niedziela, 24 lutego 2013

19. We ruined a lego house


Po powrocie z Polski Londyn przywitał mnie cienką warstewką białego puchu. Było tu tak przytulnie i czułam się jak u siebie. W Polsce brakowało mi tych czerwonych budek telefonicznych, piętrowych autobusów i wielu innych miejsc charakterystycznych dla stolicy Anglii. Ale brakowało mi przede wszystkim tego chłopaka, który stał kilka metrów przede mną w hallu lotniska. Dlatego, kiedy przeszłam przez wszystkie bramki kontrolne rzuciłam mu się na szyję. Cieszyłam się, że jest tu dla mnie i po mnie. Odsunęłam swoją twarz z jego ramienia i spojrzałam mu w oczy, by po chwili utonąć w słodkim pocałunku.
-Weźmy Twoją walizkę i spadajmy stąd - mruknął mi cicho do ucha, następnie mocno mnie przytulając do swojego torsu.
W odpowiedzi kiwnęłam jedynie głową, a już za chwilę zostałam pociągnięta za rękę w stronę odbioru bagażu, kilkanaście minut później siedziałam w samochodzie Theo.

Stęskniłam się za nim, za jego dotykiem, uśmiechem i oczami koloru porannej kawy. Stęskniłam się za nim całym i mimo tego, że był jaki był, ja nauczyłam się chyba żyć z nim i jego wadami. Dlatego teraz leżałam w jego ramionach, a on swoimi palcami wyznaczał jakiś szlak na moim ramieniu.
-Aaron zaprasza do siebie na sylwestra... - głośno westchnął, a jego głos przebiegł gdzieś koło mojego ucha.
-I chcesz tam iść? - zaśmiałam się, czując jak powietrze wydobywające się z jego nozdrzy łaskocze mnie po szyi.
-A proponujesz coś innego? - tym razem jego usta wylądowały na mojej szyi, pokrywając ją pojedynczymi pocałunkami.
-Właściwie... -przygryzłam dolną wargę, udając że się zastanawiam. - Chciałam, ale chyba przystanę przy propozycji świętowania u Ramseya.
-Dawno Cię nie widzieli - zaśmiał się jednocześnie odgarniając z mojej twarzy włosy.
-Tak - wybuchłam kolejnym napadem śmiechu. - Też stęskniłam się za tą zgrają piłkarzyn, która nie daje nam spędzić nawet chwili razem. Sam na sam.
-Ej... - podniósł się teraz na łokciu, wpatrując w moje oczy. - Do sylwestra mamy jeszcze trochę tych wspólnych chwil w odosobnieniu.
-Sama nie wiem... - zaśmiałam się, próbując podroczyć się z chłopakiem, który co raz intensywniej wbijał we mnie swój wzrok. - Nie gracie przypadkiem żadnego meczu w Nowy Rok?
-Taaaa? - spojrzał na mnie zdziwiony.
-No wiesz, może po prostu ten sylwester w takim wypadku nie jest dobrym pomysłem - wzruszyłam ramionami, krzyżując swoje spojrzenie z jego.
-Wypijemy po lampce szampana o północy, a później od razu grzecznie pójdziemy spać - zrobił minę przedszkolaka, który jest święcie przekonany o słuszności swoich obietnic.
-Aha... - zaśmiałam się, stukając go lekko w nos. - Trzymam za słowo w takim razie. Po północy łóżko i spanie!


Nowy Rok powitałam w objęciach Theo, stojąc gdzieś na balkonie w domu Ramseya. Czułam jak obejmuje mnie na wysokości brzucha i opiera swój podbródek na moim ramieniu, podziwiając razem ze mną różnokolorowe fajerwerki. Uwielbiałam magię sylwestrowej nocy. I nie chodziło tutaj tylko o muzykę, doborowe towarzystwo i alkohol, który zazwyczaj leje się strumieniami  Najbardziej uwielbiałam właśnie tą północ. Kiedy wszystkie zegary zgodnie wybijają rozpoczęcie nowego roku kalendarzowego, a pierwsze fajerwerki wydają gdzieś na niebie huk i wieszczą radosną nowinę.  Zazwyczaj  wtedy stałam z lampką szampana i popijałam go w gronie najbliższych mi osób, podobnie zresztą jak i teraz. I wtedy nagle w mojej głowie zaświstał fakt, że przecież potrzebuję teraz solenizanta. Pospiesznie wyrwałam się z objęć Walcotta i odnalazłam wzrokiem Jacka, który opierał się o balustradę i rozmawiał o czymś z Alexem. Dopiero, kiedy do nich podeszłam ucichli i spojrzeli na mnie. Zajęłam, więc miejsce obok nich i podobnie jak oni wsparłam się o metalowe zabezpieczenie.
-I jak tam leci? - mruknęłam, nie obdarzając ich nawet swoim spojrzeniem.
-W porządku - usłyszałam rozweselony wzrok Oxa, co sprawiło, że ostrożnie mu się przyjrzałam. Jednak zamiast dostrzec uśmiech na twarzy mojego rówieśnika, zobaczyłam jak Jack skinął głową i dał mu znak do zostawienia nas samych.
-Nie ładnie wyganiać kolegów - zaśmiałam się, ściągając jakiś paproch z marynarki, którą chłopak miał na sobie.
-A ty nie powinnaś udawać, że przyszłaś zapytać jak nam leci impreza - zaśmiał się, uważnie mi się przyglądając.
-Rany, Jack! - szturchnęłam go lekko w bok. - Nic się nie da przed tobą ukryć. Chciałam Ci tylko życzyć wszystkiego najlepszego.
Bez słowa zawisłam na jego szyi i poczułam na mojej jego oddech. Ściskałam go tak mocno jak tylko byłam w stanie. Chciałam spędzić z nim te urodziny w inny sposób niż po północy składając mu jedynie zdawkowe życzenia. Ale nie mogłam zrobić nic innego. Po chwili już znalazł się przy nas Theo. Szturchnął mnie lekko w ramię, a  kiedy odsunęłam się pomocnika od razu objął mnie w talii.
-Dzięki, Inga - rzucił krótko, po czym pokręcił głową i zostawił nas samych.
Tak, Theo znowu zrobił się zazdrosny. Nie wiedziałam czy to kwestia powrotu do normalności, jakiejś rozmowy z rodzicami czy może po prostu na tyle mocno się za mną stęsknił, że teraz nie chciał odstępować mnie na krok. Mimo, że irytowało mnie jego zachowanie dzielnie je znosiłam i nic nie mówiłam. Starałam się unikać jakiejkolwiek kłótni. Nim się obejrzeliśmy Jack kompletnie zniknął z imprezy, co oznaczało, że uciekł na górę to jednego z pokoi i położył się zapewne spać. Koło 1 w nocy razem z Coleen namówiłyśmy wszystkich do tego, żeby poszli w końcu spać, przypominając im o jutrzejszym meczu.  Dosyć niechętnie, ale jednak nas posłuchali. Ja natomiast... No właśnie... Znowu zrobiłam coś, co nie przypadło by do gustu Theo, gdyby się dowiedział.
Siedziałam na łóżku, czekając aż zaśnie, a kiedy tylko tak się stało uciekłam do sypialni, w której łóżko zajął Jack. Ostrożnie położyłam się obok niego, a następnie szturchnęłam go w ramię.
-Co tu robisz? - spojrzał na mnie ostrożnie, otwierając powieki.
-Nie tak powinniśmy spędzać twoje urodziny - westchnęłam. - Przyszłam Ci jeszcze raz życzyć...
-Już mi składałaś życzenia - przerwał mi, a jego spojrzenie skrzyżowało się z moim. - Theo zresztą na pewno nie będzie zachwycony tym, że tu jesteś.
-Theo śpi... - mruknęłam, układając się tym samym wygodniej na wolnej poduszce. - Przyszłam porozmawiać z moim przyjacielem.
Westchnął. Dosyć ciężko jak na niego, ale nie wygonił mnie, a wręcz przeciwnie, nakrył mnie tą kołdrą pod którą leżał.
-Ostrzegam - poczułam jak podsuwa się bliżej mnie, a po moim ciele przebiegają dziwne dreszcze. - Śpię w samych bokserkach.
-Pamiętam - zaśmiałam się, a kiedy poczułam jego dłoń na mojej talii momentalnie ucichłam.
-Jak chcesz to mam dresy... - szepnął spoglądając mi w oczy. No tak przecież miałam na sobie aktualnie krótką spódniczkę, w której spędziłam sylwestra.
-Nie, tak jest okej - zaśmiałam się. - Porozmawiamy i ucieknę.



Siedziałam okrakiem na kolanach chłopaka i tonęłam w kolejnym namiętnym, ale jednocześnie słodkim pocałunku. Było idealnie. Inaczej niż zwykle, a miałam pewność, że jestem dla niego najważniejsza. Oderwał się od moich ust tylko po to, żeby zacząć całować moją szyję. Co raz odważniej wsuwałam swoje dłonie pod jego koszulkę, a jego natomiast co raz pewniej krążyły gdzieś po moich plecach. Przylgnęłam na nowo do jego ust, a po chwili poczułam jak rozpina mój biustonosz.
-Kocham Cię... - Jack Wilshere zajrzał w moje oczy, a ja jedynie uśmiechnęłam się, by chwilę później ująć jego twarz w moje dłonie.
Całowałam go, tak jakby miał skończyć się świat. Jakby za chwilę miał mi uciec.
-Inga... - czyjś szept powoli wdzierał się do mojej świadomości, ale odtrąciłam to na bok z nadzieją, że to tylko Jack kolejny raz próbuje mi wyznać swoje przywiązanie. - Inga... Inga!
Stanowczy głos sprawił, że otworzyłam ostrożnie powieki. Obok mnie z lekko rozchylonymi ustami spał Jack, tylko.... No właśnie on spał, więc nie mógł mnie wołać. Sen się skończył, a mnie nadal nawoływał jakiś męski głos.
-Inga! - momentalnie rozpoznałam głos Theo i jak głupia zerwałam się z łóżka, by spojrzeć na niego, a następnie posłać mu najpiękniejszy uśmiech. - Możesz mi wyjaśnić czemu spałaś z nim?!
-Ciii.... - przyłożyłam mu palec do ust, pocałowałam w policzek, a następnie za rękę zaczęłam ciągnąć w stronę wyjścia z pokoju. - Pogadamy o tym, ale nie tutaj. Nie budź go.
-Może powinienem skoro moja dziewczyna sypia z nim, a nie ze mną? - zatrzymał się uważnie mi się przyglądając.
-Przestań. - skrzywiłam się lekko, a następnie pokręciłam głową. - Ma urodziny. Przyszłam z nim porozmawiać i złożyć mu na spokojnie życzenia. Najzwyczajniej w świecie zasnęłam.
-Z moim przyjacielem ubranym w same bokserki - burknął powoli, kierując się za mną.
-Nie chcę się z tobą kłócić - założyłam ręce na piersi, nie zwracając uwagi na to, że połowa uczestników imprezy biegała już po domu, szykując się do wyjścia.
-Ja tez nie mam takiego zamiaru. - posłał mi ostatnie spojrzenie, po czym minął mnie kierując się w tylko sobie znanym kierunku. - Zbieramy się do domu.



Kilka dni później do moich rąk trafiła gazeta. Gazeta, ktorej tak bardzo nie chciałam zobaczyć. Na okładce widniało zdjęcie Walcotta z byłą dziewczyną Melanie. I zapewne nie przejęłabym się gdyby nie całował jej na tym zdjęciu. Zapewne teraz zapytacie po co ją kupowałam? Otóż nie ja ją kupiłam. Wpadła mi zupełnie przypadkowo w ręce na uczelni. Widziałam jak kilka dziewczyn siedząc parę metrów ode mnie uważnie przygląda się każdemu mojemu ruchowi, a następnie szepce coś sobie na uszy. Wyrwałam do nich jak z procy. Chciałam tylko zapytać, co im nie pasuje, ale w moje oczy wpadł ten nieszczęsny kawałek papieru. Dlatego wyrwałam się z uczelni w połowie zajęć i po prostu pakując się w metro dotarłam jak najszybciej do Jacka. Nie obchodziło mnie to czy jest akurat w domu i czy może być zajęty. Ledwo otworzył mi drzwi, a wpadłam w jego ramiona, jednocześnie roniąc kilka łez.
-Co się stało? - poczułam jak odsuwa mnie od siebie, by po chwili ponownie mnie przytulić. - Nie płacz.
Drążcą ręką sięgnęłam do torby po kawałek papieru, który wyniosłam z uczelni i podałam go Jackowi. Zdałam sobie sprawę jednocześnie z tego, że gazeta nie jest najświeższą. Zdjęcie musiało zostać zrobione dobrych parę dni. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, zarzuciłam jedynie ręce na szyję Jacka i wisząc na nim wtuliłam się w jego ramię.
-Inga... - jego zrezygnowany głos świadczył tylko o tym, że Theo faktycznie zrobił coś, czego nie powinnam mu wybaczyć. - To na pewno da się jakoś wytłumaczyć. Nie musisz od razu go przekreślać i....
-Chcę tylko wiedzieć jak długo... - ostrożnie odsunęłam się od chłopaka i spojrzałam w jego ciemne tęczówki, wyrażające podobnie jak moje jakiś dziwny ból. Ból, który mnie dziwił, ale może nie powinien. Przecież jemu zawsze zależało na mnie do tego stopnia, że teraz na pewno bolało go to, że to właśnie mnie zranił jego kumpel.
-Masz mnie jakby co... - westchnął drżącym głosem, a następnie poczułam jego dłoń na mojej głowie. Dotykał mnie tak ostrożnie jakby w każdym momencie mógł mi wyrządzić krzywdę, ale nie przeszkadzało mi to. W jego ramionach czułam się bezpiecznie, a te łzy, które teraz wylewałam zdawały się być niczym - Wejdźmy do środka, co?


Od kilku dni udawałam, że wszystko jest w porządku. Przywoływałam na twarz uśmiech i spędzałam każdą wolna chwilę z Theo. Chciałam go chyba mieć pod kontrolą w obawie, że jeśli dostanie zbyt wiele czasu beze mnie od razu poleci do Slade. Tamtego po południa wróciłam z uczelni z zakupami. Miałam zaangażować Theo do wspólnego gotowania. Mój kolejny pomysł na wspólne spędzenie chwil. -Theo?! - zawołałam z nadzieją, że za chwilę wyjdzie zza rogu i zajmie się mną. Odpowiedziała mi jednak głucha cisza. Skierowałam się do kuchni, gdzie zostawiłam na blacie torbę z zakupionymi produktami, a następnie po cichu skierowałam się na górę. I dopiero, kiedy pokonałam ostatnio stopień moje serce zaczęło bić szybciej. Theo był w domu, ale... No właśnie... Z sypialni dochodziły ciche pomruki. Na palcach podeszłam drzwi, a kiedy je uchyliłam doznałam szoku. Okrakiem na kolanach Theo siedziała jakaś blondynka. Nie zauważyli mnie, ona była zajęta głaskaniem jego głowy, a on obcałowywaniem jej dekoltu. Nie wytrzymałam trzasnęłam drzwiami o ścianę i spojrzałam na niego, starając się ukryć łzy.
-Nie chcę wam przeszkadzać - syknęłam zaciekle spoglądając w oczy Walcotta. - Ale chciałabym zamienić słowo z moim chłopakiem.
Uciekłam do salonu i długo nie musiałam czekać na to, aż pojawił się obok mnie. Stał z niechlujnie naciągniętymi bokserkami i niezapiętymi spodniami.
-To nie tak jak myślisz - zaczął kręcąc głową i uważnie mi się przyglądając.
-Z pewnością - gorzko się zaśmiałam, nie płakałam. Może zwyczajnie nie miałam już sił na łzy. - Przed chwilą tylko siedziałeś zupełnie nagi w sypialni uprawiając seks ze swoją byłą dziewczyną, a teraz stoisz przede bez koszulki, w rozpiętych spodniach... A ona? Pewnie się właśnie ubiera. To na pewno nie jest to o czym myślę.
-Inga... - usiadł obok mnie łapiąc mnie za rękę. - Wszystko Ci wyjaśnię...
-Oczywiście - zaśmiałam się ponownie zabierając swoją dłoń. - Najpierw chcę wiedzieć tylko jak długo?
-Ja... - zaczął, ale po chwili się zaciął. Ta rozmowa niewątpliwie stresowała go bardziej niż mnie. Ja natomiast dostałam kopa i zachowywałam jeszcze jakąś rozwagę mówiąc wszystko, na co miałam ochotę.
-Od  świąt, prawda? - spojrzałam na niego kręcąc głową. - Twoi rodzice zaprosili ją w święta...
-Ją i jej rodziców. - pochylił się lekko, wbijając swój wzrok w podłogę. -  Mieliśmy dość ich paplaniny. Uciekliśmy na drinka...
-A od drinka do całowania na środku ulicy to już niedaleka droga - parsknęłam śmiechem, a po chwili poczułam jak moje oczy zaczynają się szklić.
-Przestań, to wszystko nic nie znaczyło - ponownie złapał mnie za nadgarstek wlepiając we mnie swój wzrok.
-Dlatego teraz ucieka na palcach jak złodziej? - spojrzałam na niego posmutniałym wzrokiem. - Wynoszę się.... Nie możemy być razem. Za długo to się ciągnie...
-Inga... - szepnął, ale mu przerwałam.
-Nie oceniam Cię. - pociągnęłam nosem, następnie kontynuując swój wywód. - Byłeś z nią długo. Masz prawo nadal ją kochać. Ja też mam prawo odejść, żeby nie mieć złamanego serca. A zdrady ja Ci nigdy nie wybaczę, Theo.
-Co Ty chcesz zrobić? - oparł się o kanapę i powoli zjechał po niej w dół.
-Wyprowadzam się. - kiwnęłam lekko głową, chcąc dodać sobie samej otuchy. - Zrywam. Dam sobie radę.
Po tych słowach podniosłam się z kanapy i hamując kolejne łzy weszłam do sypialni. Żałowałam, że po przylocie z Polski wypakowałam swoje rzeczy, teraz miałabym ułatwione zadanie. Aktualnie musiałam pakować wszystko od nowa. Położyłam na ziemi otwartą walizkę i wrzucałam do niej ubrania. Nie dbałam o to, żeby je poskładać. Kiedy opróżniłam szafę i szufladę z bielizną, zajęłam się zbieraniem wszystkich innych rzeczy należących do mnie. Na koniec zostawiłam sobie łazienkę, w której wyczyściłam półki niemal całkowicie. Nie chciałam już tu wracać, nie chciałam na niego patrzeć i nie chciałam czuć na sobie jego dotyku. Bałam się, że teraz jedynie by mnie parzył.
-Inga, za miesiąc mieliśmy mieć nasze wspólne walentynki... - do moich uszu dotarł jego błagalny ton głosu. - Przemyśl to, proszę Cię.
-O co ty mnie prosisz? - zaśmiałam się, kręcąc głową. - Mieliśmy mieć walentynki, ale ich nie będzie. Zraniłeś mnie Theo! Jak jestem taka kijowa to mogłeś powiedzieć mi to od razu! Ja nie potrzebuje w moim związku trzeciej osoby!
-A to dziwne! Wydawało mi się, że Wilshere był Ci bardzo potrzebny! - teraz Theo wszedł na bojową ścieżkę, a ja momentalnie zdałam sobie sprawę z tego, że najlepszym wyjściem jest ucieczka.
-Jack to mój przyjaciel! - warknęłam zapinając walizkę. - I nie powinno Cię to dziwić, chociażby dlatego, że to też twój przyjaciel!
-Nie spędzam z nim każdej wolnej chwili! - złapał mnie za nadgarstek odważnie spoglądając mi w oczy.
-A ja tak! - warknęłam, uwalniając przy tym swoją dłoń z jego uścisku, a następnie złapałam za walizkę i torbę. - Nawet do mnie nie dzwoń!


Siedziałam w Central Parku na jednej z moich ulubionych ławek. Nie liczyło się to, że na około prószy śnieg i na ziemi zaczyna zalegać w co raz większej ilości. Nie ważne było to, że robiło się co raz ciemniej. Po prostu tam siedziałam i pozwalałam ciec łzom. Tutaj nikt nie zwracał na mnie uwagi, a to pozwalało w taki banalny sposób uzewnętrznić się moim emocjom. Poczułam jak ktoś zajął wolne miejsce obok mnie. Nie musiałam sprawdzać, wiedziałam, że to Jack. Nic nie mówił po prostu siedział obok mnie. Długo nie wytrzymałam, bo po chwili po prostu się w niego wtuliłam.
-Ciii... - szepnął mi gdzieś nad głową.  - Nie płacz...
-Przespał się ze swoją była rozumiesz? - podniosłam wzrok i bezsilnie spojrzałam mu w oczy. - Zdradzał mnie ze swoją byłą...
Nic nie odpowiedział jedynie zaczął ocierać łzy z moich policzków. Nie miał nic dodania i w zasadzie nie miałam, co się dziwić. W takich sytuacjach nie ma, co dodawać.
-Robi się zimno - po jakimś czasie przerwał ciszę. - Wiesz, co prawda u mnie w domu jest jedna sypialnia i kanapa, ale... Możemy się tam jakoś pomieścić?
Mimowolnie się uśmiechnęłam i ponownie go przytuliłam. Był taki kochany, że nie sposób było go nie lubić. To był właśnie Jack Wilshere, chłopak marzeń każdej dziewczyny.
-Nie wiem czy powinnam się zatrzymywać u Ciebie... - westchnęłam.
-Theo nie będzie Cię szukał, wszystko z nim załatwiłem. - zrobiłam zdziwioną minę, dając mu do znaczenia, ze ma mi wiele do wyjaśnienia. - On kazał mi Ciebie znaleźć, żeby się upewnić, że nic Ci nie jest. A ja od razu pomyślałem o tym parku. Wiesz przychodziliśmy tu często z Archiem.
Na jego twarzy dostrzegłam nieśmiały uśmiech. Uśmiech, który sprawił, że bez zawahania zdecydowałam się iść z nim do tego samochodu i pojechać do jego mieszkania w Islington. Tak samo jak zdecydowałam się tam zatrzymać na bliżej nieokreślony czas.


Od autorki: A jednak z trzech tygodni zrobiły się dwa, co mnie w sumie cieszy. Ten rozdział pisało mi się na prawdę ciężko, ale kolejne... Kolejne są już gotowe i nawet je lubię. Bardzo je lubię, więc jeśli ten nie przypadnie Wam do gustu to obiecuję to wynagrodzić. Aktualnie rozpoczął się nowy semestr, więc mam trochę luzu, ale patrząc na mój plan to za chwilę nie będzie go już wcale. W każdym bądź razie dziękuję za komentarze  zaległości nadrobię wkrótce. W większości mam przeczytane rozdziały, brakuje tylko weny na komentarz, więc nie gniewajcie się.... Pozdrawiam i do usłyszenia :)
P.S. No i prawie zapomniałam. Otóż sprawa wygląda tak: 20 marca urodziny obchodzi Fernando Torres i z  tej okazji pewna Portugalka przygotowuje filmik. Obiecałam jej pomoc. I wy też możecie pomóc. Wystarczy, że zrobicie sobie fotkę z życzeniami dla Torresiatka napisanymi po angielsku lub hiszpańsku i wyślecie ją na maila videosforplayer@wp.pl. Szczegóły tej akcji tutaj. A no i fotki do 10 marca.

sobota, 2 lutego 2013

18. You're my home


W środku nocy pod nieobecność Jacka pojawił się u mnie Theo. Cieszyło mnie to podwójnie już nie tylko z tego względu, że na własne oczy mogłam się przekonać, że nic mu nie jest, ale też dlatego, że zdołałam za nim zatęsknić. Siedział ze mną w łóżku i opowiadał mi jakieś zupełnie nic nie znaczące historyjki tylko po to, żeby zająć czymś moją głowę. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że chce odciągnąć moją uwagę od tej kroplówki wbitej w moją rękę. Postanowiłam jednak nie wyprowadzać go z przekonania, że świetnie mu idzie.
-Chyba wiem jak bardzo Cię bolało... - westchnęłam w końcu przerywając mu kolejną opowieść. - Jak wtedy miałeś pęknięte żebra.
-Dostajesz leki - zaśmiał się obejmując mnie ramieniem. - Nie powinno Cię tak mocno boleć.
-Teraz już nie - uśmiechnęłam się, spoglądając w jego tęczówki. - Ale wtedy, w tym samochodzie... Nie wiedziałam, czemu mnie tak kuło w klatce.
-Byłaś dzielna... - poczułam jego usta na moim czole i mimowolnie na mojej twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech. - To ja spanikowałem...
-Przestań... - pokręciłam głową, jednocześnie łapiąc go za wolną rękę. - Masz szew praktycznie na skroni. Na pewno, nie spanikowałeś...
-Mhm.. - mruknął teraz wprost do mojego ucha, przytulając się do mnie. - Szkoda, że Jack jest innego zdania...
-To chyba nie jego zdanie jest tutaj najważniejsze? - odsunęłam się, by móc spojrzeć mi w twarz.
-Stęskniłem się za Tobą - zaśmiał się przyciskając mnie do siebie, a następnie całując w moje usta spragnione jego.
-Chodź tu - zaśmiałam się, następnie opierając swoją głowę na jego torsie. - Tak bardzo Cię kocham...
-Byli u mnie rodzice... - objął swoją ręką moją i niepewnie zaczął się nimi bawić. - Są zdania, że powinniśmy spędzić święta z nimi...
-Mówiłam Ci, Theo... - wywróciłam oczami, by po chwili ponownie zabrać głos. - Muszę w święta odwiedzić rodziców. To dla mnie ważne... Trudno polecę sama.. Ty i tak masz mecze.
-Nie powinnaś nigdzie latać w takim stanie. - poczułam jak opiera o czubek mojej głowy swój podbródek.
-Przecież nic mi nie jest. - zaśmiałam się. - Niedługo wychodzę. Do świąt jeszcze trochę czasu... Polecę dzień przed Wigilią, a wrócę od razu po świętach.
-Skoro musisz... - cicho mruknął, by po chwili zupełnie zamilknąć.
Miałam nieodparte wrażenie, że coś się zmienia. Bo przecież tak było. Wydawało mi się, że może właśnie teraz wróci dawny Theo. Miałam nadzieję, że zacznie się znowu starać, zamiast wymyślać mi kolejne romanse, że Jackiem. Jak gdyby otwieraliśmy w naszym życiu nowy rozdział.


Ostatnią rzeczą jakiej potrzebowałam po wyjściu ze szpitala, to matka Walcotta pojawiająca się u nas codziennie pod pretekstem przygotowania obiadu. Tamtego po południa też leżeliśmy z Theo na kanapie i oglądaliśmy już kolejny z rzędu film. Mieliśmy teraz czas tylko dla siebie i chcieliśmy go wykorzystać. Wykorzystać na spędzanie go razem, zbliżanie się do siebie na nowo. Nasza sielanka nie mogła jednak trwać długo i w momencie, w którym Theo całował mój obojczyk rozległ się dzwonek do drzwi. Wydusiłam z siebie nerwowy śmiech, a po chwili podniosłam się z torsu chłopaka i poprawiając koszulkę skierowałam do drzwi.
-Jak to jakiś domokrążca to go odpraw! - zawołał za mną. - Byle szybko, bo już tęsknie!
Jednak 'domokrążca' nie okazał się domokrążcą, a jedynie mamą Theo. Stała przede mną z siatką wypełnioną zakupami i z tym swoim uśmiechem przyklejonym do ust.
-Gdzie jest Theodore? - zawsze kiedy chciała zirytować, zarówno mnie jak i jego używała jego pełnego imienia. - Mógłby mi pomóc wypakować zakupy z samochodu?
-Z samochodu? - zmrużyłam powieki, odbierając od niej torbę wypełnioną po brzegi zakupami. - Wydaje mi się, że to co jest tutaj w pełni by nam wystarczyło. Zważywszy, że pani robi nam codziennie zakupy... Theo, chodź tutaj!
-Mówiłem Ci, żebyś... - wyszedł zza ściany ze zrozpaczoną miną, jednak nie miałam mu się co dziwić, przecież właśnie odciągnęłam go sprzed telewizora i jednocześnie zrezygnowałam z wspólnych pieszczot. - O, cześć mamo?
-Chodź, trzeba wypakować zakupy z samochodu - obróciła się i wróciła na podwórko zostawiając nas samych sobie.
-Mówiłem Ci, żebyś jeszcze nic nie dźwigała. - spojrzał na mnie karcącym wzrokiem, a następnie podszedł bliżej mnie i zabrał mi torbę, którą zaniósł do kuchni. - Moja matka chyba coś kombinuje...
Zaśmiałam się, po czym skradłam mu jeszcze jednego buziaka i zajęłam się rozpakowywaniem zakupów. Na długo nie zostałam, jednak sama, bo po chwili Theo wrócił obładowany tuzinem papierowych toreb, a tuż za nim jego mama z kolejnymi. Popatrzyłam na niego i niemal nie wybuchłam śmiechem. Nie dość, że ledwo szedł, to jeszcze jego mina wyrażała ogromne zwątpienie.
-Daj coś - zaśmiałam się zachodząc mu drogę i wyciągając z jego rąk kilka opakowań z zakupami.
-Mówiłem Ci coś, Inga... - jęknął zrezygnowany, posyłając mi błagalne spojrzenie.
-O przestań, Theo... Od kilku siatek nic mi się nie stanie... - pokręciłam głową, a następnie skierowałam się z powrotem do kuchni.

Po wypakowaniu przeogromnej ilości zakupów wylądowaliśmy z powrotem na kanapie w salonie, podczas gdy pani Walcott zajęła się przygotowywaniem obiadu. Tylko, że przy takiej ilości składników jakie kupiła, zapowiadało się raczej na jakąś królewską ucztę. Nie mniej odsunęłam od siebie  te myśli  i skupiłam się na tym, że ja i Theo mamy znowu chwilę dla siebie.  Tylko, że ta chwila okazała się na prawdę krótka. Nie minęło pół godziny, a rozległ się kolejny dźwięk dzwonka do drzwi.
-Czy ich wszystkich dzisiaj pogrzało? - usłyszałam pytanie Theo skierowane do sufitu i skierowałam się  otworzyć drzwi.
-Jacky! - pisnęłam z radości, widząc chłopaka stojącego na przeciwko mnie z butelką wina. - Ale to schowaj. Mama Theo jest u nas.
-Ona jest u Was codziennie - rzucił z niechęcią, następnie  zamykając za sobą drzwi. - Dlatego dzisiaj nie odpuszczę i zostaję.
-Jasne - spojrzałam mu w oczy, następnie kierując się do salonu. - Tylko ostrzegam to nie będzie zwykły obiad tylko jakaś uczta.
-Idę się przywitam i zaraz do Was wracam - dotknął mojego ramienia i uciekł do kuchni.
Zajęłam z powrotem miejsce obok Theo, a ten tylko uważnie mi się przyjrzał. Nie musiałam mu oznajmiać, że odwiedził nas właśnie Wilshere, bo jego mina wskazywała na to, że on już o tym wie. Teatralnie przewrócił oczami, przyciągnął mnie bliżej siebie i skupił swój wzrok na ekranie telewizora. Zrezygnowana szturchnęłam go lekko w bok, co wywołało na jego twarzy pojedynczy uśmiech. Mimowolnie zagościł on i na mojej twarzy. Dlatego, kiedy dołączył do nas Jack, siedziałam z głową wspartą na torsie Theo i zajmowałam się zabawą  jego dłonią.
-Pogodzeni i szczęśliwi? - posłał nam pytające spojrzenie, na co w odpowiedzi jedynie kiwnęłam głową.
-Nigdy nie byliśmy pokłóceni, Wilshere... - Theo burknął gdzieś nad moją głową, a ja poczułam jak jeszcze mocniej przyciąga mnie do siebie. Zupełnie jakby bał się, że obecność Jacka sprawi, że go zostawię i za chwilę będę przytulać się do tego drugiego z Kanonierów. Obróciłam się teraz przodem do Theo, jednocześnie sprawiając, że jedyną moją częścią ciała jaką przez chwilę mógł podziwiać Wilshere był mój tyłek.
-Przestań być taki... - spojrzałam mu w oczy. - Nie musisz być taki zazdrosny, naprawdę.
-Nie musi udawać wszechwiedzącego - szepnął mi prosto do ucha, a chwilę później zawiesił swój wzrok z powrotem na telewizorze.
Więc siedzieliśmy tak we trójkę w milczeniu. Rozłożyłam się wygodnie na torsie Theo, jednocześnie rozkładając nogi na kanapie, tak że palcami u stóp dotykałam teraz lekko uda Jacka, co sprawiało, że co chwile przyglądał mi się z tym charakterystycznym dla niego uśmiechem. Chciałam nawet przerwać tą głuchą ciszę i zapytać, co go tak bawi, ale bałam się. Wolałam zostawić ten aspekt niezauważonym przez Theo Walcotta. Nic nie widzący Theo był zawsze spokojnym i niegroźnym Theo. I zapewne milczelibyśmy tak nadal, gdyby nie mama Theo.
-Theo, chodź tutaj mi pomóc! - jej głos rozszedł się po domu, co świadczyło o tym, że wytknęła swój nos z kuchni. - Zostaw ich samych i chodź tu na chwilę!
Poczułam jak ciężko wzdycha, a następnie całuje mnie w czoło i lekko podnosi do góry. I takim sposobem zostałam sam na sam z Jackiem, który momentalnie się do mnie wyszczerzył.
-Co Cię tak cały czas bawi? - rzuciłam siadając teraz w normalnej pozycji i podciągając jednocześnie swoje nogi pod klatkę piersiową.
-Nic - rzucił, uspokajając się i skupiając swój wzrok na ekranie telewizora, jednak po chwili wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
-Aha, jasne nic... - rzuciłam z dystansem i odwróciłam się od niego.
-Nie gniewaj się na mnie - zawiesił się na mojej szyi, co chwilę uwalniając na nią swoje parsknięcia i ciepły oddech. - Po prostu przypomniało mi się jak ostatnio po pijaku trzymałaś na mnie nogi.
Uniosłam do góry jedną brew i uważnie na niego spojrzałam.
-"Nigdy nie byliśmy pokłóceni" - sparodiował głos Theo, a ja tylko bezczynnie pokręciłam głową. - Grać idealnie dobraną parę możecie, ale nie przede mną. Pamiętam jak przychodziłaś do mnie codziennie, niemal ze łzami w oczach...
-Jacky... - szepnęłam cicho, bojąc się o to, że usłyszy nas Theo, albo nie daj Boże jego rodzicielka. - Każdy ma czasem ciężkie chwile...
-Wy mieliście ich całkiem sporo... - mruknął w dalszym ciągu opierając się o moje barki. - Zmienił się chociaż?
-Jest na prawdę dobrze - uśmiechnęłam się niepewnie. - Co ja bym zrobiła bez Ciebie i Twojej troski?
Zaśmiał się podobnie jak ja i pociągnął mnie teraz do tyłu tak, że wylądowałam na jego torsie, a kiedy uniosłam lekko do góry głowę spotkałam się z jego oczami wpatrzonymi we mnie jak dzieło sztuki. Jego kąciki ust unosiły się znacznie do góry, a on sam wydawał się być teraz taki szczęśliwy. Zresztą ja też chyba byłam. Obejmował mnie chłopak, który na prawdę o mnie dbał.
-Te wino? - przerwałam chwilę ciszy, jednocześnie przerywając wymianę spojrzeń. - Nie przyniosłeś go od tak, prawda? Coś się stało?
-Przejrzałaś mnie - zaśmiał się nerwowo przejeżdżając swoją dłonią w okolicy moich żeber. - Stwierdziłem, że jak nie chcesz się ze mną widzieć bez przyczyny, to dam radę wkupić się jakimś dobrym alkoholem. A to mi się zdaje Twoje ulubione...
-Nie podpuszczaj mnie... - zaśmiałam się obracając do niego przodem i grożąc mu palcem. - Nie upijesz mnie przy mamie Theo.
-Wypijemy we trójkę.. - mruknął. - Jego mama nawet nic nie zauważy...
-Jak chcesz - wzruszyłam ramionami. - Ale bez Theo nie piję, więc musisz go zawołać...



Siedziałam na kanapie z niesamowicie dobrym humorem. Świat powoli nieco zaczynał wariować, ale nie wiedziałam czy to kwestia tego, że mam przy sobie dwóch najwspanialszych facetów pod słońcem, czy dlatego, że wino Jacka miało jednak więcej procent niż przeciętne wino. Co chwilę śmiałam się ze wszystkiego, co mówili chłopcy i na zmianę wieszałam się na ramieniu jednego lub drugiego. Theo zdawało się to nie przeszkadzać, a Jack przyjmował to z nadzwyczajnym spokojem. Może było to spowodowane odpaloną konsola i tym, że chłopcy prowadzili teraz zacięty bój Arsenal vs Chelsea, a może po prostu procenty uderzające do naszych głów powoli znieczulały nas na wszystko.
-Theo? - powiesiłam się teraz na jego szyi, szczerząc się w najpiękniejszym uśmiechu na jaki było mnie stać w tamtym momencie. - Mamy jeszcze jakieś winko, prawda?
-W kuchni - nie obdarzył mnie nawet spojrzeniem, tylko jeszcze mocniej skupił swój wzrok na grze. - Przyniesiesz?
-Jasne - cmoknęłam go w policzek, po czym uciekłam do kuchni.
Zupełnie nie liczyło się to, że majstruje tam teraz jego mama, ani to, że próbuję wejść tam na palcach. Czułam się jak nieletnie dziecko wracające do domu po północy w stanie mocno nietrzeźwym. Dlatego, kiedy spotkałam się ze spojrzeniem mamy Theo po prostu się uśmiechnęłam. Nie było stać mnie na nic więcej, w tym momencie skupiałam się na wyciągnięciu z szafki butelki i nie przewróceniu przy okazji wszystkiego innego.
-Co robicie? - jego mama spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Theo i Jack grają - teatralnie wywróciłam oczami i głośno westchnęłam. - Stwierdziliśmy, że będzie miło czegoś się napić.
-Za jakiś czas przyjeżdża ojciec Theo, więc uważajcie z ilością... - westchnęła spoglądając na mnie i kręcąc lekko głową.
-Nie ma problemu - zaśmiałam, po czym łapiąc za butelkę uciekłam do chłopaków.
-Mam newsa! - opadłam na kanapę podając Jackowi butelkę i włączając pauzę na jego joysticku. - Twój ojciec przyjeżdża na ten obiad.
Spojrzałam na Theo i zaczęłam mu się uważnie przyglądać. Mogłabym przysiąc, że cicho jęknął, a po chwili po prostu przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił.
-Jak będzie coś gadał to go nie słuchaj, ok? - zamrugał oczami w taki sposób, że wybuchłam śmiechem i pospiesznie zaczęłam kiwać głową. - Dobra to teraz muszę się jeszcze napić.
Jacky rozlał nam wino i tak na prawdę nim się rozejrzeliśmy zdołaliśmy opróżnić butelkę. Theo zajął właśnie fotel i sam grał na konsoli, podczas gdy ja leżałam na torsie Jacka i bawiłam się jego telefonem. Wszystko to wyglądało tak niewinnie, że Theo nawet nie protestował. Czułam jak ręce Jacka, co chwilę wędrują wzdłuż moich bioder, aż do brzucha. Nie protestowałam, bowiem jego gesty były tak nieśmiałe, że wiedziałam, że na nic więcej sobie nie pozwoli.
- Nie czytaj mi tylko smsów, okej? - mruknął sennie, a następnie oparł swój podbródek o moją głowę.
-Okej... - zaśmiałam się. - Obejrzę tylko twoje niecenzuralne zdjęcia.
-Nie mam takich... - poczułam jak teraz jego ręce obejmują mnie na wysokości brzucha.
Nie spodziewałam się, że jednak się na to odważy. Zaskoczył mnie prawie tak mocno jak ojciec Theo, którego głos chwilę później rozbrzmiał gdzieś nad naszymi głowami.
-Dzień dobry! - podniosłam się jak oparzona, ściągając z siebie ręce Jacka i uśmiechając się do starszego mężczyzny. Najgorsze było to, że nie chciałam dać mu kolejnego powodu do nienawidzenia mnie. Do gardzenia moją osobą.

Od autorki: Nie było mnie tu trzy tygodnie i podejrzewam, że może mnie zabraknąć na kolejne trzy. Wrócę pewnie dopiero po sesji, bo to nie jest najlższejsza sesja. Rozdział hm.... Nie sprawdziłam go jeszcze do końca, więc mogą się tam wkraść jakieś błędy. Nie przejmujcie się nimi zbytnio. A co do treści? Mam nadzieję, że się Wam spodoba i każda znajdzie coś dla siebie.
Ponadto cieszy mnie dzisiejsza wygrana ze Stoke. Chłopcy pokazali, że potrafią się jednak skoncentrować  I dodatkowo Nacho zaliczył świetny debiut.
Aha i jeśli jeszcze nie mieliście okazji to zapraszam na moje nowe opowiadanie o Aaronie - klik