja natomiast w odpowiedzi wyciągnęłam tylko przed siebie butelkę wypełnioną najlepszym czerwonym winem, jakie tylko znalazłam na sklepowych półkach. Jeśli już pytacie, to tak... Kłóciłam się z Theo co raz częściej. Głównym powodem był chłopak, do którego teraz przyszłam. Doskonale wiedziałam, że te kłótnie są do zaleczenia tuż u zarodka, jednak zwyczajnie nie chciałam. Czemu? Być może to przez to, że nie dostrzegałam nic złego w moim zachowaniu. Theo najchętniej sam dobierałby mi ostatnio znajomych, a dla mnie to Jack był tym nowym najważniejszym kolegą. Chłopakiem, z którym chciałam spędzać wolny czas, który sprawiał, że życie nabierało nowych kolorów, a ja znajdowałam chwilę odpoczynku od tej niestety ostatnio szarej codzienności z Walcottem.
-Inga... - pokręcił głową wpuszczając mnie do środka. - Myślę, że to nie uratuje Waszego związku...
-Chcę po prostu wypić z przyjacielem - westchnęłam ciężko, ściągając z siebie kurtkę i podając ją Londyńczykowi. - To wcale nie musi oznaczać, że pokłóciłam się z chłopakiem.
-Ale to zrobiłaś - kolejne westchnięcie, tym razem z jego strony. - I co ja mam z Wami zrobić?
Wzruszyłam tylko ramionami i odwracając się na pięcie skierowałam do jego salonu. Na ogromnej plazmie zajmującej chyba niemal całe mieszkanie widniał zastopowany stary mecz Arsenalu. Doskonale wiedziałam, że był stary, bowiem na obrazie koszulkę z numerem 4 nosił niski brunet, a nie wysoki blondyn grający na pozycji obrońcy. Ponadto przy piłce znajdował się właśnie gracz z numerem 8 i wszystko by się zgadzało, gdyby nie miał on włosów lekko postawionych na żel.
-Stary mecz, hm? - mruknęłam marszcząc lekko brwi i zajmując wolne miejsce na kanapie.
-Tak sobie tylko oglądam... - opadł obok mnie stawiając butelkę na stoliku.
-Chyba jednak masz jakiś powód - spojrzałam na niego uśmiechając się tak szeroko jak tylko potrafiłam. - Powiem ci w sekrecie, że to był chyba mój ulubiony skład.
Teraz i on się uśmiechnął, a następnie spojrzał na mnie. Czułam jak uważnie przeszywa mnie jego unikatowy wzrok.
-Tak - nie zauważyłam nawet, kiedy otworzył usta. - To była dobra drużyna. A oglądam, bo... Cesc zawsze umiał tak fajnie zagrać piłkę...
-Zawsze był bardziej wysunięty niż Ty - podsunęłam się bliżej niego i go przytuliłam, następnie naciskając przycisk play na pilocie, który spoczywał w jego dłoni. - Myślę, że to cały sekret Fabregasa...
-Nie - zaśmiał się przeczesując dłonią moje włosy. - On nigdy nie miał sobie równych na boisku, na swojej pozycji...
-Dopóki grał z Wami - wystawiłam język gwałtownie się podnosząc i kierując do kuchni po otwieracz i dwie lampki na wino.
-Kończy się - jęknęłam czując jak język sam zaczyna mi się plątać.
-W porę - głos Jacka wydawał w mi się w tym momencie tak pociągający, że najchętniej słuchałabym go cały czas. - Wrócisz teraz do Theo i się pogodzicie.
-Nie chcę do niego wracać -mogę przysiąc, że tupnęłam w podłogę jak mała naburmuszona dziewczynka, a następnie obie nogi podkuliłam i ściągnęłam do swojego brzucha. - Muszę odpocząć od niego i tego wszystkiego, Jack... -oparłam głowę od oparcie kanapy przymykając swoje powieki.
-Chcesz, chcesz - zaśmiał się łapiąc za moje łydki i naciągając je sobie na kolana. - Jesteś teraz tylko pijana i sama nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakie głupoty padają z Twoich ust.
-Zostanę na noc u Ciebie... - rzuciłam ciężko czując, że za chwilę na prawdę usnę tutaj, z głową na oparciu i nogami wygodnie wyciągniętymi na nogach Kanoniera. Było mi naprawdę dobrze: ciepło koca, jakim byliśmy przykryci przyjemnie mnie grzało, a jego chłodne dłonie zataczały jakieś kółka na moich kostkach. Byłam prawie pewna, że na mojej twarzy gości teraz błogi uśmiech.
-Jacky... - jęknęłam sennie, sprawiając jednocześnie, że przestał bawić się swoimi rękoma i podsunął się bliżej mnie, zupełnie nie zważając na to, że jedna z jego dłoni spoczęła teraz na moim brzuchu.- Daj mi tylko coś do przebrania...
Dość mozolnie otworzyłam oczy i dostrzegłam jego twarz tuż nad moją. Jeśli teraz powiedziałby mi, że nie jest ani trochę wcięty, to na pewno bym go wyśmiała. Jego lekko zamglony wzrok wydawał się być jeszcze bardziej interesujący niż na co dzień, a każdy proces myślowy trwał chyba trzy razy dłużej. Dopiero, kiedy przetworzył moją prośbę kiwnął głową, złapał mnie za rękę i zaprowadził do swojej sypialni, w której podał mi jakąś koszulkę i dresy. Nie miałam siły nawet się przebrać, dlatego leżąc na łóżku zrzuciłam z siebie powoli sweterek, a następnie koszulkę, by móc naciągnąć na siebie stary trykot Arsenalu. Kiedy leżałam już w czerwonej koszulce ściągnęłam biustonosz i rzuciłam go gdzieś na podłogę. Wszelkie bariery znikły wraz z ostatnią lampką wina jaką przyniósł teraz chłopak. Widziałam jak jego wzrok spoczął teraz na fragmencie bielizny, która leżała teraz gdzieś na drewnianych panelach pokrywających podłogę w jego sypialni.
-Inga... - usłyszałam jego lekko zakłopotany, ale wciąż seksowny ton głosu i podniosłam się lekko, tak by móc na niego spojrzeć. - Sądzę, że powinnaś...
Stał i drapał się po głowie uważnie analizując coś w swojej głowie. Nic nie mówiłam, po prostu na nowo opadłam na łóżko, gotowa zasnąć.
Następnego dnia rano czułam nadal nieodpartą chęć postawienia się Theo, zemszczenia się na nim w jakiś sposób. Mój po części bojowy nastrój nadal nie minął, a może to był po prostu alkohol, który nadal szumiał mi w głowie. Otworzyłam oczy i cicho ziewnęłam. Dostrzegłam Jacka, który leżał tuż obok mnie i spał. Mimowolnie na mojej twarzy zagościł uśmiech, a ja musnęłam swoimi ustami jego policzek. Pojedynczy dołeczek odznaczył się w jego twarzy jako objaw uszczęśliwienia. Opadłam obok niego, a chwilę po tym odruchowo złapałam za skrawek jego koszulki i przyciągnęłam go bliżej siebie.
-Mmmm, Inga... - cicho jęknął w dalszym ciągu nie otwierając oczu, a jedynie otaczając mnie swoim ramieniem. - Jak już tu spałaś, to śpij dalej...
-Już śpię, Jacky - cicho zaśmiałam się wypuszczając jednocześnie ciepłe powietrze wprost na jego szyję.
Poczułam tylko jak ciaśniej mnie ściska i całuje gdzieś w czoło. Niewiele myślałam o dwuznaczności tych gestów. Przymknęłam powieki i mimowolnie wciągając zapach jego koszulki poczułam jak na nowo odpływam. Nie zważałam na to, że Theo będzie podwójnie wściekły jak wrócę do domu. Już nie tylko za to, że wyszłam do Wilshere'a, ale też za to, że nie wróciłam na noc. Przez chwilę nie liczyły się żadne reguły jakimi się kierowałam w życiu, liczyły się tylko te ramiona, które sprawiały teraz, że coraz bardziej przylegałam do jego ciała i które zapewniały mi jakieś dziwne poczucie bezpieczeństwa. Zupełnie inne poczucie niż te, którego doświadczałam od Theo. Wyprężyłam się dumnie niczym kotka, czując opuszki palców lekko zachodzące pod moją koszulkę. Ale przecież wtedy nie zastanawiałam się nad żadnymi skutkami wspólnego spania. Do czasu.... Dzwonek do drzwi przerwał nam wspólną drzemkę. Tym razem to jednak Jack skierował się do drzwi. Oboje nauczeni tym, że drzwi powinien otwierać właściciel mieszkania unikaliśmy tym razem dziwnych spotkań w progu. Dlatego teraz wyciągnęłam się jeszcze mocniej na łóżku czując się jakby każdy kawałek mojego ciała miał odpaść. Starałam się nie wyłapywać nic z rozmowy Jacka, dlatego kiedy drzwi do sypialni otworzyły się z hukiem ze strachu podskoczyłam na łóżku i z pretensjonalnym spojrzeniem odwróciłam się w ich stronę.
-Theo?! - momentalnie podniosłam się zapominając o bólu jaki mi doskwierał, przypomniała mi o nim dopiero po chwili moja głowa, sprawiając, że w efekcie się skrzywiłam. - Co Ty tu robisz?
-Co Ty tu robisz?! - warknął na mnie mierząc mnie wzorkiem, a następnie odwracając się i wychodząc.
Spojrzałam na Jacka wzrokiem błagającym o pomoc, ale przecież teraz nie mógł mi w żaden magiczny sposób dopomóc. Właśnie dlatego jak błyskawica podniosłam się z łóżka i pobiegłam do salonu, w którym usadowił się Theo.
-Jak Ty wyglądasz? - burknął nie spoglądając nawet na mnie.
-Porozmawiamy? - westchnęłam zajmując wolne miejsce obok niego.
-Najpierw się przebierzesz, a później pojedziemy do domu. - warknął dopiero teraz spoglądając na mnie. - A tam sobie porozmawiamy.
-Theo - jęknęłam wywracając oczami starając się pohamować zmianę tonu głosu jaka cisnęła mi się na usta. - Przestań być taki protekcjonalny... Przyjechałam do kolegi, wypiliśmy za dużo i Jack nie mógł mnie już odwieźć...
-Są taksówki - przerwał mi odwracając ode mnie wzrok. - Ja też mam samochód i prawo jazdy.
-Pokłóciliśmy się - założyłam ręce na biodra.
-Przebierz się... - przerwał mi chowając swoją twarz w dłoniach, które uprzednio wsparł o swoje kolana.
-Nie rozkazuj jej - poczułam jak Jack obejmuje mnie, kiedy kierowałam się do sypialni po moje ubrania.
Zdębiałam. Poczułam jeszcze tylko jak chłopak obraca mnie tyłem do siebie, tak że moim oczom ukazał się równie zdziwiony Theo stojący naprzeciw mnie. Mimo, że Jack chciał dobrze to wyszło... No właśnie nieciekawie.
Od autorki: Jeśli są błędy to bardzo za nie przepraszam i obiecuję je poprawić. Zaległości u Was nadrobię dziś i jutro, więc nie martwcie się, że nie ma u Was komentarza ode mnie. Świąteczne zamieszanie pochłonęło po części nawet mnie.
Jeśli macie do mnie jakieś pytania to zapraszam tutaj.
Zostawiam Was teraz z Jackiem, Archiem i nowym rozdziałem.
niedziela, 16 grudnia 2012
14. All falls down
Leżałam właśnie na łóżku, patrzyłam w sufit, słuchałam muzyki lecącej z mojego iPoda i gładziłam się po lekko zaokrąglonym brzuchu, w którym swoje wędrówki rozpoczynał mały potomek lub potomkini Torresa. Kompletnie zapomniałam też o tym, że przyszły tatuś miał złożyć mi dzisiaj wizytę, dlatego kiedy telefon leżący gdzieś na moim łóżku zaczął wibrować ze strachu aż podskoczyłam. Pospiesznie złapałam za aparat telefoniczny i bez zastanowienia odebrałam.
-Gdzie Ty jesteś? Stoję u Ciebie pod drzwiami, a jedyne co mi odpowiada to głucha cisza.
Zaśmiałam się słysząc dość pretensjonalny głos blondyna, po czym podniosłam się z łóżka i z uśmiechem na twarzy skierowałam do drzwi, by je otworzyć. Zastałam w nich Fernando trzymającego na rękach małego Leo i trzymającą się jego nogawki Norę. Wpuściłam ich do środka, a następnie skierowałam się do salonu, by poszukać jakiegoś kanału z bajkami, którymi mogłyby zająć się pociechy Hiszpana. Po chwili mała Nora zajęła miejsce obok mnie i razem ze mną zaczęła szukać odpowiedniej bajki. Kiedy w końcu jakąś wybrała, a Torres posadził obok niej brata mogliśmy w spokoju wejść do mojej sypialni i porozmawiać. Ledwo tam weszłam, a założyłam ręce na biodra i obróciłam się do niego przodem.
-Nie mówiłeś mi, że będziesz z dziećmi. - przybrałam poważny wyraz twarzy. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, żebyś je tutaj ciągał.
-Przestań - podszedł bliżej mnie jednocześnie przeciągając swoją dłonią po moim policzku. - Chciałem się w końcu z Wami zobaczyć, a mam dzisiaj wolny dzień.
Po tych słowach umieścił swoje dłonie na moim brzuchu jakby wyczekując jakiegokolwiek ruchu naszego dziecka.Chciałam mu przerwać, ale nie umiałam. Chyba potrzebowałam go równie mocno. Teraz zwyczajnie chciałam uniknąć jakiejś jednoznacznej sytuacji przy jego pociechach, dlatego zdecydowanie odsunęłam się od niego i usiadłam na brzegu łóżka.
-Musisz się opanować - podniosłam swój wzrok zaglądając w jego czekoladowe tęczówki. - Nie możesz się tak zachowywać przy dzieciach. Pamiętaj, że przede wszystkim jesteś ich ojcem, mężem ich matki...
-Ojcem naszego dziecka.... - dokończył za mnie siadając tuż obok. - Umówiłaś się już na to USG?
-Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł na to, żebyś szedł tam ze mną - westchnęłam kreśląc jakieś wzory na mojej pościeli.
-Ej, chcę zobaczyć czy będziemy mieć synka czy może jednak córeczkę - musnął swoimi ustami mój policzek. - Oboje w tym siedzimy, a ja czuje się zobowiązany. Zresztą nie będziesz ciągała się metrem po lekarzach.
-Myślę, że to za wcześnie na poznanie płci - spojrzałam na niego dość poważnym wzrokiem. - Po za tym, co pomyśli sobie lekarz widząc Ciebie, ze mną?
-Mówiłem Ci, żebyś umówiła się z tym lekarzem, do którego podałem Ci numer - przypomniał mi o kawałku papieru, który kilka dni temu wcisnął mi w rękę.
-Nie mam pieniędzy. Rodzice się zbuntowali i odcięli mi dopływ gotówki... - westchnęłam kładąc się na łóżko. - Te USG jest chyba najdroższe w całym Londynie.
-Ale najbardziej wiarygodne - poczułam ponownie jego dłoń na moim brzuszku. - Chyba lepiej dowiedzieć się, czy wszystko z nim w porządku, co? Zapłacę za to. I jeszcze jedno... Czemu mi nie powiedziałaś?
-O czym? - momentalnie podniosłam się sprawiając, że nasze twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie.
-Że zablokowali Ci konto. - poczułam jego oddech na moich ustach i chciałam teraz tylko go pocałować.
-To nieważne, Fernando. - machnęłam ręką lekko się uśmiechając. - Dam sobie radę.
-Jak długo?! - wyraźnie podniósł głos. - Do kiedy masz opłacony apartament?!
-Wystarczająco - nerwowo się zaśmiałam próbując zbagatelizować problem i fakt, że za tydzień będę musiała poszukać jakiejś mety.
-Nie powinnaś się teraz tym zajmować - rzucił spod byka. - Załatwię Ci jakieś mieszkanko. Gdzieś blisko mnie.
-Fernando, nie chcę... - zaczęłam, ale szybko mi przerwał.
-Ale ja chcę zapewnić Ci jakieś dogodne warunki, chociaż tyle mogę na razie zrobić... - złapał mnie za podbródek.
-Tato! - rozmowę przerwało nam nawoływanie Nory. Torres momentalnie ruszył do salonu, a po chwili i ja pojawiłam się tam po nim. Podczas gdy on tłumaczył coś swojej blond włosej latorośli ja postanowiłam zająć się małym Leo, który z uporem maniaka wpatrywał się właśnie w jakieś rysunkowe postaci biegające po ekranie telewizora. Zdawałam sobie sprawę z tego, że dwulatek, który cztery dni temu obchodził swoje urodziny niewiele rozumie z bajki, której odgłosy wypełniały właśnie salon, ale postanowiłam podjąć z nim jakąś interakcję.
-Co tam ciekawego w tej bajce, Leo? - rzuciłam chyba najbardziej nieudolnie jak się tylko dało, a następnie niepewnie spojrzałam na Torresa. Jego syn jednak w odpowiedzi zaśmiał się i pacnął mnie ręką prosto w brzuch. Zaśmiałam się tak jak i on, jednak szybko się uspokoiłam widząc El Nino podnoszącego swojego synka do góry:
-Łobuzie, cioci nie można traktować w ten sposób, bo ciocia będzie mieć takiego szkraba jak Ty - zaczął mu tłumaczyć, a mały przysłuchiwał mu się z wyraźnym zainteresowaniem, zresztą podobnie jak Nora.
Podniosłam się z sofy i skierowałam do sypialni, rzucając krótko:
-To pójdę zadzwonić do tego lekarza.
Dwa tygodnie później leżałam na lekarskiej kozetce i czekałam na to, aż lekarz zacznie robić USG. Byłam szczęśliwa. Sama nie pamiętam, kiedy tak się czułam. Widok Torresa stojącego obok mnie i uważnie spoglądającego to na mnie, to na monitor od USG, sprawiał, że uśmiech na mojej twarzy nie śmiał nawet na chwilę zniknąć.
-Czy chcą państwo poznać płeć dziecka? - po dłuższej chwili lekarz zadał pytanie, na które chyba oboje czekaliśmy.
-Tak! - Torres był szybszy, ode mnie jednak to lekarz czekała na odpowiedź ode mnie.
-Jeśli jest już taka możliwość - rzuciłam mu spojrzenie, które miało na celu przeproszenie za mężczyznę przebywającego tu ze mną.
-Oczywiście, że istnieje taka możliwość, jednak diagnoza nie jest stuprocentowa. - oznajmił mi spokojnie.
-Myślę, że mimo to spróbujemy - uśmiechnęłam się teraz do Fernando stojącego obok mnie.
-No cóż, w takim razie... - lekarz na chwilę zamilkł, by następnie przekazać nam dobrą nowinę. - Wygląda na to... Niech Państwo sami spojrzą. To chyba chłopczyk.
Uśmiech nie zniknął z mojej twarzy. Mam wrażenie, że nawet uległ znacznemu powiększeniu. Poczułam jak Torres ściska mnie za dłoń. Chwilę później opuszczaliśmy gabinet, a Fernando na odchodne podziękował i poprosił jeszcze raz o dyskrecję. Ledwo opuściłam budynek klinki, a Hiszpan podniósł mnie do góry i pocałował w sam środek ust.
-Kocham Cię, Karina - westchnął radośnie, sprawiając, że nabrałam jakiejś odwagi, która pozwoliła mi wpić się swoimi ustami w jego. Nie liczyło się wtedy to, że stoimy na zatłoczonej ulicy, że ktoś może nas widzieć, że możemy napędzić sobie problemów. Właśnie dowiedzieliśmy się, że mam urodzić mu synka, a on sam... No właśnie. Fernando Torres wyznał mi właśnie miłość. Czy on to powiedział na prawdę?
Siedziałam na ławce w parku i patrzyłam swoimi zielonymi oczami na chłopaka, który przed chwilą gwałtownie poderwał się z kawałka drewna, a teraz nerwowo wykonywał kilka okrążeń wokół własnej osi.
-Czy Ty zgłupiałaś?! - w końcu zatrzymał się twarzą do mnie. - Będziesz się teraz bawić w dom i mieszkać koło niego?!
-Nie mam innego wyjścia Eden. - pierwszy raz chyba na niego warknęłam, zresztą podobnie jak i on podniósł na mnie swój głos. - O co Ci chodzi do jasnej cholery? O to, że chłopak się stara? Że o mnie walczy?!
-Chłopak?! - śmiech Belga rozniósł się po okolicy. - On jest od Ciebie starszy o jakieś 9 lat. Otwórz oczy i zobacz w co Ty się ładujesz!
-Robiłam to od samego początku i nigdy jakoś nie protestowałeś! - rzuciłam oskarżycielskim tonem.
-Może zrozumiałem parę kwestii, które Ty też powinnaś w końcu zauważyć. - nieco ściszył swój głos sprawiając, że uważniej zaczęłam go słuchać. - Po pierwsze on już ma dwójkę dzieci. Po drugie ma żonę, której nie zostawi z dnia na dzień od tak. Po trzecie ja też mam swoje uczucia, Kar.
Spojrzałam na niego zdziwiona, jednak po chwili wybuchłam śmiechem podnosząc się z ławki i podchodząc bliżej niego.
-Chcesz mi teraz powiedzieć, że nagle cudownie się we mnie zakochałeś? - zaśmiałam mu się prosto w twarz.
-Nie udawaj, że nigdy nic nie zauważyłaś! Zajmowałem się Tobą jak dureń, nawet twój cudowny Fernando myślał, że to ze mną jesteś w ciąży. - kontynuował swój wywód sprawiając, że moje serce zaczęło pękać niczym tafla lodu na jeziorze. - Wodziłaś mnie za nos. Byłem Ci tylko potrzebny, żebyś mogła wypłakać się po tym całym romansie ze Szczęsnym albo po tym jak wpadłaś z Torresem! Nie zastanawiałaś się czemu nigdy Cię nie osądzałem? Nie umiałem po prostu! Za bardzo mi na Tobie zależało.
-A teraz zachowujesz się jak ostatni kutas! - podsunęłam się jeszcze bliżej niego. - Wielce urażony piłkarzyk, bo dziewczyna nie zainteresowała się nim. Zawsze traktowałam Cię jak brata.
-A ja nie traktowałem Ciebie jak siostry - kolejne warknięcie z jego ust przelało szalę całkowicie na jego niekorzyść. - Może jedynie na początku.
-Sam namawiałeś mnie, żebym mu powiedziała! - poczułam jak słone łzy zaczynają zbierać się w moich woreczkach łzowych. - Sam ciągałeś mnie na te pierdolone spacerki z nim i jego dziećmi! Co Ty sobie myślałeś?! Naprawdę chciałeś mnie tak bardzo do niego zniechęcić?!
Miałam gdzieś to, że stoimy w parku, że przechodnie oglądają się obserwując naszą kłótnię. Nie obchodziło mnie też to, że fanki stołecznej Chelsea rozpoznają Edena i podejdą po autografy, miałam gdzieś fakt, że ryzyko zobaczenia siebie na portalu plotkarskim wzrasta z każdym moim słowem. Pierwszy raz mogłam mu coś wygarnąć.
-Ty na prawdę myślałeś, że wpadnę Ci w ramiona, wylądujemy w łóżku, a potem będziesz ze mną wychowywał syna mojego i Torresa?!
-Nie udawaj idiotki! - kolejne oskarżenie wychodzące z jego ust sprawiło tylko, że siarczysty policzek wylądował wprost na jego twarzy, a ja obróciłam się na pięcie i zostawiłam go tam ze wstydem, jakiego musiał doświadczać przy tych wszystkich gapiach.
Siedziałam na kanapie obok Theo. Sama nie wiem co podkusiło mnie do tego, żeby akurat dzisiaj, w tym stanie odwiedzić Ingę. Dziewczyna przed chwilą uciekła do kuchni tłumacząc, że musi skończyć i podać obiad. Nalegała na to, żebym zjadła z nimi. Właściwie nie miałam nic do roboty, więc się zgodziłam. Zupełnie nieświadomie siedziałam na tym łóżku z rękoma założonymi na piersi i obserwowałam kolejny mecz rozgrywany na konsoli przez piłkarza Arsenalu.
-Chcesz? - nie zwróciłam uwagi, kiedy włączył pauzę, ale teraz wyciągał w moją stronę drugi joystick.
Nic nie odpowiadając wyciągnęłam go z jego ręki, a on włączył grę dwuosobową. Byłam na prawdę sfrustrowana dzisiejszym zachowaniem Edena, jednak starałam się to jakoś skrywać. Przecież na głowie miałam ważniejsze sprawy. Moja złość znajdowała swoje ujście w zbyt mocnych strzałach na bramkę lub ewentualnie faulach na piłkarzach Walcotta.
-Co u Edena? - rzucił jakby od niechcenia, nie przerywając gry.
-Nie wiem. - burknęłam dość pochmurnie. - Zapytaj Edena.
-Myślałem, że się przyjaźnicie - podrapał się po głowie przelotnie patrząc na mnie. - No wiesz... Jak robiliśmy tą kampanie dla Nike to dużo o Tobie opowiadał...
-To było wieki temu - przerwałam mu. - Teraz ja i Eden to dwa oddzielne światy. A jak między Tobą i Ingą?
Zmieniłam temat, bowiem od kiedy przekroczyłam próg domu chłopaka wyczułam od razu jakąś napiętą atmosferę wiszącą w powietrzu. Dodatkowo ta szybka ucieczka mojej przyjaciółki do kuchni. Przecież ona nigdy nie lubiła gotować.
-Czemu dziewczyny są takie, co? - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. - Wodzicie facetów za nos, a potem umywacie ręce z nadzieją, że Ci, których niby kochacie nic nie widzą?
-O czym Ty mówisz? - przymarszczyłam brwi włączając pauzę.
-Przecież to oczywiste, że Inga podoba się Jackowi - wyrzucił z siebie swoją największą obawę. - Ale nie. Ona musi dać mu się przytulić, iść z nim na spacer, wypić z nim piwo, usiąść obok niego. Momentami zachowuje się jak idiotka.
-Może ona po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego jak działa na Wilshere'a? - postawiłam przed nim retoryczne pytanie. - Po za tym Inga nie jest typem dziewczyny, która kręci z dwoma na raz. Od momentu, kiedy Cię poznała była zdecydowana na Ciebie, Theo. Ona Cię kocha. Nie rób nic głupiego.
-Chyba za późno... - burknął wlepiając wzrok w panele leżące na podłodze. - Ale przecież... Jak przebywają razem to widzę jak cieszy ją ten fakt.
-Bo jest jej przyjacielem, bo może na niego liczyć. - zaczęłam wyliczać starając zachować neutralny ton głos, jednocześnie próbując powstrzymywać łzy zbierające się w moich oczach. Przecież wszystko co mówiłam miało swoje odzwierciedlenie w relacji mojej i Edena. - Bo zawsze jest przy niej, gdy go potrzebuje. Jak Tobie coś się stanie, to kto pierwszy będzie próbował ją uspokoić? Na pewno nie Twoi rodzice. Ja też raczej się w tym nie sprawdzę, bo nie znam Cię, aż tak dobrze.
-Już sam nie wiem, czy mogę jej ufać w jego kwestii... - ciężkie westchnięcie Theo sprawiło, że zaczęłam martwić się za Ingę. Za moją biedną przyjaciółkę, która chyba nie zdawała sobie sprawy z tak wielu rzeczy.
Od autorki: Rozdział jest jaki jest. Kolejny możliwe, że po świętach. Możliwe, że znowu o Karinie. Ingę muszę sobie jakoś ułożyć w głowie, zresztą nie wykluczonego, że podobnie jak w tym rozdziale i tam pojawi się Theo, Jack i Inga.
Zostałam podwójnie nominowana do Liebster Awards, za co bardzo Wam dziękuję. Zastanawiałam się nad tym czy dodać tutaj ten łańcuszek/plebiscyt czy jak to nazwać. Ale prawda jest taka, że nigdy nie bawiłam się w takie rzeczy. Mam nadzieję, że nikogo nie urazi fakt, że ze wzgledu na własne reguły nie odpowiem na te zadane przez Was pytania. Mogę Wam na nie odpisać na PW.
Jeśli kiedyś natomiast zdecyduje się jednak na nie odpowiedź to na pewno dodam gdzieś zakładkę poświęconą właśnie temu.
Zapraszam również na moje nowe opowiadanie - klik
piątek, 7 grudnia 2012
13. Theo super hero
-Będą karne... - siedziałam jak wmurowana w trybunę honorową i zaciskałam mocno kciuki. - Już po nas...
-Cicho. - poczułam jak Kieran przykłada do moich ust swoją dłoń, celem ich zasłonięcia.
-Mówię Ci jak będzie - bąknęłam tłumiąc swój głos w jego rękę.
A potem? Sędzia doliczył czas, co sprawiło, że na nowo w naszych sercach zatliła się iskierka nadziei. Patrzyłam uważnie na Theo, który biegł teraz przez całą długość boiska z piłką przy nodze. Metry dłużyły mi się niemiłosiernie, poczułam jak siedzący po mojej lewej stronie Jack nerwowo trzęsie nogą. Przymknęłam powieki, nie wytrzymałam. I wtedy po trybunach rozległ się głośny okrzyk radości. Pospiesznie podniosłam się z siedzenia i wylądowałam w objęciach Jacka. Szybko obróciłam się w stronę telebimu chcąc ujrzeć jak piękną bramkę na szalę wygranej ustrzelił mój chłopak, jednak nie było mi to dane. Zaraz po wyswobodzeniu się z uścisku Wilshere'a runął na mnie Alex wieszając się na mojej szyi i krzycząc mi do ucha bliżej niezidentyfikowane dźwięki. Przymrużyłam powieki, a chwilę po tym spojrzałam na Gibbsa wzrokiem proszącym o pomoc. Ten jednak tylko wzruszył bezradnie ramionami i ponownie zajął swoje miejsce. Długo jednak nie siedział, bo za chwilę i on wylądował na mnie obejmując mnie od przodu i krzycząc na głos z Oxem. Wszystko to było spowodowane golem Chamakha. W efekcie wylądowałam pomiędzy dwójką Anglików i z politowaniem spoglądałam teraz na tego pierwszego.
-Wypuścicie mnie? - zaśmiałam się, kiedy Kieran złapał opuszkami swoich palców za kąciki moich ust i uniósł je jeszcze mocniej do góry.
-Gdzie niby? - usłyszałam zdziwiony głos Jacka, który od jakiegoś czasu tylko biernie mi się przyglądał.
-Mój chłopak chyba już się dzisiaj nastrzelał - zaśmiałam się uciekając z uścisku dwójki z graczy Arsenalu.
-Też mam taką nadzieję... - burknął pod nosem robiąc mi jednocześnie przejście.
-Jack - spojrzałam na niego ostrzegawczo, po czym ponownie skierowałam się w stronę tunelu, którym zawodnicy mieli wrócić do szatni.
-Przecież nic nie mówię - uniósł do góry ręce w geście obronnym kierując się za mną i ciągnąc za bluzę najmłodszego z grona Anglików.
Kiedy znaleźliśmy się już w tunelu poczułam jak ktoś lekko czochra moje włosy. Miałam zamiar zadać Jackowi kilka 'śmiertelnych' ciosów palcem między żebra, jednak to nie był on, a jego dobry przyjaciel Frimpong. Cały czas się uśmiechał i zagłębiał się teraz w rozmowę z chłopakami. Cieszył się zupełnie jak Jacky po powrocie do gry. Skierowałam swój wzrok na wspomnianego chłopaka, ten jako jedyny nie rozmawiał teraz z Ghańczykiem. Stał wsparty o ścianę i uważnie się przyglądał... Mi. Wywróciłam oczami i podeszłam do niego. Stałam tam przez chwilę nic nie mówiąc i czekając na to, co ciekawego powie mi on sam. Ten jednak milczał i ani myślał o tym, by podzielić się ze mną jednym ze swoich spostrzeżeń.
-Co się z Tobą dzieje? - bąknęłam posyłając mu jeden z moich najsympatyczniejszych uśmiechów.
-Nic. Nie mam dziś chyba nastroju na świętowanie - podniósł teraz wzrok do góry i z zapałem maniaka przyglądał się sufitowi. - Zwłaszcza jak można było to przegrać.
Po swoich słowach wyciągnął w bok rękę, jakby oczekiwał na przybicie przez kogoś piątki. Doczekał się jej, bowiem przez tunel szedł właśnie Carl.
-Może trochę wiary w swoich - założyłam ręce na piersi dość zabawnie się burząc.
-Zawsze w nich wierzę - ponownie skierował swoje ciemne tęczówki na mnie. - Szkoda, że czasem sprawiają, że ta wiara umiera.
-Jesteście drużyną - przypomniałam mu marszcząc lekko czoło.
-Ty też nią jesteś... - złapał mnie za nadgarstek uważnie się mu przyglądając. - Inga zawsze chciałem Ci to powiedzieć, ale zawsze....
Nie dane było mu dokończyć swoją myśl, bowiem po ziemi w naszą stronę potoczyła się właśnie piłka, która odbiła się od stopy Kanoniera. Pospiesznie puścił moją dłoń i razem ze mną uniósł wzrok. Właśnie zrównał się z nami Theo, który uważnie przyglądał się to mi, to Wilsherowi. Szeroko się uśmiechnęłam widząc mojego bohatera meczu i bez zawahania i jednocześnie zapominając o słowach Jacka wpadłam mu w ramiona. Czułam jak mocno bije jego serce, jak w dalszym ciągu stara się złapać oddech, ale teraz odsuwałam to na boczny tor. Byłam z moim super hero i tylko to się liczyło. Zapewne dlatego, wtedy też nie zwróciłam uwagi na to, jak Walcott perfidnie spojrzał na młodszego kolegę, a następnie wpił się swoimi ustami w moje.
-Cieszę się, że Cię mam i zawsze mogę Ci wszystko powiedzieć - ciche mruknięcie Theo koło mojego ucha podczas mojej nauki zawsze skutecznie mnie dekoncentrowało. Sprawiało, że gubiłam myśli i potrafiłam czytać jedną linijkę dziesięć razy, jednocześnie nic z nie wyciągając z jej lektury.
-Inga.. - jego dłoń spoczęła teraz na moim ramieniu jednocześnie przywołując moje spojrzenie. - Porozmawiaj ze mną...
-Theo, przecież Cię słucham - westchnęłam ciężko, obracając się teraz na plecy i zdając sobie sprawę z tego, że już dzisiaj na pewno nie nauczę się niczego ciekawego.
-Wszystko ostatnio jest jakieś dziwne.. - poczułam opuszki jego palców na mojej odstającej kości obojczykowej i mimowolnie się uśmiechnęłam. - Jesteś tu w ogóle szczęśliwa?
-Czy Ty zgłupiałeś czy zadajesz mi tylko retoryczne pytania? - zaśmiałam się spoglądając na niego uważnie. - Jasne, że jestem szczęśliwa. Mam Ciebie, Karinę i nowych najlepszych przyjaciół. Nie mogłam sobie lepiej wyobrazić tego wyjazdu do Anglii.
-Jack, zrobił się jakiś dziwny... - kolejne mruknięcie chłopaka sprawiło, że miałam ochotę podnieść się i po prostu opuścić pokój, w którym siedzieliśmy. Zrobić cokolwiek, ale na pewno nie rozmawiać z nim o problemach Wilshere'a. Problemach, których sama nie rozumiałam, a tak bardzo chciałam.
-Spędza z Tobą co raz mniej czasu - przełknęłam głośno ślinę mając nadzieję, że trafię w sedno. - Przyjaźniliście się, teraz nie macie dla siebie czasu. Wydaje mi się, że po części tego mu brakuje. Ostatnio spędza co raz więcej czasu z Frimpongiem. Nie oczekuj od niego za wiele.
-Może masz rację... - Theo runął na wolne miejsce obok mnie i podobnie jak ja wpatrywał się teraz w sufit. - Może powinienem iść z nim na jakieś piwo...
-Obejrzeć jakiś mecz - zaśmiałam się podsuwając swoją głowę bliżej niego. - Typowe męskie spotkanie. Beze mnie.
-I co wygonię Cię i będę Ci kazał szlajać się gdzieś bez celu? - spojrzał na mnie teraz spod byka.
-Nie przesadzajmy - zaśmiałam się, skupiając się jednocześnie na utrzymaniu z nim kontaktu wzrokowego. - Mam tu jeszcze innych znajomych. Pojadę do Kariny, nam też to dobrze zrobi.
-Kocham Cię - jego szeroki uśmiech i wyznanie wypływające z jego ust sprawiły, że podobnie jak on uśmiechałam się teraz tak szeroko jak tylko się dało.
Momentalnie przylgnęłam do jego torsu, przejeżdżając swoim nosem po jego mostku. Chciałam poczuć jego ramię, które lada moment szczelnie mnie otoczy i nie pozwoli mi go opuścić.
-Też Cię kocham, Theo - szepnęłam spoglądając na jego twarz. Kąciki jego ust ponownie skierowały się do góry, a on sam pocałował mnie w sam środek czoła.
Kolejne po południa, które spędzałam z moją przyjaciółką lub na uczelni mijały mi w zastraszająco szybkim tempie. Sama nie wiem, kiedy był już początek grudnia, a Theo wylądował z kolejną z rzędu kontuzją. Pewnego wieczora wróciłam do domu prosto z uczelni: wymęczona i marząca tylko o jednym - pójściu spać do ciepłego łóżka. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi, a usłyszałam za moimi plecami głos Kierana:
-Jest i ona... Ta, która znowu zajechała nam Walcotta.
-Cześć Gibsey - zaśmiałam się, jednocześnie przetwarzając wypowiedź chłopaka. - Co ta sierotka Marysia znowu sobie zrobiła?
-Tylko nie sierotka! - Theo nawoływał już z salonu.
-W takim razie zostanie sama Marysia - po polsku odpowiedział mi głos Szczęsnego, a ja wiedziałam, że dzisiaj już prędko nie zasnę.
-Łydka - Kieran spojrzał na mnie, by po chwili skierować się z powrotem do pokoju, w którym przebywali chłopcy.
Bez zawahania ruszyłam za nim. Stanęłam opierając się o framugę drzwi i z rozbawieniem zaczęłam przyglądać się ósemce Kanonierów wojującej na konsoli. Uwielbiałam kiedy spędzali czas z nami, ale może niekoniecznie gdy była to, aż tak liczna grupa.
-Inga możesz skoczyć do kuchni? - Alex spojrzał na mnie ukazując rządek swoich białych zębów, moje spojrzenie jednak dało mu szybko odpowiedź. - Theo, jak ty wychowałeś tą kobietę...
Po chwili Chamberlain mijał mnie już w przejściu, by za chwilę wrócić z tuzinem butelek wypełnionych piwem. Mimowolnie skierowałam swój wzrok na Jacka, który teraz odbierał swoją porcję trunku. Spojrzał na mnie uśmiechając się, robiąc miejsce na kanapie i wołając mnie. Theo zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na moją obecność. W najlepsze pochłaniał go teraz kolejny mecz na szklanym ekranie. Bez najmniejszej wątpliwości skierowałam się w stronę Wilshere'a, który widząc to wyciągnął od Chambo kolejną butelkę piwa.
-Aj, Inga, Inga... - westchnął przeciągając się i obejmując mnie swoim wytatuowanym ramieniem.
-Co jest? - zaśmiałam się odbierając od niego uprzednio otworzoną zieloną szklaną butelkę.
-Tak sobie myślę, co by było gdyby.... Wszystko na początku ułożyło się trochę inaczej... - wlepił swój wzrok w ekran telewizora.
-Pewnie z Kariną byłoby okej, a ja byłabym wtedy w Polsce - rzuciłam dość niepewnie czując jednocześnie na sobie zarówno wzrok Theo jak i Wojtka.
-Nie mów tak. - burknięcie Brytyjczyka przywołało tym razem moje spojrzenie.
-Ale jestem tutaj. - dodałam głośniej widząc jego reakcję. - Z Wami.
-I bardzo nas to cieszy - Jack jeszcze mocniej mnie ścisnął przyciskając do siebie.
Nie miałam jeszcze pojęcia, że dni mojej sielanki z Theo, tak na prawdę są już policzone. Że bajki kiedyś się kończą, a uśmiech goszczący na twarz zastępują łzy, nerwy i nieprzespane noce. Że świecące oczy zamieniają się w te podkrążone, a wszystkie kolory tęczy jakimi spowija się świat przyjmują dwie dominujące barwy: bieli i czerni. Ale przecież zawsze tak się działo. Dlatego nie powinnam była w przyszłości być w szoku.
Od autorki: Słabo wyszło, mało się dzieje, ale... Kurde no musiałam coś dodać, nie lubię stać w miejscu. Na prawdę się staram, ale moja gra ostatnio umarła jak gra Arsenalu. Zaległości jakie mam u Was obiecuję nadrobić w ciągu weekendu. Uczelnia daje mi się co raz mocniej we znaki, okres przed świętami zawsze jest koszmarem. Ale nie opuszczam Was, przed świętami postaram się dodać jeszcze choć jeden rozdział. O ile wena na to pozwoli.
Co do spraw około arsenalowych: Czy tylko ja jestem zdania, że Daniella zjadła mózg Cescowi i tylko dlatego tak bardzo chce zagrać przeciwko swoim kolegom już na etapie 1/8 LM?
I czy tylko ja widzę mecz z West Bromem w ciemnych kolorach ze względu na braki kadrowe ( Theo, Poldi, Sagna, Kosa, Diaby)?
sobota, 24 listopada 2012
12. Dilemma
-Kto przyszedł? - usłyszałam roześmiany głos brunetki, która po chwili pojawiła się w przejściu. - Inga!
Zaśmiała się, a następnie podeszła do mnie, by mnie przytulić. Stałam tam jak słup soli. Nie wiedziałam jak zareagować, co powiedzieć. Gdybym przyszła pół godziny wcześniej, to....
-Gdzie masz Theo? - powtórzyła pytanie wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
-W domu - bąknęłam wchodząc do środka i mijając napastnika Chelsea. - Wpadłam z nadzieją, że porozmawiamy. Ale widzę, że jesteś bardzo zajęta...
Rzuciłam przelotne spojrzenie na Torresa, który w dalszym ciągu uważnie mi się przyglądał. Nie dziwiłam mu się, przecież nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Widział mnie chyba pierwszy raz, to znaczy mógł kojarzyć mnie z tunelu z meczu z Arsenalem, ewentualnie z jakiegoś portalu plotkarskiego, ale przecież to nie to samo co normalne poznanie przyjaciółki swojej... No właśnie kogo? Gubiłam się w tej relacji, która niewątpliwie zaczynała ich łączyć.
-Inga - zaśmiała się spoglądając to na mnie to na niego. - Poznaj Fernando, Fernando to Inga.
Chłopak jedynie mi machnął lekko się uśmiechając, po czym znikł w łazience.
-Karina, co Ty wyprawiasz? - syknęłam odwracając się w jej stronę, kiedy tylko Hiszpan zniknął z pola widzenia. - On ma żonę, dzieci...
-I jedno w drodze - przerwała mi spoglądając nerwowo na swój, wciąż płaski brzuch. - I wszystko mam pod kontrolą... Po za tym ciąża nie zmienia tego, że mam swoje potrzeby, a on ostatnio jest przy mnie.
-Co z Edenem? - zmrużyłam lekko powieki wspominając moją ostatnią rozmowę z graczem Chelsea.
-Nie widziałam się z nim od sobotniego meczu. - westchnęła opierając się teraz wygodniej o kanapę. - Ale może to i lepiej. Ostatnio zachowywał się zdecydowanie dziwnie...
-A może po prostu zaczęło mu zależeć na Karinie Preiss? - posłałam jej znaczące spojrzenie.
-Przestań - zaśmiała się. - Jesteśmy przyjaciółmi. Nic więcej, okej?
Obudziłam się czując ból w każdej części mojego ciała. Niepewnie podsunęłam się bliżej chłopaka, który spał obok mnie, a ten jak na zawołanie objął mnie ramieniem. Ostatni raz dałam się zaciągnąć na jakąkolwiek imprezę Jackowi i Benikowi. Po za tym, dlaczego Theo mnie puścił? Na co dzień był chorobliwie zazdrosny o Wilshera, a wczoraj ewidentnie popychał mnie w jego ramiona. Nie miałam, jednak czasu na zastanawianie się nad tym faktem, ponieważ moją głowę zaprzątało teraz kolejne zmartwienie. Zapach chłopaka, który mnie przytulał nie był zapachem Walcotta, a chwilę po lekkim podniesieniu powiek musiałam przyznać, że pościel nie jest tą, w której śpimy ze wspominanym wcześniej Anglikiem.
-Cholera - zaklęłam po polsku sprawiając, że mój towarzysz nerwowo się poruszył. Podniosłam wzrok do góry i ku mojej uldze dojrzałam twarz śpiącego z uśmiechem na twarzy Jacka. Jak na złość jednak u drzwi zadzwonił dzwonek, a piłkarz nie mając siły się podnieść oddelegował mnie do nich.
-To pewnie tylko Benik. Pewnie czegoś zapomniał... - usłyszałam jego głos stłumiony w poduszkę.
Powolnym krokiem skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Ledwo je otworzyłam, a zobaczyłam w nich brunetkę stojącą z małym Archie'm. Maluch ledwo mnie zobaczył, a uśmiechnął się i wyciągnął do mnie swoje pulchne rączki.
-Jest Jack? - zlustrowała mnie wzrokiem, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że stoję tylko w jego koszulce, która ledwo zasłania moje majtki.
-Śpi - tępo rzuciłam nadal próbując zebrać moje myśli do kupy.
-Obudź go - rzuciła mijając mnie i ładując się do jego domu, a następnie zajmując miejsce na kanapie.
-Chodź mały - rzuciłam do Archie'go siedzącego na jej kolanach, a następnie wyciągnęłam do niego ręce. - Obudzimy Twojego tatusia.
Uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiałam, sprawiając, że mały się zaśmiał, a następnie powiedział coś zrozumiałego tylko dla siebie. Widziałam jak była dziewczyna z ogromnym dystansem podaje mi malucha, ale kiedy to zrobiła momentalnie skierowałam się do sypialni, w której w dalszym ciągu spał Jack.
-Patrz kto przyszedł - zaśmiałam się sadzając obok niego synka, który ręką wcześniej umoczoną w buzi pacnął go po twarzy wołając niezrozumiałe "tata". Widziałam jak Jack powoli otwiera najpierw jedno oko, a później drugie. W zastraszającym tempie podniósł się do pionu, by po chwili lekko się skrzywić.
-Oj, biedna główka - zaśmiałam się pieszczotliwie go po niej dotykając.
-Co on tu robi? - zmarszczył brwi po chwili pochylając się do malucha i zaczynając go łaskotać.
-Twoja była z nim przyszła... Czeka na Ciebie w salonie - rzuciłam dość niepewnie spotykając ze zdziwionym spojrzeniem chłopaka.
Po chwili siedziałam już sama na łóżku zajmując się synkiem Kanoniera i nasłuchując jego rozmowy, a raczej kłótni z Lauren.
-Nie moja wina, że nie masz czasu i sprowadzasz sobie panienki - albo mi się wydawało, albo w tonie jej głosu było nieco zazdrości.
-Nie rozśmieszaj mnie - gorzki śmiech Wilshere'a sprowadził mnie jednak na ziemię. - Inga to dziewczyna Theo. Spała u mnie, bo... Zapomniała kluczy do domu, a Theo był u rodziców.
Sama nie wiem jak wielką ulgę sprawiło mi tłumaczenie Jacka, chyba po prostu chciałam w to uwierzyć. Chciałam, żeby to było prawdą.
-Musisz z nim zostać - moje myśli zagłuszył ponownie głos Angielki. - Mam ważnego klienta, nie mogę zabrać go ze sobą.
-A ja mam trening - warknięcie Jacka nie wróżyło w tym momencie nic dobrego. - Nie po to płacę Ci na opiekunkę, żebyś przywoziła go do mnie w takich momentach. Wiesz jakie ważne są dla mnie teraz te treningi!
-Treningi czy panienki? - sarkastyczny śmiech dziewczyny rozniósł się tylko echem po mieszkaniu. Wzięłam małego na ręce i powoli ruszyłam w stronę pokoju, w którym przebywali byli partnerzy.
-Nigdy Cię nie zdradzałem, Lauren. Kiedy to zrozumiesz? - tym razem wyczułam żal w jego głosie i to chyba, dlatego postanowiłam się odezwać.
-Ja się mogę nim zająć... - rzuciłam niepewnie spoglądając na piłkarza.
-Inga nie musisz tego robić - ciemne tęczówki chłopaka lustrowały mnie teraz dość uważnie.
-Chcę - puściłam mu oko. - Jestem Ci to winna, a zresztą posiedzimy z nim z Kariną, pójdziemy na jakiś spacer...
-Inga, to wcale nie... - Jack usiłował mi coś powiedzieć, jednak jego dziewczyna mu przerwała.
-Świetnie, więc Archie zostaje z dziewczyną Walcotta, a ty go później odbierasz. Uciekam, bo i tak jestem spóźniona.
Po chwili zostaliśmy sami: ja, Archie na moich rękach i Jack w dalszym ciągu stojący w jednym miejscu i przyglądający się mi z tym samym wyrazem twarzy.
-Zawieziesz mnie do Kar? - uśmiechnąwszy się podeszłam bliżej niego.
-Ubierzesz się? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie, a ja poczułam, że autentycznie teraz nie przygląda się mojej twarzy, a moim udom. Podałam mu małego i obróciłam się na pięcie, by skierować się do sypialni, w której leżały gdzieś moje ubrania. Nim jednak się oddaliłam złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął lekko do siebie, by pozostawić na moim policzku mokry ślad swoich ust.
-Inga! Jesteś tu tylko ciałem czy jak? - usłyszałam głos Theo, a następnie poczułam jak mocniej ściska moją dłoń.
Zatrzymałam się w miejscu sprawiając jednocześnie, że ten spojrzał na mnie wyraźnie zdziwiony, a mały Archie rzucił coś z nieskrywanym niezadowoleniem, ponieważ wózek, który go wiózł też właśnie się zatrzymał. Myślami byłam tak na prawdę przy Jacku, który tego poranka zachowywał się dość dziwnie.
-Czemu w ogóle puściłeś mnie z nim na imprezę? - spojrzałam teraz w ciemne tęczówki mojego chłopaka starając się wyczytać z nich jakąkolwiek przyczynę.
-Myślałem, że chciałaś i tego potrzebowałaś - puścił teraz rączkę wózka i podrapał się po głowie. - Jeśli się myliłem to przepraszam.
-Mhm.. - mruknęłam odwracając się ponownie i ruszając dalej przed siebie wyznaczoną parkową alejką.
-Coś nie gra? - zachowywał się jakby widział, że coś jest nie tak, że coś się zmieniło.
-Nie, wszystko okej - uśmiechnęłam się nerwowo spoglądając na zegarek. - Gdzie on jest? Przecież, wie, że nie powinieneś siedzieć na podwórku.
-Przestań - Theo tym razem się zaśmiał. - Trochę świeżego powietrza, nie sprawi, że jeszcze mocniej się przeziębię.
-Trochę na pewno nie - spojrzałam teraz na niego karcąco. - Ale w taką pogodę jak ta dziś uwierz mi, że to nic korzystnego.
-Masz rację - ponownie zaśmiał się jednocześnie obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie. - Też wolałbym się zaszyć z Tobą w domu i wykorzystać ten czas inaczej...
-A Tobie jedno w głowie - rzuciłam nieco oskarżycielskim tonem, by po chwili się zaśmiać.
Przez dalszą część spaceru i oczekiwania na młodego tatusia skupiałam się na zabawie z małym leżącym w wózku. Theo przytulał mnie do siebie, co jakiś czas całując mnie w skroń lub policzek. Generalnie musieliśmy wyglądać jak szczęśliwi młodzi rodzice.
-W końcu - usłyszałam głośne westchnięcie Theo, który zabrał teraz ramię, które mnie otaczało i uścisnął dłoń Jacka, który wyrósł jak spod ziemi. Podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka, który pojawił się obok mnie tylko po to, żeby pomachać swojemu synkowi.
-Dzięki - rzucił spoglądając na mnie, by po chwili ściszyć ton swojego głosu. - I nie rób mi tego więcej i nie biegaj w mojej koszulce po moim domu.
Zmarszczyłam brwi zupełnie nie wiedząc, o co mu chodzi. Widząc moje zdziwienie zaśmiał się, a następnie zaczął mi tłumaczyć.
-Jadę odwieźć Archiego do Lauren... Jestem prawie pewny, że znowu poruszy Twój temat.
Mimowolnie się uśmiechnęłam zostawiając go z Archie'm i schowałam swoją twarz, gdzieś w torsie Theo. Tak było dobrze. Z nim było mi dobrze, ale przecież nadal nie mogłam przestać myśleć o Jacku. Jacku, który zdecydowanie potrzebował dziewczyny. Jacku u którego boku obudziłam się dzisiaj rano...
Od autorki: Po pierwsze jest trochę powtórzeń, być może jutro je poprawię. Rozdział objętościowo też nie jest dziełem sztuki. Nie wiem, może być nudny... Tylko ostrzegam. Napisany na totalnym spontanie, w poszukiwaniu weny.
Pozdrawiam i uciekam jej nadal szukać. Plus zapraszam na mojego nowego bloga - cor-do-arco-iris
sobota, 17 listopada 2012
11. Plotkarze
W dzień meczu z Norwich zamknęłam się w sypialni, żeby nie słuchać euforii wypływającej z ust Theo. Miałam przed sobą pierwsze zaliczenie z przecudownego przedmiotu jakim są podstawy prawa, a Theo i jego stres przed meczem, w którym nie grał uniemożliwiały mi zajrzenie do literatury przedmiotu. Zagłębiałam się właśnie w kolejne artykuły kodeksu prawnego, kiedy do moich uszu dobiegł głos chłopaka.
-Cholera! - wściekłość, aż z niego kipiała. - Czemu oni psują każdą taką akcję?!
Zajrzałam zdziwiona do salonu i ujrzałam siedzącego na kanapie z dość wymowną miną mojego chłopaka.
-Wzięli Jacka, żeby straszyć nim z ławki, a powinni postraszyć na boisku... Zwłaszcza przy takim wyniku. - spojrzał na mnie z wyrzutem jakby, co najmniej to była moja wina, że jego przyjaciel nie gra. - I jeszcze Alex...
Widziałam jak Anglik się skrzywił, więc zajęłam miejsce obok niego. Wynik i czas jaki pozostał do zakończenia spotkania zmroził mi krew w żyłach. Nic nie mówiłam, po prostu z milczeniem wpatrywałam się w ekran. Poczułam jak obejmuje mnie ramieniem, a następnie wygodnie oparłam głowę na jego torsie.
-Co z Chambo? - podniosłam lekko swój wzrok do góry.
-Był na boisku 2 minuty... Coś sobie zrobił jak tylko wszedł - rzucił z niesmakiem łapiąc przy tym kolejny haust powietrza. - Inga wracam do treningów w tygodniu...
-Co? - spojrzałam na niego wyraźnie zszokowana. - Wydaje mi się, że to za wcześnie.
-Nienawidzę siedzieć i nie grać - burknął uważnie mi się przyglądając, podczas gdy ja w dalszym ciągu w geście niezadowolenia marszczyłam swój nos. - Nie marszcz się tak.
Skupiłam ponownie swój wzrok na końcówce przegranego meczu Kanonierów, po chwili poczułam jednak usta chłopaka najpierw na moim czole, a potem na czubku nosa. Obróciłam się w jego stronę wraz z uniesionymi już do góry kącikami ust. Przejechał swoją dłonią po moim policzku podczas gdy ja delikatnie zaczęłam przymykać powieki. Jakby w odpowiedzi na tą czynność przylgnął swoimi ustami do moich wpijając się w moje wargi. Czuły pocałunek zaczynał przeradzać się w co raz bardziej zachłanny i łapczywy. Theo, który przed chwilą przeklinał na swoich kolegów i trenera teraz jak gdyby
zapomniał o wszystkich strapieniach. Ja też zapomniałam, bo po raz pierwszy dotyk Walcotta tak bardzo rozpalał moją skórę. Czując jego opuszki palców pod moją koszulką, chciałam więcej. Wygięłam szyję lekko do tyłu jednocześnie swoją dłonią przejeżdżając od jego karku do czubka głowy. Jego oddech na mojej szyi i pocałunki doprowadzały mnie do szału. Nie wiem nawet kiedy wciągnął mnie na swoje kolana zmuszając jednocześnie do zasiądnięcia na nich okrakiem. Obejmował mnie na wysokości bioder, co chwilę jednej ręce pozwalając powędrować gdzieś wyżej. Po chwili poczułam jak zgrabnym ruchem dłoni rozpiął mój biustonosz. Spojrzałam na niego z lekkim wyrzutem i jednocześnie uśmiechem na twarzy, odpowiedziała mi jedynie jego zaskoczona mina i krótkie "Ups". Zaśmiałam się mocniej przylegając do niego, by następnie ponownie wpić się w jego usta, znaleźć ukojenie w jego ramionach. Sama nie wiem po jakim czasie moja koszulka i górna część bielizny znalazła się na podłodze w salonie, a Theo niósł mnie na rękach do sypialni. Wiedziałam, że wspólne mieszkanie wiązało się z tym, że decyzja, co do tego czynu w końcu zapadnie, a my wylądujemy półnadzy na łóżku Theo. Kiedy mnie na nim położył, jednym ruchem zrzucił z siebie koszulkę, a następnie zaczął obsypywać mój dekolt i brzuch kolejną setką gorących pocałunków, które sprawiały, że stado motyli w moim brzuchu rozmnażało się w zastraszającym tempie. W równie szybkim tempie odnalazłam sprzączkę od jego paska, którą następnie odpięłam. Na nowo przylgnął swoimi ustami do moich jednocześnie okrywając mnie swoim ciałem. Poczułam jego dłonie wędrujące do rozporka moich spodni, moje powędrowały śladem jego. Kiedy zostałam jedynie w dość skąpych majtkach miałam ochotę to wszystko przystopować i zacząć prawić mu morały o tym, jak bardzo niedojrzali jesteśmy i że to zdecydowanie za szybko. Nim jednak zdołałam wydobyć z siebie choć jedno słowo, on zamknął mi usta na nowo kolejnym słodkim pocałunkiem. Kiedy usłyszałam głośny huk wywołany przez książki, które Walcott właśnie zrzucił na ziemię w pełni zapomniałam o moim zwątpieniu. Chciałam teraz poczuć to, co było między nami w pełni. Niemal pewny był fakt, że ja i Theo przeżyjemy dzisiaj naszą pierwszą w pełni wspólną noc.
-Kocham Cię, Inga - usłyszałam jego zapewnienie zanim ściągnął ze mnie ostatni fragment mojego ubrania.
-Mhm - mruknęłam zadowolona odrywając go od mojej szyi i spoglądając mu w oczy. - Ja Ciebie też.
Leżałam z głową wspartą na piersi Theo, podczas gdy on przejeżdżał opuszkami swoich palców po moim ramieniu. Patrzyłam w sufit, wciąż łapiąc oddech i wspominając '7 minut w raju', które właśnie przeżyłam. Obróciłam się teraz na brzuch układając swoje ręce i głowę na jego torsie, tak by móc patrzeć mu na twarz. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Chłopak tak samo skupiał się teraz na mojej twarzy podczas gdy ja podziwiałam teraz głębie koloru jego oczu. Usłyszałam dźwięk wiadomości przychodzącej na mój telefon, nie umknęło to, także Theo. Mimo wszystko nie miałam ochoty podnosić się i sięgać po aparat telefoniczny. Liczył się teraz tylko Theo. Uśmiechnęłam się do niego najpiękniej jak umiałam, kiedy poczułam jego dłoń przejeżdżającą po moim biodrze. Wszystkie obawy, co do tej chwili zniknęły, a ja leżałam teraz w pełni usatysfakcjonowana i zadowolona. Chłopak sięgnął jednak po mój telefon nie przestający wibrować, a następnie mi go podał. Kiedy to robił skradłam mu jeszcze całusa, po czym wygodnie układając się na nim odczytałam wiadomość od Kariny.
From Karina: Powiedziałam mu, uciekłam, a teraz on przyszedł i.... Leży koło mnie. Tylko, że kurde ja wiem, że to litość...
To Karina: Powiedz mu o tym, że jej nie chcesz. Ej... Przyjadę do Ciebie, chcesz?
From Karina: Nie, nie, nie. Porozmawiam z nim na spokojnie. Siedź z Theo, pewnie jak zwykle będzie jęczał jak znikniesz.
To Karina: Trudno. Pojęczy, pojęczy i przestanie. Dla przyjaciółki zaryzykuję. Chyba, że wolisz posiedzieć sama z Torresem?
From Karina: Chyba tak... Musimy sobie sporo wyjaśnić.
-Co jest? - Brytyjczykowi nie umknęła lekka zmiana mojego nastroju.
-Nic, nic - uśmiechnęłam się odkładając telefon i spoglądając na niego. - Karina chyba sobie układa życie. A ja... - podsunęłam swoją twarz bliżej jego. - Zastanawiam się co będziemy jeszcze robić tego wieczora...
Nim zdążyłam coś dopowiedzieć Theo już zaczął mnie całować. Ale przecież po części o to mi chodziło. Chciałam go więcej i więcej, nie wyobrażałam sobie po skosztowaniu tego uczucia z nim, że po prostu wstaniemy z łóżka i spędzimy to późne popołudnie oddzielnie. Chciałam więcej i starałam się mu to powiedzieć tym przeciągniętym i namiętnym pocałunkiem. Odsuwając od niego swoją twarz przygryzłam lekko jego wargę, sprawiając tym samym, że wylądował na mnie. Dłuższą chwilę uważnie mi się przyglądał, by ponownie zacząć mnie całować.
-Co się z Tobą dzieje? - Jack po trzech dniach prób właśnie nawiązał ze mną kontakt.
Co robiłam przez te trzy dni? Olałam zaliczenie, olałam też trochę zajęcia dochodząc do wniosku, że jestem w stanie załatwić sobie jakieś zwolnienie od lekarza. Niemal całe dnie spędzałam w łóżku z przerwami na wizyty w łazience: te dłuższe i krótsze. Nie mogę nawet doliczać do tego posiłków, bo Walcott rozpieszczał mnie podając je mi do łóżka. Siedziałam teraz trzymając przy uchu telefon, a drugą ręką szczelnie przyciskając kołdrę do mojego ciała.
-Nic - zaśmiałam się spoglądając na śpiącego jeszcze po mojej lewej stronie Theo. - Po prostu miło spędzałam te trzy dni.
-Nie odbierałaś telefonów. - rzucił z wyrzutem, który jednak nie przykuł mojej większej uwagi. - Do Ciebie jest się ciężej dodzwonić niż do papieża.
-Masz rację Jack, pora się ogarnąć. - ponownie wybuchłam śmiechem zsuwając się teraz po oparciu łóżka i ponownie kładąc obok mojego chłopaka. - Nie bądź zły, wynagrodzę Ci tą moją niedostępność.
-Przestań - burknął ponownie niezadowolony. - Choćby się waliło, paliło to ani Ty, ani Walcott nie umiecie odebrać telefonu.
-Załóżmy, że to był ciężki weekend - rzuciłam uśmiechając się sama do siebie. -Oj Jacky, już się tak nie złość na mnie. Wynagrodzę Ci to, obiecuję...
-Miałem do Was sprawę - chłopak nie odpuszczał i nawet nie starał się kryć, że jest zły.
-Co to za pilna sprawa? - ułożyłam się teraz wygodnie w dalszym ciągu obserwując śpiącego chłopaka.
-Nie miałem z kim zostawić Archiego, ale co to was obchodzi.. - burknął ledwo dosłyszalnie w słuchawce.
-O przepraszam! Akurat wiesz, że dlatego przystojniaka zrobiłabym wszystko - zaśmiałam się patrząc na Theo, który jak na zawołanie otworzył oczy i zaczął przysłuchiwać się mojej rozmowie. - Zresztą Theo też, dobrze wiesz jak go lubimy....
-Teraz to już nieważne - głos Wilshere rozniósł się po pokoju, bowiem włączyłam tryb głośno mówiący. - Byliście tak zajęci sobą, że musiałem zaryzykować i zawieść go do Frimponga.
Po sypialni skrzydłowego Arsenalu rozniósł się zarówno mój śmiech jak i jego. Nie wyobrażaliśmy sobie widoku Dencha opiekującego się małym Wilsherem.
-Nie mów mi, że namówiłeś go na opiekę nad dzieckiem? - Theo próbował się uspokoić, jednak ledwo zadał pytanie, a wybuchł kolejną salwą śmiechu. Teraz to ja przytykałam mu rękę do ust próbując zahamować jego śmiech, jednak w efekcie niewyżyty Kanonier wciągnął mnie na siebie i zaczął całować.
-O księżniczka Theo się odnalazła - przypomniał nam o sobie Jack, sprawiając, że odsunęłam się od mojego lubego i zajęłam ponownie miejsce obok niego. - Już zamęczyłeś Ingę?
Popatrzyłam zdziwiona na mojego Anglika, po czym przeniosłam swój wzrok na telefon, na którym wciąż widniało zdjęcie rozmówcy.
-Nie zdołałem, bo zadzwoniłeś - zaśmiał się uważnie mi się przyglądając. - I generalnie nie chcę być niemiły, ale trochę nam przeszkadzasz.
Po tych słowach poczułam jego usta przylegające ponownie do mojej szyi i jego ciepły oddech na niej.
-Dobra nie przeszkadzam Wam, ale wieczorem wpadam na piwo! - do moich uszu dotarł głos Jacka, pomimo, że pocałunki skrzydłowego sprawiały, że czułam się jakbym unosiła się nad ziemią. - Na razie, wróbelki!
Kiedy usłyszałam głos Jacka, który wieczorem pojawił się u nas momentalnie uciekłam do łazienki. Sama nie wiem czy wstydziłam się tego, co rano mówił Theo czy zwyczajnie bałam się spojrzeć mu w oczy. Chyba jednak się bałam, że mnie nie zrozumie, że zacznie oceniać, a tego teraz nie potrzebowałam. Stałam zatem przeglądając się w lustrze i sprawdzając milimetr po milimetrze swoją twarz i szyję jakby chcąc na nich znaleźć jakiś ślad po ostatnich dniach. Jednak jedyne, co uległo zmianie to moje spojrzenie i uśmiech.
-Gdzie zgubiłeś swoją dziewczynę? - do moich uszu dotarł głos Jacka.
-Zamknęła się w łazience. Pewnie wisi na telefonie z Kariną - głos Theo wydawał się dość obojętny. - Pół weekendu na nim wisiały.
-Karina? - podejrzliwy ton głosu Jacka świadczył o tym, że chłopak jeszcze nie wiedział o dobrych wiadomościach. - A tej co się stało, że nagle chce wisieć na telefonie?
-Podobno jest w ciąży i ułożyła sobie relację z ojcem dzieciaka - kolejny obojętny ton jego głosu przywołał mnie do salonu.
-Ale z Ciebie plotkara, Theo - obruszyłam się stając w przejściu i zakładając ręce na boki.
-Patrzcie kto wyszedł z ukrycia - za moimi plecami rozległ się głos Jacka, na który tylko podskoczyłam.
Obróciłam się na pięcie stając z nim twarzą w twarz, patrząc w jego ciemne tęczówki. Zasłaniałam go w pełni przed Theo, więc mój chłopak nie mógł widzieć tego, że Jack też spogląda mi w oczy. Czułam jak stara się wybadać swoim wzrokiem wszystko co dotyczyło Kariny i wszystko co dotyczyło mnie. Przymknęłam powieki, by za chwilę je otworzyć i ponownie utonąć w jego ciemnych oczach. Był jednak szybszy, wykorzystał moment, w którym zamknęłam oczy i przytulił mnie mówiąc głośno:
-Stęskniłem się za Tobą. Jakoś się zmieniłaś.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam ten jego uśmieszek, za który oberwał tylko po głowie. Następnie odwróciłam się w stronę Theo rzucając z wyrzutem.
-O tym też już zdołałeś mu powiedzieć?!
Od autorki: W takich chwilach jak ta mam ochotę powiedzieć jak bardzo Was kocham. Arsenal właśnie wygrał 5-2 z Tottenhamem. Dominacja w północnym Londynie jest nasza. Z tej okazji dodaje Wam rozdział i pędzę kończyć rozdział na drugie opowiadanie. Mam nadzieję, że mimo, że nieco krótszy to jednak nadaje się do publikacji. Zostawiam Was z Theo:
sobota, 10 listopada 2012
10. Sekret
Od kiedy Inga przeprowadziła się do Theo żyli swoją sielanką z daleka ode mnie. Odpowiadało mi to, chociażby ze względu na to, że nie musiałam patrzeć na to jak przesiadują szczęśliwi i uśmiechnięci wieczorami na kanapie. Miałam na głowie swoje problemy, a patrzenie na nich nie do końca mi w tym pomagało. Miałam wsparcie w Edenie, jednak to wciąż nie odpowiadało mi tak bardzo jak powinno. Siedziałam teraz ściskając w ręku telefon i wystukując na nim krótką wiadomość do sprawcy całego ciążowego zamieszania.
To Nando: Wpadniesz do mnie? Chcę pogadać.
From Nando: Jesteś znowu sama?
To Nando: A ty pewnie z żoną...
From Nando: I dziećmi. Daj mi pół godziny.
To Nando: Skoro muszę... Czekam.
Odłożyłam telefon i zaczęłam kręcić się po apartamencie. Chciałam uprzątnąć to, co zalegało w mojej sypialni lub salonie jednak zwyczajnie nie miałam co. W przeciwieństwie do Ingi nie wybrałam się na studia w efekcie spędzając każdy wolny dzień w domu na sprzątaniu, ewentualnie samotnych spacerach po Central Parku. Kilkukrotnie wyciągał mnie na nie też Hazard specjalnie i zarazem na złość mi ciągając ze sobą Torresa z dziećmi. Do tej pory nie wiem, co miały na celu te przechadzki: pokazanie mi jakim przykładnym ojcem jest Hiszpan czy może pokazanie mi, że on już ma swoją rodzinę i nowej nie potrzebuje. Zdawałam sobie z tego doskonale sprawę, sama nie wiedziałam czy chcę mu powiedzieć o dziecku, czy może wolę udawać, że już do Anglii przyleciałam będąc w ciąży. Nie mogłam podzielić się tą obawą z Ingą, bowiem spotkałabym się z jej silnym sprzeciwem. Rozmowa na ten temat z Jackiem, wciąż usilnie próbującym zbliżyć się jeszcze mocniej do Ingi też odpadała, zważywszy chociażby na lojalność psa jaką ostatnio reprezentował w jej stosunku. Eden podobnie jak Inga ganił mnie za każdy moment, w którym wspominałam, że nie chcę mówić nic piegowatemu. Nie miałam wyjścia. Dzwonek do drzwi przerwał moje rozmyślanie. Niechętnie podniosłam się z kanapy, a kiedy otworzyłam mój apartament dostrzegłam nonszalancko wspartego o framugę Torresa. Momentalnie podjęłam decyzję. Nie, to nie był moment na to, żeby przekazać mu jakże radosną wiadomość. Podsunął się bliżej mnie, szybko obejmując mnie i przyciskając do swojego torsu.
-Trochę się za Tobą stęskniłem - mruknął mi do ucha przejeżdżając swoją wolną dłonią wzdłuż mojego karku.
-Fernando... - szepnęłam cicho przymykając powieki, kiedy ten zamknął za nami drzwi stopą.
-Ci... Porozmawiamy później. - poczułam teraz jego usta gdzieś na mojej szyi.
-Nie pisałam po to, żebyś przyszedł i... - przerwałam na chwilę, bo teraz przywarł swoimi gorącymi wargami do moich.
-Wiem.. - jego oddech na mojej szyi doprowadzał mnie do szału.
Zarzuciłam swoje ręce na jego szyję spoglądając w jego czekoladowe tęczówki. Kiedy był tak blisko traciłam rozum, traciłam siłę w nogach, moje serce gubiło swój naturalny rytm bicia. Jego dłonie delikatnie teraz wsunęły się pod moją koszulkę spoczywając na moim nagim brzuchu, a jego usta ponownie wpijały się w moje. Nawet nie wiedział, co czułam, kiedy dotykał już nie tylko mojego brzucha, ale też i swojego dziecka. Zaczynałam się co raz bardziej angażować w pocałunki płynące z jego ust.
Leżałam na łóżku obsypywana tysiącami pocałunków przez samego Fernando Torresa. Czułam jego gorące usta krążące gdzieś po moich obojczykach i dekolcie, jego dłonie przemierzające od mojego biustu do podbrzusza. Odruchowo oplotłam swoimi nogami jego biodra, zawieszając swoje ręce lekko na jego szyi. Każdy moment, w którym był ze mną był jak cielesne urzeczywistnienie moich snów. Pod wpływem opuszków jego palców moje ciało kipiało radością. Czułam się dumna z faktu, że jest tu ze mną, że pozostawia na mnie swój ślad.
-Cholera! - warknęłam zrzucając go z siebie i kierując się pędem do łazienki.
Wylądowałam przytulona do toalety, modliłam się, żeby nie przyszedł do mnie. Żeby nie musiał oglądać mnie w takim stanie. Jak bardzo się przeliczyłam...
-Co się dzieje? - stał w drzwiach w samych bokserkach z lekko zmarszczonymi brwiami uważnie mi się przyglądając.
-Wszystko w porządku, coś mi zaszkodziło. - nim zdołałam dokończyć kucał już przy mnie jedną ręką odgarniając mi włosy z twarzy, a drugą delikatnie przejeżdżając po moim brzuchu. Odruchowo spojrzałam na jego dłoń, a następnie okryłam ją swoją. Powoli odciągnęłam jego palce, jakby w obawie, że dotykając mojego jeszcze płaskiego brzucha, czegoś się domyśli. Nie odpuszczał, kiedy odgarnął już moje włosy oburącz objął mnie w talii następnie do siebie przyciągając. Poczułam jego usta na mojej szyi. Dyskomfort spowodowany tym, co przed chwilą robiłam był większy niż mogłam się spodziewać. A jemu? Zdawał się zupełnie nie przeszkadzać. Obróciłam się do niego przodem przejeżdżając swoją dłonią po jego policzku.
-Daj mi się ogarnąć - szepnęłam tak cicho, żeby tylko on usłyszał. - Poczekaj na mnie w łóżku.
Obudziłam się rano na jego torsie. Czułam spełnienie, radość i poczucie bezpieczeństwa. Chciałabym czuć je zawsze. Spojrzałam na jego twarz. Wciąż spał słodko się uśmiechając. Przeczesałam lekko jego włosy pozwalając sobie na skoncentrowanie swoich myśli teraz na tym maleństwie, które spoczywało gdzieś pod moim sercem. Pociągnęłam nosem wzdłuż jego mostka. Jego dłoń z mojego biodra powędrowała nieco wyżej mocniej mnie do siebie przyciskając. Wiem, że nie tylko ja byłam wtedy bezpieczna, ale nasze poczęte dziecko też. Mimo, że Hiszpan nie miał o niczym pojęcia zapewniał to uczucie nam obojgu. Tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że dzisiaj w tym łóżku wcale nie leżymy we dwoje, ale we trójkę. Czemu tego nie robiłam? Chyba się bałam. Bałam się, że mi nie uwierzy. Bałam się, że mnie po prostu od tak zostawi.
-Nie śpisz? - usłyszałam jego lekko zachrypnięty głos.
Uniosłam do góry głowę uważnie mu się przyglądając. Patrzył na mnie tymi czekoladowymi tęczówkami, wciąż się uśmiechając.
-Już nie - podsunęłam swoją twarz bliżej niego oczekując na powitalnego całusa.
Doczekałam się go prawie natychmiast. Słodycz jaka z niego płynęła była inna niż słodycz pocałunków ze Szczęsnym. Ta była z jednej strony bardziej dojrzała, z drugiej nieco bardziej gorzka. Uświadamiała mi, że jestem tylko kochanką. Ale przecież do jakiegoś czasu obojgu nam to odpowiadało. Byłam prawie pewna, że jemu to nadal odpowiada. W domu miał żonę i dwójkę uroczych dzieci, w wolnych chwilach odrywał się od nich przyjeżdżając do mnie. Byłam dla niego tą chwilą zapomnienia, tematem tabu.
Poczuła ponownie ból brzucha i mdłości. Treść pokarmowa, której już prawie przecież w sobie nie miałam podchodziła mi do przełyku. Momentalnie zerwałam się z łóżka, by w spokoju dojść do łazienki nie wzbudzając podejrzeń napastnika The Blues. Będąc już w łazience włączyłam prysznic, żeby nie słyszał żadnych podejrzanych dźwięków wydawanych nad toaletą. Nienawidziłam swojego tchórzostwa i tego, że nie jestem w stanie powiedzieć mu prawdy.
Po popołudniowym treningu wpadł do mnie Eden. Jak zwykle opadł na kanapę zmęczony, sięgając jedynie po pilota. Przez dłuższą chwilę zdawało się, że nie zwracał na mnie uwagi. Po chwili jednak nerwowo zaczął się oglądać szukając mnie. Zrezygnowana westchnęłam sięgając po butelkę wody i skierowałam się w jego stronę. Oklapłam na wolne miejsce obok niego, a ten objął mnie ramieniem wyciągając z mojej dłoni trunek. Eden od kilku dni zachowywał się dość dziwnie, ale ja postanowiłam udawać, że nic nie zauważam. Tak było bezpieczniej, zdecydowanie bezpieczniej. Dość niepewnie oparłam swoją głowę o jego ramię starając się skupić swój wzrok na ekranie telewizora. W efekcie moje myśli były teraz gdzieś w zachodniej części Londynu. Czułam się wykończona. Mimo, że było dopiero po 17, już 4 razy lądowałam w łazience. Wchodziłam właśnie w najgorszy i najbardziej wykańczający okres ciąży.
-Rozmawiałaś już z nim? - głos Edena zadźwięczał mi gdzieś nad uchem.
-Nie.. - westchnęłam dość głośno. - Nie umiem. Próbowałam...
-Ehh.. - nie krył swojego niezadowolenia, jednak coś w jego głosie się zmieniło. - Może faktycznie nie powinnaś mu mówić.
Pierwszy raz spojrzałam na niego z takim zdziwieniem jak wtedy. Nie kazał mi już powiedzieć prawdy Hiszpanowi, a jedynie na mnie patrzył ze współczuciem, którego przecież od niego nie chciałam nigdy doświadczyć.
-Eden... Nie patrz tak na mnie - bąknęłam pod nosem, skupiając ponownie swój wzrok na ekranie telewizora.
-Tak się zastanawiam po prostu - skrzyżował teraz swoje ręce na piersi jednocześnie uniemożliwiając mi opieranie się o jego ramię. - Co ty w nim widziałaś, Karina?
-Byłam pijana, Eden - pociągnęłam lekko nosem podkładając sobie pod głowę poduszkę. - Byłam upita, a on był moim idolem. Gdybyś był dziewczyną na moim miejscu, też byś się tak zachował.
-I tylko dlatego się z nim przespałaś? - wciąż usilnie mi się przyglądał.
-Nie wiem, Eden... Nie, nie tylko - jęknęłam przymykając powieki, by powstrzymać napływające łzy.
-Ok. Kończę ten temat - poczułam teraz jego dłoń gdzieś na moich żebrach, to jak zaczyna mnie łaskotać. - Uśmiechnij się.
Kąciki moich ust najpierw powędrowały do góry, dopiero później wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Wylądowałam na plecach pod wpływem łaskotek, Eden natomiast kucał nade mną nie zaprzestając torturom. Nim się obejrzałam, a jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Zamarłam nic nie mówiąc, patrząc mu w oczy i jednocześnie przestając się śmiać. Nie wiedziałam, co się dzieje, ani czy zrobił to specjalnie. Ale dlaczego Eden Hazard chciałby specjalnie znaleźć się swoją twarzą tak blisko mojej. Bałam się, że za chwilę moje usta zetkną się z niego, więc pospiesznie uwiesiłam mu ręce na szyi i pociągnęłam w dół tak, żeby mógł się do mnie jedynie przytulić. Mruknął coś pod nosem w geście niezadowolenia, następnie zajmując wolne miejsce za moimi plecami.
-Wpadniesz na mecz pojutrze? - mruknął w moją stronę. - Gramy z Tottenhamem...
Zgodnie z prośbą Edena udałam się w weekend na mecz Tottenhamem. Pierwszą połowę wytrzymałam w pełni. Minęła dość przyjemnie i szybko. Z uśmiechem na twarzy skierowałam się do szatni, żeby wpaść w ramiona Edena. Dopiero, kiedy mnie przytulał zemdliło mnie. W efekcie wylądowałam w łazience znajdującej się w szatni. Eden trzymał mi włosy, podczas gdy ja przytulałam się do mojego nowego przyjaciela.
-To normalne? - rzucił uważnie mi się przyglądając.
-Normalne. Jest październik. Jestem w drugim miesiącu ciąży, dlatego rzygam jak kot - warknęłam na niego zwracając uwagi na to, gdzie się znajduje aktualnie.
-Ciszej - przypomniał mi odgarniając z mojej twarzy kolejny kosmyk włosów. - Jesteś...
-Już nie musi siedzieć cicho - do moich uszu dobiegł ten dobrze mi znany hiszpańskim akcent.
Niepewnie obróciłam się w stronę, z której dochodził głos. W przejściu stał Torres, który uważnie mi się przyglądał. Nie dość że nie czułam się za dobrze, to dodatkowo zrobiło mi się słabo. Czułam jak pobladłam jeszcze mocniej. Jego wyraz twarzy jednak się nie zmieniał. Chciałam odczytać z niego wszystko, co się tylko da, ale nie umiałam.
-Gratuluję Wam - burknął odwracając się na pięcie.
-Czego Ty nam do cholery gratulujesz?! - nie wytrzymałam sprawiając tym samym, że obrócił się ponownie i na mnie spojrzał. - Tego, że jestem w ciąży, a Eden zajmuje się mną i twoim dzieckiem?! Czy może tego, że boję się powiedzieć Ci o tym, że urodzę Ci dzieciaka, bo wiem, że masz rodzinę?! Gratuluj dalej, tylko zapomnij....
-Co Ty powiedziałaś? - momentalnie zrobił krok do przodu znajdując się blisko mnie, zbyt blisko. - Jesteś w tej ciąży ze mną?
Sama nie wiem, kiedy jednak z moich oczu poleciały łzy. Hormony robiły swoje. Patrzyłam na jego piegowaty nos nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Czułam się jak idiotka siedząca przy kiblu, z jednym facetem trzymającym moje włosy i drugim trzymającym mnie za podbródek. Przymknęłam powieki, jednocześnie pozwalając polecieć kolejnym kilku łzom.
-Chodź tu - usłyszałam jego szept, po czym poczułam jak przyciąga mnie do swojego torsu, a następnie przytula. - Nie płacz już....
-Nie chciałam tego - burknęłam topiąc kolejne łzy w materiale jego niebieskiej meczowej koszulki. -Nie wiedziałam, że jak raz wejdę z Tobą do łóżka to od razu to skończy się tak...
-Ciiiii... - poczułam jak głaszcze mnie teraz po głowie, a każdy inny komentarz był zbędny. Wiedziałam, że on też musi przetworzyć tą wiadomość. Może nie raz już słyszał, że zostanie tatusiem, ale na pewno nie od innej kobiety niż jego żona
Leżałam na łóżku w moim londyńskim apartamencie. Powoli zaczynała mnie wkurzać jego wielkość i pustka jaka panowała w nim od jakiegoś czasu. Ale przecież ta pustka zdecydowanie mogła utożsamiać się z tym, co aktualnie czułam. Usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Nie miałam teraz ochoty stawać twarzą w twarz z Hazardem. Nie miałam ochoty na nic, chciałam po prostu leżeć na łóżku i myśleć o niczym, zupełnie niczym.
-Karina otwórz! Wiem, że tam jesteś! - usłyszałam głos hiszpańskiego byczka.
Leniwie podniosłam się z łóżka, by wpuścić go do środka i żeby się zamknął. Kiedy go wpuściłam szybkim krokiem skierowałam się z powrotem do mojego łoża, na które runęłam jak długa. Usiadł koło mnie uważnie swoją dłonią przejeżdżając gdzieś po mojej łopatce. Milczał podobnie jak ja. Odpowiadało mi to w zupełności. W tamtym momencie właśnie te wspólne milczenie było dla mnie najlepszym wsparciem, jakie mógł mi ktokolwiek okazać. Jego dłoń spoczywająca na moich plecach i zapach unoszący się w powietrzu, niczego innego nie potrzebowałam. Po chwili położył się obok mnie zaglądając mi w oczy.
-Znowu siedzisz sama? - w odpowiedzi kiwnęłam tylko głową. - Nie powinnaś...
-Moja przyjaciółka zajmuje się swoim chłopakiem, który traci oddech jak tylko przebiegnie 100 metrów... - bąknęłam pod nosem starając się ukryć łzy, które zakręciły mi się w oczach.
-A Eden? - poczułam jego dłoń na moim policzku.
-Nie chcę jego współczucia - mruknęłam zamykając oczy. - Twojego też, Fernando.
-Naprawdę jesteś zdania, że jestem tu tylko ze współczucia? - przymarszczył brwi uważnie mi się przyglądając.
-Nie licz dzisiaj na żaden seks - warknęłam. - Nie mam ochoty, ani nastroju.
-Karina... - podsunął swoją twarz bliżej mojej. - Jestem tu, bo do jasnej cholery nie jesteś mi obojętna. Nie zauważyłaś tego? Wszystko co robił Hazard, niezależnie od tego w jakim celu, sprawiło, że zrozumiałem, że jesteś kimś więcej niż dziewczyną na jedną noc. Pozwól mi, chociaż z Tobą posiedzieć, zająć się choć trochę Wami.
Niepewnie wtuliłam swoją twarz w jego ramie nic nie mówiąc. Nie potrafiłam wydać z siebie żadnego słowa, chciałam po prostu teraz z nim leżeć i cieszyć się tą chwilą. Cieszyć się nią jak każdą inną, którą z nim spędzałam. Chciałam, żeby był przy mnie jak najdłużej, a on? On chyba też tego chciał, bo jednym ruchem ręki przyciągnął mnie bliżej siebie całując przy tym gdzieś w skroń. Milczał razem ze mną. Nie wiedziałam, co czeka mnie w ciągu najbliższych dni. Liczyła się ta chwila i to, że w końcu się dowiedział. Nie kazał mi iść do diabła, nie posądził mnie o nic. Po prostu był. Wiedziałam jednak, że bajki kiedyś zawsze się kończą....
Od autorki:
Specjalnie dla Was część widziana oczami Kariny. Mam nadzieję, że Torres Was trochę usatysfakcjonuje Co jakiś czas będę dodawać też takie Karinowe rozdziały, żeby zadowolić każdego. Kolejny? Raczej wrócę do trójkątu: Inga, Theo i Jack. Mam nadzieję, że uporałam się z Torresem i Edenem, było ciężko i starałam się ( naprawdę).
Dziękuję za ponad 3000 wyświetleń, cieszę się, że to czytacie, że się Wam nie nudzi. Każdy komentarz jest dla mnie nową motywacją do pisania. Kolejny postaram się dodać tradycyjnie przed meczem Kanonierów w kolejną sobotę, ale zobaczymy jak to wyjdzie.
A teraz byle do 16.00 i derby z Fulham. Będzie się działo! Theo do pierwszego składu <please>
sobota, 3 listopada 2012
9. Wyprowadzka
Dzień meczu Anglików z San Marino miał być festiwalem goli na Wembley. Theo i Alex grali w wyjściowym składzie. Z całą pewnością i Gibbs wyszedłby w pierwszym składzie, gdyby nie kontuzja w meczu z West Hamem. Siedziałam na trybunie tuż obok Jacka. Dopisywały nam świetne humory, w końcu nie każdy może mieć okazję podziwiania reprezentacji Anglii z tak bliska. Ledwo rozpoczął się mecz, a Chamberlain miał już pierwszą okazję strzelecką. Wszystko układało się na prawdę dobrze, aż do szóstej minuty. Theo pędził z piłką na bramkę przeciwnika, kiedy to mieszkaniec San Marino chcąc złapać piłkę staranował go. Dosłownie staranował. Theo wyrzuciło do góry, by za chwilę upadł na murawę. Pochyliłam się lekko ściskając dłonie w pięści i uważnie obserwując co się dzieje na boisku.
-Nic mu nie jest - Jack położył rękę na moim ramieniu. - Zaraz wstanie i będzie dalej biegał.
Ale ja wtedy zamarłam. Widziałam tylko leżącego w polu karnym San Marino Theo. Zbierających się dookoła niego kolegów z drużyny, biegnący sztab lekarzy. Czułam jak moje oczy zaczynają się szklić. Wypuściłam pierwsze łzy, kiedy dostrzegłam pracowników technicznych niosących nosze. Theo wciąż leżał na murawie. Gdybym tylko mogła to przeskoczyłabym przez te cholerne barierki dzielące mnie od boiska i wybiegłabym wprost do niego. Przez chwilę z tego strachu zapomniałam nawet jak się oddycha i w efekcie zaczęłam się dusić. Powoli zaczęłam uspokajać swój oddech. Nie docierały do mnie słowa Jacka, że Theo już wstaje. Widziałam, przecież jak ciężko mu to idzie, jak ledwo chodzi, jak trzyma się za klatkę piersiową. Mecz został wznowiony, a on stał za tą linią boczną. Widziałam na twarzach kibiców cień nadziei, że jeden z ich reprezentantów jednak wróci na boisko, ale widziałam też jak ten lekko zwija się z bólu. Dostrzegłam Lenonna w trykocie Synów Albionu, który właśnie zbierał instrukcje od Hodgsona. A więc zmiana. Podniosłam się z miejsca i nie zważając na nawoływanie Wilshere'a pobiegłam do szatni. Ledwo wpadłam do korytarza, a zobaczyłam Theo na noszach. Przeraziłam się nie na żarty. Po okazaniu przepustki i wypowiedzeniu kilku słów przez Theo mogłam wejść za nim do szatni.
-Nawaliłem - usłyszałam jego westchnięcie podczas, gdy lekarze ponawiali badanie. - Miałem zabrać Cię do Twojego domu.
-Przestań - podeszłam bliżej i złapałam go za rękę. - Teraz najważniejsze jest Twoje zdrowie. Dobrze się czujesz?
-Tak, już jest okej - rzucił, by chwilę po tym lekko się skrzywić, ścisnąć mocniej moją dłoń i wydać z siebie ciche "aua". - Miałaś tego nie słyszeć...
-Theo, nie musisz już udawać takiego twardziela -patrzyłam mu teraz w oczy. - Każdy na Twoim miejscu uroniłby kilka łez, rzucił kilkoma przekleństwami....
-Żebro - naszą rozmowę przerwał lekarz krótką jednak treściwą diagnozą. - Pomóc Ci się przebrać w dres? Musimy jechać zrobić prześwietlenie.
Widziałam jak Theo spojrzał przelotnie na mnie. To wystarczyło, w jego oczach było tyle bólu, że była teraz tylko jedna właściwa decyzja.
-Niech mu pan pomoże - spojrzałam na mężczyznę zajmującego się moim chłopakiem. - Przecież on tylko udaje, że to wcale go nie boli. Pieprzona męska duma.
Theo złapał mnie mocniej za rękę nie chcąc puścić.
-Pojadę z Tobą na prześwietlenie, ale masz iść się przebrać. - dodałam po chwili.
Kiedy biegłam do samochodu, w którym Theo czekał już na mnie zakończyła się pierwsza połowa meczu. Dostrzegłam mojego rówieśnika zmierzającego w moją stronę.
-Co z nim? - rzucił zrównując się z moim krokiem.
-Jedziemy na prześwietlenie - krzyknęłam za nim skręcając w stronę wyjścia na parking. - Chyba połamał żebro.
-Cholera! - usłyszałam gdzieś za mną jeszcze jego krzyk, po czym obróciłam się. - Powiedz mu, że skopiemy im za niego tyłki!
Po tych słowach popędziłam do mojego chłopaka. Po chwili zajmowałam już wolne miejsce obok niego. Poczułam jak opiera swoją głowę o moje ramię. Powoli skierowałam swoją wolną rękę do jego głowy, po której go troskliwie pogłaskałam. Potrzebował mnie teraz bez wątpienia. Poczułam jak swoją dłonią ściąga moją z jego głowy i ściska ją. Nie znałam tego bólu, którego aktualnie doświadczał. Jednak jeśli było to na prawdę połamane żebro cierpienie musiało być niesamowite. Dodajmy do tego zawód jaki czuł, bo przecież we własnym mniemaniu właśnie schrzanił mój wyjazd do rodzinnej Polski.
-Chambo powiedział, że ich rozgromią - rzuciłam lekko się uśmiechając.
-Fajnie - jęknął kuląc się jeszcze mocniej z bólu.
-Dostałeś coś przeciwbólowego? - uważnie mu się teraz przyglądałam.
-Jeszcze nie....
W szpitalu podczas czekania na wyniki znowu żalił mi się, że chciał mnie zabrać do ojczyzny.
-Uspokój się już - nie wytrzymałam w końcu siadając obok niego. - Teraz to ja Cię zabieram do domu. To Ty tego potrzebujesz nie ja. Polecę do domu później, będzie czas. I nie zadręczaj się tym tak mocno. Najważniejsze jest, że nic poważnego Ci się nie stało. To wyglądało zdecydowanie groźniej, zwłaszcza ten kołnierz leżący obok Ciebie na boisku.
-Bałaś się? - spojrzał na mnie lekko się teraz uśmiechając.
-Jak cholera. - podsunęłam swoją twarz do jego krótko całując go w usta. - Przez chwilę zapomniałam jak się oddycha.
Zaśmiał się obejmując mnie ramieniem i przytulając do siebie. Starałam się zachować odpowiedni dystans w obawie o to, żeby go mocniej nie uszkodzić. Nie dane nam jednak było spędzenie tej chwili razem, bowiem w drzwiach pojawiła się rodzina Walcottów. Jego przerażona mama, wkurzony ojciec, brat i siostra. Odsunęłam się od Theo i rzucając krótkie 'dobry wieczór' usunęłam się pod ścianę, o którą się wsparłam.
-Co Ci jest? - jego ojciec jak zwykle musiał okazać swoje niezadowolenie co do części z poczynań swojego syna. - Jak zwykle musiałeś się tam na siłę pchać z tą piłką. Trzeba było ją podać!
-Komu? Biegłem sam na sam, tato - Theo zaczął szukać mnie wzrokiem jakby mając nadzieję na ratunek z mojej strony, w tym czasie podeszła do mnie jednak jego siostra Hollie.
-Jak on się trzyma? - rzuciła widząc teraz jego dość obolałą minę.
-No właśnie prawie wcale -powiedziałam jej prawdę, wiedziałam, że to bowiem właśnie ona najczęściej go wspierała w ciężkich sytuacjach. - A taka gadka Waszego taty na pewno mu psychicznie nie pomoże.
Po chwili dziewczyna wyciągnęła ojca z sali, a kiedy wrócili ten ewidentnie zmienił swoje nastawienie do skrzydłowego Anglii.
-Wracasz z nami do domu - z zamyślenia wyrwał mnie teraz głos jego mamy. - Musisz najpierw wyzdrowieć, dopiero później na nowo się przemęczać.
-Mamo, Inga ze mną zamieszka - spojrzał teraz na mnie błagalnym wzrokiem. - Już to przedyskutowaliśmy.
Bo przecież o tym rozmawialiśmy kilka dni temu. Od kiedy zaczęłam studia tylko się mijaliśmy. Nie mieliśmy dla siebie już tyle czasu. Kiedy ja byłam na uczelni on siedział w domu, kiedy on był na treningu ja właśnie wracałam do hotelu. Wciąż uważnie analizowałam teraz jego słowa skierowane do rodzicielki. Przecież jeszcze nie powiedziałam mu czy się zgadzam. Teraz jednak nie miałam wyjścia. Mogłam odmówić jednocześnie sprawiając, że będę się z nim mijać jeszcze bardziej.
-Inga naprawdę? - ocknęłam się kiedy jego mama po raz któryś z kolei powtórzyła swoje pytanie.
-Tak - uśmiechnęłam się. - Chciał mnie zabrać do domu, teraz ja go zabiorę i się nim zajmę. Lepiej, żeby został na miejscu. Zacznie później tą rehabilitację, bez sensu się ciągle przemieszczać w tą i z powrotem.
- Ile wy się znacie?! - całą tą sielankę przerwał nam jego ojciec. - Tak szybko chcecie zamieszkać razem?! Theo, rozmawialiśmy już o tym.
-Tato, jestem pewien, że chcę zamieszkać z Ingą, zrozum. - po raz pierwszy usłyszałam jak warknął na swojego ojca. - I wyprzedzam Twoje pytanie: nie, nie zagram z Polską.
-To dobrze, że nie zagrasz - spojrzałam zdziwiona na starszego mężczyznę. - Już Ci mówiłem, że Polska to niebezpieczny kraj.
-Już tam byłem i wróciłem, o dziwo cały i zdrowy - bąknął uważnie obserwując ojca. - Po za tym skończ ten temat. Inga jest Polką.
-No właśnie... - usłyszałam ciężkie westchnięcie. - Polką...
Wątpliwościom na pewno nie podlegała niechęć taty Theo do Polaków. Przed Euro BBC po części spełniło swoją misję przekonując między innymi rodzinę Walcott, do tego, że Polska i Ukraina to niebezpieczny region Europy, a Polacy to najwięksi chuligani na świecie. Tak bardzo chciałam, żeby jego ojciec zaczął mnie akceptować i przestał postrzegać przez ten pryzmat jakiego się sam nabawił. Jego zdaniem byłam z Theo tylko po to, żeby go złapać na jakiegoś dzieciaka, wyciągnąć od niego kasę lub inne podobne rzeczy. Nie rozumiał, że na prawdę zależy mi na jego synu. Napięcie panujące w sali przerwał nam lekarz informujący o stanie zdrowia piłkarza. Hipoteza była słuszna: Theo w meczu złamał żebro, a teraz miał zostać na nocnej obserwacji. Prosił mnie , żebym wróciła do domu, ale ja wolałam zostać przy nim. Nie czułam się nawet na siłach by go opuścić w takim momencie. Ubłagałam lekarza prowadzącego i w efekcie mogłam spędzić noc przy jego łóżku.
Opuszczenie przez Theo szpitala wiązało się z kolejnym bólem w klatce. Jack przyjechał do nas do szpitala po południu. Na wstępie zaznaczył, że Theo jeszcze nigdy nie wzbudził takiego zainteresowania ze strony reporterów, co wczoraj wieczorem. Pomagałam mu wesprzeć się o ramię młodszego od niego pomocnika widząc jak ogromny ból zadaje mu choćby najmniejszym ruchem. Szpital opuściliśmy w akompaniamencie dziesiątek fleszów i reporterów. Szłam lekko z tyłu nie chcąc wzbudzać teraz nadmiernej sensacji. Zresztą wyglądałam jak osiem nieszczęść: nieuczesane włosy, rozmyty makijaż, niewyspane oczy. Ku mojemu zdziwieniu obaj Kanonierzy się zatrzymali. Z niepokojem podeszłam bliżej nich łapiąc lekko starszego z nich za ramię.
-Wszystko w porządku? - spojrzałam w jego ciemne tęczówki jak gdyby chcąc wyczytać z nich każdy, nawet najmniejszy ból.
-Już tak - złapał mnie rękę próbując przyciągnąć do siebie.
-Żebra - przypomniałam mu o tym, że stoję właśnie po tej stronie, po której doskwiera mu ból.
-Cholerne kontuzje - zaklął ściskając mocniej moją dłoń.
Jack pomógł mi wpakować Walcotta na tylne siedzenie, po czym zajęłam miejsce pasażera tuż obok kierowcy. Pół drogi przesiedziałam odwrócona tyłem do kierunku jazdy, byle tylko mieć oko na chłopaka. Wilshere zgodnie z umową zawiózł nas najpierw do mnie, skąd miałam wziąć najpotrzebniejsze rzeczy. Wysiadłam z samochodu kierując się na górę. Po wpakowaniu części ubrań, butów i kosmetyków do walizki mogłam skierować się z powrotem na parking do moich towarzyszy.
-Wszystko wzięłaś? - usłyszałam po chwili pytanie rozgrywającego, które przerwało ciszę panującą w jego aucie.
Spojrzałam na Theo leżącego na tylnym siedzeniu. Błądził tymi swoimi ciemnymi oczami po mojej twarzy, miałam ochotę po prostu go przytulić i ucałować. To pierwsze odpadało zważywszy na fakt, że ledwo chodził. Każdy, nawet najmniejszy oddech sprawiał mu ból. Kiwnęłam głową uśmiechając się do Jacka, po czym zajęłam ponownie miejsce na przednim siedzeniu.
-Jak nie chcesz - usłyszałam teraz głos Theo. - To nie musisz się do mnie wprowadzać. Dam sobie radę.
-Zgłupiałeś? - patrzyłam teraz w jego ciemne jak smoła oczy. - Ledwo chodzisz, ledwo oddychasz i mówisz, że dasz sobie radę? Theo już wczoraj Ci mówiłam, że nie musisz być non stop twardzielem.
Czułam na sobie uważny wzrok Jacka. Nie wiedziałam, że zabrzmiałam aż tak poważnie, ale jeden i drugi wymieniając się krótkimi spojrzeniami automatycznie zamilkli. Dało się słyszeć tylko muzykę lecącą gdzieś w tle.
-Więc wszystko jasne, jadę do Ciebie. - bąknęłam wlepiając wzrok w szybę.
W środę po południu zawitali u nas Jack i Kieran. Theo zaparł się, że mecz obejrzymy, chociaż na szklanym ekranie. Jack wparował z butelkami wypełnionymi piwem. Przytulił mnie na powitanie, po czym skierował się w stronę kontuzjowanych Anglików okupujących kanapę i konsolę. Do meczu pozostało jeszcze trochę czasu, więc postanowili go jakoś wykorzystać, ja natomiast uciekłam przed nimi do kuchni. Przygotowałam kupione wcześniej chipsy i popcorn przesypując je do pustych misek. Kiedy Walcott zawołał mnie na mecz przyniosłam ze sobą przekąski stawiając je na stole. Theo złapał mnie za nadgarstek pociągając lekko na swoje kolana. O tyle, o ile on czuł się nieco lepiej siedzenie na jego kolanach wciąż było dość ryzykowne. Ostrożnie objęłam go za szyję całując przy tym krótko w usta, a następnie spoglądając w telewizor. Theo podał mi jedno z piw zakupionych przez Wilshere'a, a następnie sięgnął po swój trunek. Upiłam kilka łyków, a następnie zsunęłam się na miejsce, które zrobił mi teraz Jack.
-Dobrze, że wszyscy mamy kontuzje - spojrzałam zdziwiona na Kierana, który teraz upijał łyk piwa. - Możemy przynajmniej w spokoju obejrzeć ten mecz.
-A pomyśleć, że we trójkę mieliśmy grać w tym meczu - Theo nerwowo się zaśmiał. - Brakuje tylko Alexa.
-Oj, lepiej, żeby go brakowało - wtrącił się Jack. - Klubowi brakuje tylko jego kontuzji.
-Dobra złoimy im dzisiaj tyłki, nie? - Gibbs wyszczerzył się w moją stronę. - Przyjmuje zakłady. Ile bramek wrzucimy?
-Nie rozpędzaj się tak - zaśmiałam się wychylając się lekko zza Theo. - Może i nie wygramy, ale wy też nie. Będzie remis.
-Na pewno, na pewno - zaśmiał się Theo, za co oberwał ode mnie lekko po głowie. - Ej jestem kontuzjowany!
-W żebra, kochaniutki, w żebra - wystawiłam język opierając się teraz na jego boku.
Objął mnie ramieniem całując przy tym w czoło i szepcząc na ucho:
-Jak nam skopiecie tyłki to tylko dlatego, że nas tam nie ma.
Mecz ku zdziwieniu i rozpaczy Kanonierów zakończył się remisem 1-1, aczkolwiek Polska spokojnie mogła wygrać ten mecz. Przypominałam im jak obstawiłam i że spokojnie mogłam grać z nimi na kasę. Wkurzeni spoglądali tylko na mnie spod byka starając się wmówić mi, że to przez nasz basen narodowy. Theo przyjął nawet postawę obrażonego, bo już nie przytulał mnie z taką chęcią jak zawsze. Udawał wielce sfochowanego, a wszystko tłumaczył bolącą klatką piersiową. Miałam się z nimi jak z dziećmi. Kiedy sprzątałam puste butelki, a dwójka ze starszych graczy Arsenalu zajęła się ponownie konsolą Jack postanowił pomóc mi z uporaniem się ze szkłem.
-Jak trening? - uśmiechnęłam się do niego.
-Jak zwykle zrezygnowałem z wolnego - wypiął pierś do przodu. - Inga, może zagram w sobotę.
-Obejrzę Cię na ekranie - zaśmiałam się. - Nie za wcześnie na mecz w pierwszej lidze, Jack?
-Czas najwyższy. - wsparł się teraz o kuchenną szafkę. - Kiedyś w końcu muszę do tego wrócić.
-Wrócisz - wskoczyłam teraz na blat siadając na nim i uważnie przyglądając się Brytyjczykowi. - Daj sobie czas Jacky, i tak już trochę grasz w U21 i U20.
-Za mało - uśmiechnął się do mnie uwydatniając swoje dołeczki w policzkach. - Inga zobaczysz jak Theo będzie Ci jęczał, że nie może grać i trenować. Brak gry dla piłkarza to chyba najgorsza kara.
-Jak ktoś w tym związku może jęczeć to raczej nie on - zaśmiałam się uświadamiając sobie jak dwuznacznie to zabrzmiało. Mina mojego rozmówcy, także wskazywała na to, że skupił się bardziej na drugim dnie wypowiedzi niż na tym pierwszym, docelowym.
-Nie patrz tak na mnie - zaśmiałam się rzucając w niego końcówką popcornu, który został w misce.
Śmiał się teraz ze mną, usilnie próbując trafić i we mnie prażoną kukurydzą. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że co by się nie działo, czy jakkolwiek głupiutka bym nie była, był przy mnie w każdym momencie.
Od autorki:
Trochę przyspieszyłam akcję. Musiałam. Mogę z dumą powiedzieć, że rozdział był napisany jakiś kilka dni przed meczem z Anglią i przewidziałam remis, musiałam tylko zmienić wtorkowy wieczór na środowe popołudnie. Być może za tydzień to na co tak długo czekacie, czyli rozwiązanie części wątku z Torresem. Oczywiście jeśli się z tym uporami, bo gracze Chelsea kimkolwiek by nie byli są dla mnie ciężkim orzechem do zgryzienia, a aktualnie na obu blogach utknęłam na nich. Długo myślałam nad piosenkę, mam nadzieję, że pasuje. No i odezwałam się w końcu do Was na tym blogu, a miał być to blog raczej czysto treściowy, bez zbędnych komentarzy ode mnie. :P Skoro jednak to zrobiłam to skorzystam z okazji i pozdrowię Was wszystkie i dziękuję za te ponad 2700 wejść i każdy komentarz, mam nadzieję, że tak pozostanie dłużej.
I pamiętajcie dzisiaj o 13.45 nastawiamy Streamy i patrzymy jak nasi chłopcy rozwalą ManU.
Subskrybuj:
Posty (Atom)