sobota, 24 listopada 2012

12. Dilemma




W tygodniu wpadłam do Kariny chcąc upewnić się czy u niej na pewno wszystko w porządku. Musiałam oderwać się na jeden dzień od Theo, żeby odpocząć, nie znudzić się nim. Miałam nadzieję, że w spokoju usiądziemy i porozmawiamy o tym co ostatnio się dzieje, zarówno u mnie, jak i u niej.  Lecz kiedy weszłam do apartamentu byłam zaskoczona. Drzwi otworzył mi Torres stojący w ręczniku, widziałam jak uważnie mi się przygląda. Jak rzuca mi pytające spojrzenie.
-Kto przyszedł? - usłyszałam roześmiany głos brunetki, która po chwili pojawiła się w przejściu. - Inga!
Zaśmiała się, a następnie podeszła do mnie, by mnie przytulić. Stałam tam jak słup soli. Nie wiedziałam jak zareagować, co powiedzieć. Gdybym przyszła pół godziny wcześniej, to....
-Gdzie masz Theo? - powtórzyła pytanie wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
-W domu - bąknęłam wchodząc do środka i mijając napastnika Chelsea. - Wpadłam z nadzieją, że porozmawiamy. Ale widzę, że jesteś bardzo zajęta...
Rzuciłam przelotne spojrzenie na Torresa, który w dalszym ciągu uważnie mi się przyglądał. Nie dziwiłam mu się, przecież nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Widział mnie chyba pierwszy raz, to znaczy mógł kojarzyć mnie z tunelu z meczu z Arsenalem, ewentualnie z jakiegoś portalu plotkarskiego, ale przecież to nie to samo co normalne poznanie przyjaciółki swojej... No właśnie kogo? Gubiłam się w tej relacji, która niewątpliwie zaczynała ich łączyć.
-Inga - zaśmiała się spoglądając to na mnie to na niego. - Poznaj Fernando, Fernando to Inga.
Chłopak jedynie mi machnął lekko się uśmiechając, po czym znikł w łazience.
-Karina, co Ty wyprawiasz? - syknęłam odwracając się w jej stronę, kiedy tylko Hiszpan zniknął z pola widzenia. - On ma żonę, dzieci...
-I jedno w drodze - przerwała mi spoglądając nerwowo na swój, wciąż płaski brzuch. - I wszystko mam pod kontrolą... Po za tym ciąża nie zmienia tego, że mam swoje potrzeby, a on ostatnio jest przy mnie.
-Co z Edenem? - zmrużyłam lekko powieki wspominając moją ostatnią rozmowę z graczem Chelsea.
-Nie widziałam się z nim od sobotniego meczu. - westchnęła opierając się teraz wygodniej o kanapę. - Ale może to i lepiej. Ostatnio zachowywał się zdecydowanie dziwnie...
-A może po prostu zaczęło mu zależeć na Karinie Preiss? - posłałam jej znaczące spojrzenie.
-Przestań - zaśmiała się. - Jesteśmy przyjaciółmi. Nic więcej, okej?



Obudziłam się czując ból w każdej części mojego ciała. Niepewnie podsunęłam się bliżej chłopaka, który spał obok mnie, a ten jak na zawołanie objął mnie ramieniem. Ostatni raz dałam się zaciągnąć na jakąkolwiek imprezę Jackowi i Benikowi. Po za tym, dlaczego Theo mnie puścił? Na co dzień był chorobliwie zazdrosny o Wilshera, a wczoraj ewidentnie popychał mnie w jego ramiona. Nie miałam, jednak czasu na zastanawianie się nad tym faktem, ponieważ moją głowę zaprzątało teraz kolejne zmartwienie. Zapach chłopaka, który mnie przytulał nie był zapachem Walcotta, a chwilę po lekkim podniesieniu powiek musiałam przyznać, że pościel nie jest tą, w której śpimy ze wspominanym wcześniej Anglikiem.
-Cholera - zaklęłam po polsku sprawiając, że mój towarzysz nerwowo się poruszył. Podniosłam wzrok do góry i ku mojej uldze dojrzałam twarz śpiącego z uśmiechem na twarzy Jacka. Jak na złość jednak u drzwi zadzwonił dzwonek, a piłkarz nie mając siły się podnieść oddelegował mnie do nich.
-To pewnie tylko Benik. Pewnie czegoś zapomniał... - usłyszałam jego głos stłumiony w poduszkę.
Powolnym krokiem skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Ledwo je otworzyłam, a zobaczyłam w nich brunetkę stojącą z małym Archie'm.  Maluch ledwo mnie zobaczył, a uśmiechnął się i wyciągnął do mnie swoje pulchne rączki.
-Jest Jack? - zlustrowała mnie wzrokiem,  a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że stoję tylko w jego koszulce, która ledwo zasłania moje majtki.
-Śpi - tępo rzuciłam nadal próbując zebrać moje myśli do kupy.
-Obudź go - rzuciła mijając mnie i ładując się do jego domu, a następnie zajmując miejsce na kanapie.
-Chodź mały - rzuciłam do Archie'go siedzącego na jej kolanach, a następnie wyciągnęłam do niego ręce. - Obudzimy Twojego tatusia.
Uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiałam, sprawiając, że mały się zaśmiał, a następnie powiedział coś zrozumiałego tylko dla siebie. Widziałam jak była dziewczyna z ogromnym dystansem podaje mi malucha, ale kiedy to zrobiła momentalnie skierowałam się do sypialni, w której w dalszym ciągu spał Jack.
-Patrz kto przyszedł - zaśmiałam się sadzając obok niego synka, który ręką wcześniej umoczoną w buzi pacnął go po twarzy wołając niezrozumiałe "tata". Widziałam jak Jack powoli otwiera najpierw jedno oko, a później drugie. W zastraszającym tempie podniósł się do pionu, by po chwili lekko się skrzywić.
-Oj, biedna główka - zaśmiałam się pieszczotliwie go po niej dotykając.
-Co on tu robi? - zmarszczył brwi po chwili pochylając się do malucha i zaczynając go łaskotać.
-Twoja była z nim przyszła... Czeka na Ciebie w salonie - rzuciłam dość niepewnie spotykając ze zdziwionym spojrzeniem chłopaka.
Po chwili siedziałam już sama na łóżku zajmując się synkiem Kanoniera i nasłuchując jego rozmowy, a raczej kłótni z Lauren.
-Nie moja wina, że nie masz czasu i sprowadzasz sobie panienki - albo mi się wydawało, albo w tonie jej głosu było nieco zazdrości.
-Nie rozśmieszaj mnie - gorzki śmiech Wilshere'a sprowadził mnie jednak na ziemię. - Inga to dziewczyna Theo. Spała u mnie, bo... Zapomniała kluczy do domu, a Theo był u rodziców.
Sama nie wiem jak wielką ulgę sprawiło mi tłumaczenie Jacka, chyba po prostu chciałam w to uwierzyć. Chciałam, żeby to było prawdą.
-Musisz z nim zostać - moje myśli zagłuszył ponownie głos Angielki. - Mam ważnego klienta, nie mogę zabrać go ze sobą.
-A ja mam trening - warknięcie Jacka nie wróżyło w tym momencie nic dobrego. - Nie po to płacę Ci na opiekunkę, żebyś przywoziła go do mnie w takich momentach. Wiesz jakie ważne są dla mnie teraz te treningi!
-Treningi czy panienki? - sarkastyczny śmiech dziewczyny rozniósł się tylko echem po mieszkaniu. Wzięłam małego na ręce i powoli ruszyłam w stronę pokoju, w którym przebywali byli partnerzy.
-Nigdy Cię nie zdradzałem, Lauren. Kiedy to zrozumiesz? - tym razem wyczułam żal w jego głosie i to chyba, dlatego postanowiłam się odezwać.
-Ja się mogę nim zająć... - rzuciłam niepewnie spoglądając na piłkarza.
-Inga nie musisz tego robić - ciemne tęczówki chłopaka lustrowały mnie teraz dość uważnie.
-Chcę - puściłam mu oko. - Jestem Ci to winna, a zresztą posiedzimy z nim z Kariną, pójdziemy na jakiś spacer...
-Inga, to wcale nie... - Jack usiłował mi coś powiedzieć, jednak jego dziewczyna mu przerwała.
-Świetnie, więc Archie zostaje z dziewczyną Walcotta, a ty go później odbierasz. Uciekam, bo i tak jestem spóźniona.
Po chwili zostaliśmy sami: ja, Archie na moich rękach i Jack w dalszym ciągu stojący w jednym miejscu i przyglądający się mi z tym samym wyrazem twarzy.
-Zawieziesz mnie do Kar? - uśmiechnąwszy się podeszłam bliżej niego.
-Ubierzesz się? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie, a ja poczułam, że autentycznie teraz nie przygląda się mojej twarzy, a moim udom. Podałam mu małego i obróciłam się na pięcie, by skierować się do sypialni, w której leżały gdzieś moje ubrania. Nim jednak się oddaliłam złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął lekko do siebie, by pozostawić na moim policzku mokry ślad swoich ust.

-Inga! Jesteś tu tylko ciałem czy jak? - usłyszałam głos Theo, a następnie poczułam jak mocniej ściska moją dłoń.
Zatrzymałam się w miejscu sprawiając jednocześnie, że ten spojrzał na mnie wyraźnie zdziwiony, a mały Archie rzucił coś z nieskrywanym niezadowoleniem, ponieważ wózek, który go wiózł też właśnie się zatrzymał. Myślami byłam tak na prawdę przy Jacku, który tego poranka zachowywał się dość dziwnie.
-Czemu w ogóle puściłeś mnie z nim na imprezę? - spojrzałam teraz w ciemne tęczówki mojego chłopaka starając się wyczytać z nich jakąkolwiek przyczynę.
-Myślałem, że chciałaś i tego potrzebowałaś - puścił teraz rączkę wózka i podrapał się po głowie. - Jeśli się myliłem to przepraszam.
-Mhm.. - mruknęłam odwracając się ponownie i ruszając dalej przed siebie wyznaczoną parkową alejką.
-Coś nie gra? - zachowywał się jakby widział, że coś jest nie tak, że coś się zmieniło.
-Nie, wszystko okej - uśmiechnęłam się nerwowo spoglądając na zegarek. - Gdzie on jest? Przecież, wie, że nie powinieneś siedzieć na podwórku.
-Przestań - Theo tym razem się zaśmiał. - Trochę świeżego powietrza, nie sprawi, że jeszcze mocniej się przeziębię.
-Trochę na pewno nie - spojrzałam teraz na niego karcąco. - Ale w taką pogodę  jak ta dziś uwierz mi, że to nic korzystnego.
-Masz rację - ponownie zaśmiał się jednocześnie obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie. - Też wolałbym się zaszyć z Tobą w domu i wykorzystać ten czas inaczej...
-A Tobie jedno w głowie - rzuciłam nieco oskarżycielskim tonem, by po chwili się zaśmiać.
Przez dalszą część spaceru i oczekiwania na młodego tatusia skupiałam się na zabawie z małym leżącym w wózku. Theo przytulał mnie do siebie, co jakiś czas całując mnie w skroń lub policzek. Generalnie musieliśmy wyglądać jak szczęśliwi młodzi rodzice.
-W końcu - usłyszałam głośne westchnięcie Theo, który zabrał teraz ramię, które mnie otaczało i uścisnął dłoń Jacka, który wyrósł jak spod ziemi. Podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka, który pojawił się obok mnie tylko po to, żeby pomachać swojemu synkowi.
-Dzięki - rzucił spoglądając na mnie, by po chwili ściszyć ton swojego głosu. - I nie rób mi tego więcej i nie biegaj w mojej koszulce po moim domu.
Zmarszczyłam brwi zupełnie nie wiedząc, o co mu chodzi. Widząc moje zdziwienie zaśmiał się, a następnie zaczął mi tłumaczyć.
-Jadę odwieźć Archiego do Lauren... Jestem prawie pewny, że znowu poruszy Twój temat.
Mimowolnie się uśmiechnęłam zostawiając go z Archie'm i schowałam swoją twarz, gdzieś w torsie Theo. Tak było dobrze. Z nim było mi dobrze, ale przecież nadal nie mogłam przestać myśleć o Jacku. Jacku, który zdecydowanie potrzebował dziewczyny. Jacku u którego boku obudziłam się dzisiaj rano...

Od autorki: Po pierwsze jest trochę powtórzeń, być może jutro je poprawię. Rozdział objętościowo też nie jest dziełem sztuki. Nie wiem, może być nudny... Tylko ostrzegam. Napisany na totalnym spontanie, w poszukiwaniu weny. 
Pozdrawiam i uciekam jej nadal szukać. Plus zapraszam na mojego nowego bloga - cor-do-arco-iris


sobota, 17 listopada 2012

11. Plotkarze



W dzień meczu z Norwich zamknęłam się w sypialni, żeby nie słuchać euforii wypływającej z ust Theo. Miałam przed sobą pierwsze zaliczenie z przecudownego przedmiotu jakim są podstawy prawa, a Theo i jego stres przed meczem, w którym nie grał uniemożliwiały mi zajrzenie do literatury przedmiotu. Zagłębiałam się właśnie w kolejne artykuły kodeksu prawnego, kiedy do moich uszu dobiegł głos chłopaka.
-Cholera! - wściekłość, aż z niego kipiała. - Czemu oni psują każdą taką akcję?!
Zajrzałam zdziwiona do salonu i ujrzałam siedzącego na kanapie z dość wymowną miną mojego chłopaka.
-Wzięli Jacka, żeby straszyć nim z ławki, a powinni postraszyć na boisku... Zwłaszcza przy takim wyniku. - spojrzał na mnie z wyrzutem jakby, co najmniej to była moja wina, że jego przyjaciel nie gra. - I jeszcze Alex...
Widziałam jak Anglik się skrzywił, więc zajęłam miejsce obok niego. Wynik i czas jaki pozostał do zakończenia spotkania zmroził mi krew w żyłach. Nic nie mówiłam, po prostu z milczeniem wpatrywałam się w ekran. Poczułam jak obejmuje mnie ramieniem, a następnie wygodnie oparłam głowę na jego torsie.
-Co z Chambo? - podniosłam lekko swój wzrok do góry.
-Był na boisku 2 minuty... Coś sobie zrobił jak tylko wszedł - rzucił z niesmakiem łapiąc przy tym kolejny haust powietrza. - Inga wracam do treningów w tygodniu...
-Co? - spojrzałam na niego wyraźnie zszokowana. - Wydaje mi się, że to za wcześnie.
-Nienawidzę siedzieć i nie grać - burknął uważnie mi się przyglądając, podczas gdy ja w dalszym ciągu w geście niezadowolenia marszczyłam swój nos. - Nie marszcz się tak.
Skupiłam ponownie swój wzrok na końcówce przegranego meczu Kanonierów, po chwili poczułam jednak usta chłopaka najpierw na moim czole, a potem na czubku nosa. Obróciłam się w jego stronę wraz z uniesionymi już do góry kącikami ust. Przejechał swoją dłonią po moim policzku podczas gdy ja delikatnie zaczęłam przymykać powieki. Jakby w odpowiedzi na tą czynność przylgnął swoimi ustami do moich wpijając się w moje wargi. Czuły pocałunek zaczynał przeradzać się w co raz bardziej zachłanny i łapczywy. Theo, który przed chwilą przeklinał na swoich kolegów i trenera teraz jak gdyby
zapomniał o wszystkich strapieniach. Ja też zapomniałam, bo po raz pierwszy dotyk Walcotta tak bardzo rozpalał moją skórę. Czując jego opuszki palców pod moją koszulką, chciałam więcej. Wygięłam szyję lekko do tyłu jednocześnie swoją dłonią przejeżdżając od jego karku do czubka głowy. Jego oddech na mojej szyi i pocałunki doprowadzały mnie do szału. Nie wiem nawet kiedy wciągnął mnie na swoje kolana zmuszając jednocześnie do zasiądnięcia na nich okrakiem. Obejmował mnie na wysokości bioder, co chwilę jednej ręce pozwalając powędrować gdzieś wyżej. Po chwili poczułam jak zgrabnym ruchem dłoni rozpiął mój biustonosz. Spojrzałam na niego z lekkim wyrzutem i jednocześnie uśmiechem na twarzy, odpowiedziała mi jedynie jego zaskoczona mina i krótkie "Ups". Zaśmiałam się mocniej przylegając do niego, by następnie ponownie wpić się w jego usta, znaleźć ukojenie w jego ramionach. Sama nie wiem po jakim czasie moja koszulka i górna część bielizny znalazła się na podłodze w salonie, a Theo niósł mnie na rękach do sypialni. Wiedziałam, że wspólne mieszkanie wiązało się z tym, że decyzja, co do tego czynu w końcu zapadnie, a my wylądujemy półnadzy na łóżku Theo. Kiedy mnie na nim położył, jednym ruchem zrzucił z siebie koszulkę, a następnie zaczął obsypywać mój dekolt i brzuch kolejną setką gorących pocałunków, które sprawiały, że stado motyli w moim brzuchu rozmnażało się w zastraszającym tempie. W równie szybkim tempie odnalazłam sprzączkę od jego paska, którą następnie odpięłam. Na nowo przylgnął swoimi ustami do moich jednocześnie okrywając mnie swoim ciałem. Poczułam jego dłonie wędrujące do rozporka moich spodni, moje powędrowały śladem jego. Kiedy zostałam jedynie w dość skąpych majtkach miałam ochotę to wszystko przystopować i zacząć prawić mu morały o tym, jak bardzo niedojrzali jesteśmy i że to zdecydowanie za szybko. Nim jednak zdołałam wydobyć z siebie choć jedno słowo, on zamknął mi usta na nowo kolejnym słodkim pocałunkiem. Kiedy usłyszałam głośny huk wywołany przez książki, które Walcott właśnie zrzucił na ziemię w pełni zapomniałam o moim zwątpieniu. Chciałam teraz poczuć to, co było między nami w pełni. Niemal pewny był fakt, że ja i Theo przeżyjemy dzisiaj naszą pierwszą w pełni wspólną noc.
-Kocham Cię, Inga - usłyszałam jego zapewnienie zanim ściągnął ze mnie ostatni fragment mojego ubrania.
-Mhm - mruknęłam zadowolona odrywając go od mojej szyi i spoglądając mu w oczy. - Ja Ciebie też.


Leżałam z głową wspartą na piersi Theo, podczas gdy on przejeżdżał opuszkami swoich palców po moim ramieniu. Patrzyłam w sufit, wciąż łapiąc oddech i wspominając '7 minut w raju',  które właśnie przeżyłam. Obróciłam się teraz na brzuch układając swoje ręce i głowę na jego torsie, tak by móc patrzeć mu na twarz. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Chłopak tak samo skupiał się teraz na mojej twarzy podczas gdy ja podziwiałam teraz głębie koloru jego oczu. Usłyszałam dźwięk wiadomości przychodzącej na mój telefon, nie umknęło to, także Theo. Mimo wszystko nie miałam ochoty podnosić się i sięgać po aparat telefoniczny. Liczył się teraz tylko Theo. Uśmiechnęłam się do niego najpiękniej jak umiałam, kiedy poczułam jego dłoń przejeżdżającą po moim biodrze. Wszystkie obawy, co do tej chwili zniknęły, a ja leżałam teraz w pełni usatysfakcjonowana i zadowolona. Chłopak sięgnął jednak po mój telefon nie przestający wibrować, a następnie mi go podał. Kiedy to robił skradłam mu jeszcze całusa, po czym wygodnie układając się na nim odczytałam wiadomość od Kariny.
From Karina: Powiedziałam mu, uciekłam, a teraz on przyszedł i.... Leży koło mnie. Tylko, że kurde ja wiem, że to litość...
To Karina: Powiedz mu o tym, że jej nie chcesz. Ej... Przyjadę do Ciebie, chcesz?
From Karina: Nie, nie, nie. Porozmawiam z nim na spokojnie. Siedź z Theo, pewnie jak zwykle będzie jęczał jak znikniesz.
To Karina: Trudno. Pojęczy, pojęczy i przestanie. Dla przyjaciółki zaryzykuję. Chyba, że wolisz posiedzieć sama z Torresem?
From Karina: Chyba tak... Musimy sobie sporo wyjaśnić.
-Co jest? - Brytyjczykowi nie umknęła lekka zmiana mojego nastroju.
-Nic, nic - uśmiechnęłam się odkładając telefon i spoglądając na niego. - Karina chyba sobie układa życie. A ja... - podsunęłam swoją twarz bliżej jego. - Zastanawiam się co będziemy jeszcze robić tego wieczora...
Nim zdążyłam coś dopowiedzieć Theo już zaczął mnie całować. Ale przecież po części o to mi chodziło. Chciałam go więcej i więcej, nie wyobrażałam sobie po skosztowaniu tego uczucia z nim, że po prostu wstaniemy z łóżka i spędzimy to późne popołudnie oddzielnie. Chciałam więcej i starałam się mu to powiedzieć tym przeciągniętym i namiętnym pocałunkiem. Odsuwając od niego swoją twarz przygryzłam lekko jego wargę, sprawiając tym samym, że wylądował na mnie. Dłuższą chwilę uważnie mi się przyglądał, by ponownie zacząć mnie całować.




-Co się z Tobą dzieje? - Jack po trzech dniach prób właśnie nawiązał ze mną kontakt.
Co robiłam przez te trzy dni? Olałam zaliczenie, olałam też trochę zajęcia dochodząc do wniosku, że jestem w stanie załatwić sobie jakieś zwolnienie od lekarza. Niemal całe dnie spędzałam w łóżku z przerwami na wizyty w łazience: te dłuższe i krótsze. Nie mogę nawet doliczać do tego posiłków, bo Walcott rozpieszczał mnie podając je mi do łóżka. Siedziałam teraz trzymając przy uchu telefon, a drugą ręką szczelnie przyciskając kołdrę do mojego ciała.
-Nic - zaśmiałam się spoglądając na śpiącego jeszcze po mojej lewej stronie Theo. - Po prostu miło spędzałam te trzy dni.
-Nie odbierałaś telefonów. - rzucił z wyrzutem, który jednak nie przykuł mojej większej uwagi. - Do Ciebie jest się ciężej dodzwonić niż do papieża.
-Masz rację Jack, pora się ogarnąć. - ponownie wybuchłam śmiechem zsuwając się teraz po oparciu łóżka i ponownie kładąc obok mojego chłopaka. - Nie bądź zły, wynagrodzę Ci tą moją niedostępność.
-Przestań - burknął ponownie niezadowolony. - Choćby się waliło, paliło to ani Ty, ani Walcott nie umiecie odebrać telefonu.
-Załóżmy, że to był ciężki weekend - rzuciłam uśmiechając się sama do siebie. -Oj Jacky, już się tak nie złość na mnie. Wynagrodzę Ci to, obiecuję...
-Miałem do Was sprawę - chłopak nie odpuszczał i nawet nie starał się kryć, że jest zły.
-Co to za pilna sprawa? - ułożyłam się teraz wygodnie w dalszym ciągu obserwując śpiącego chłopaka.
-Nie miałem z kim zostawić Archiego, ale co to was obchodzi.. - burknął ledwo dosłyszalnie w słuchawce.
-O przepraszam! Akurat wiesz, że dlatego przystojniaka zrobiłabym wszystko - zaśmiałam się patrząc na Theo, który jak na zawołanie otworzył oczy i zaczął przysłuchiwać się mojej rozmowie. - Zresztą Theo też, dobrze wiesz jak go lubimy....
-Teraz to już nieważne - głos Wilshere rozniósł się po pokoju, bowiem włączyłam tryb głośno mówiący. - Byliście tak zajęci sobą, że musiałem zaryzykować i zawieść go do Frimponga.
Po sypialni skrzydłowego Arsenalu rozniósł się zarówno mój śmiech jak i jego. Nie wyobrażaliśmy sobie widoku Dencha opiekującego się małym Wilsherem.
-Nie mów mi, że namówiłeś go na opiekę nad dzieckiem? - Theo próbował się uspokoić, jednak ledwo zadał pytanie, a wybuchł kolejną salwą śmiechu. Teraz to ja przytykałam mu rękę do ust próbując zahamować jego śmiech, jednak w efekcie niewyżyty Kanonier wciągnął mnie na siebie i zaczął całować.
-O księżniczka Theo się odnalazła - przypomniał nam o sobie Jack, sprawiając, że odsunęłam się od mojego lubego i zajęłam ponownie miejsce obok niego. - Już zamęczyłeś Ingę?
Popatrzyłam zdziwiona na mojego Anglika, po czym przeniosłam swój wzrok na telefon, na którym wciąż widniało zdjęcie rozmówcy.
-Nie zdołałem, bo zadzwoniłeś - zaśmiał się uważnie mi się przyglądając. - I generalnie nie chcę być niemiły, ale trochę nam przeszkadzasz.
Po tych słowach poczułam jego usta przylegające ponownie do mojej szyi i jego ciepły oddech na niej.
-Dobra nie przeszkadzam Wam, ale wieczorem wpadam na piwo! - do moich uszu dotarł głos Jacka, pomimo, że pocałunki skrzydłowego sprawiały, że czułam się jakbym unosiła się nad ziemią. - Na razie, wróbelki!


Kiedy usłyszałam głos Jacka, który wieczorem pojawił się u nas momentalnie uciekłam do łazienki. Sama nie wiem czy wstydziłam się tego, co rano mówił Theo czy zwyczajnie bałam się spojrzeć mu w oczy. Chyba jednak się bałam, że mnie nie zrozumie, że zacznie oceniać, a tego teraz nie potrzebowałam. Stałam zatem przeglądając się w lustrze i sprawdzając milimetr po milimetrze swoją twarz i szyję jakby chcąc na nich znaleźć jakiś ślad po ostatnich dniach. Jednak jedyne, co uległo zmianie to moje spojrzenie i uśmiech.
-Gdzie zgubiłeś swoją dziewczynę? - do moich uszu dotarł głos Jacka.
-Zamknęła się w łazience. Pewnie wisi na telefonie z Kariną - głos Theo wydawał się dość obojętny. - Pół weekendu na nim wisiały.
-Karina? - podejrzliwy ton głosu Jacka świadczył o tym, że chłopak jeszcze nie wiedział o dobrych wiadomościach.  - A tej co się stało, że nagle chce wisieć na telefonie?
-Podobno jest w ciąży i ułożyła sobie relację z ojcem dzieciaka - kolejny obojętny ton jego głosu przywołał mnie do salonu.
-Ale z Ciebie plotkara, Theo - obruszyłam się stając w przejściu i zakładając ręce na boki.
-Patrzcie kto wyszedł z ukrycia - za moimi plecami rozległ się głos Jacka, na który tylko podskoczyłam.
Obróciłam się na pięcie stając z nim twarzą w twarz, patrząc w jego ciemne tęczówki. Zasłaniałam go w pełni przed Theo, więc mój chłopak nie mógł widzieć tego, że Jack też spogląda mi w oczy. Czułam jak stara się wybadać swoim wzrokiem wszystko co dotyczyło Kariny i wszystko co dotyczyło mnie. Przymknęłam powieki, by za chwilę je otworzyć i ponownie utonąć w jego ciemnych oczach. Był jednak szybszy, wykorzystał moment, w którym zamknęłam oczy i przytulił mnie mówiąc głośno:
-Stęskniłem się za Tobą. Jakoś się zmieniłaś.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam ten jego uśmieszek, za który oberwał tylko po głowie. Następnie odwróciłam się w stronę Theo rzucając z wyrzutem.
-O tym też już zdołałeś mu powiedzieć?!


Od autorki: W takich chwilach jak ta mam ochotę powiedzieć jak bardzo Was kocham. Arsenal właśnie wygrał 5-2 z Tottenhamem. Dominacja w północnym Londynie jest nasza. Z tej okazji dodaje Wam rozdział i pędzę kończyć rozdział na drugie opowiadanie.  Mam nadzieję, że mimo, że nieco krótszy to jednak nadaje się do publikacji. Zostawiam Was z Theo:



sobota, 10 listopada 2012

10. Sekret


Od kiedy Inga przeprowadziła się do Theo żyli swoją sielanką z daleka ode mnie. Odpowiadało mi to, chociażby ze względu na to, że nie musiałam patrzeć na to jak przesiadują szczęśliwi i uśmiechnięci wieczorami na kanapie. Miałam na głowie swoje problemy, a patrzenie na nich nie do końca mi w tym pomagało. Miałam wsparcie w  Edenie, jednak to wciąż nie odpowiadało mi tak bardzo jak powinno. Siedziałam teraz ściskając w ręku telefon i wystukując na nim krótką wiadomość do sprawcy całego ciążowego zamieszania.
To Nando: Wpadniesz do mnie? Chcę pogadać.
From Nando: Jesteś znowu sama?
To Nando: A ty pewnie z żoną...
From Nando: I dziećmi. Daj mi pół godziny.
To Nando: Skoro muszę... Czekam.
Odłożyłam telefon i zaczęłam kręcić się po apartamencie. Chciałam uprzątnąć to, co zalegało w mojej sypialni lub salonie jednak zwyczajnie nie miałam co. W przeciwieństwie do Ingi nie wybrałam się na studia w efekcie spędzając każdy wolny dzień w domu na sprzątaniu, ewentualnie samotnych spacerach po Central Parku. Kilkukrotnie wyciągał mnie na nie też Hazard specjalnie i zarazem na złość mi ciągając ze sobą Torresa z dziećmi. Do tej pory nie wiem, co miały na celu te przechadzki: pokazanie mi jakim przykładnym ojcem jest Hiszpan czy może pokazanie mi, że on już ma swoją rodzinę i nowej nie potrzebuje. Zdawałam sobie z tego doskonale sprawę, sama nie wiedziałam czy chcę mu powiedzieć o dziecku, czy może wolę udawać, że już do Anglii przyleciałam będąc w ciąży. Nie mogłam podzielić się tą obawą z Ingą, bowiem spotkałabym się z jej silnym sprzeciwem. Rozmowa na ten temat z Jackiem, wciąż usilnie próbującym zbliżyć się jeszcze mocniej do Ingi też odpadała, zważywszy chociażby na lojalność psa jaką ostatnio reprezentował w jej stosunku. Eden podobnie jak Inga ganił mnie za każdy moment, w którym wspominałam, że nie chcę mówić nic piegowatemu. Nie miałam wyjścia. Dzwonek do drzwi przerwał moje rozmyślanie. Niechętnie podniosłam się z kanapy, a kiedy otworzyłam mój apartament dostrzegłam nonszalancko wspartego o framugę Torresa. Momentalnie podjęłam decyzję. Nie, to nie był moment na to, żeby przekazać mu jakże radosną wiadomość. Podsunął się bliżej mnie, szybko obejmując mnie i przyciskając do swojego torsu.
-Trochę się za Tobą stęskniłem - mruknął mi do ucha przejeżdżając swoją wolną dłonią wzdłuż mojego karku.
-Fernando... - szepnęłam cicho przymykając powieki, kiedy ten zamknął za nami drzwi stopą.
-Ci... Porozmawiamy później. - poczułam teraz jego usta gdzieś na mojej szyi.
-Nie pisałam po to, żebyś przyszedł i... - przerwałam na chwilę, bo teraz przywarł swoimi gorącymi wargami do moich.
-Wiem.. - jego oddech na mojej szyi doprowadzał mnie do szału.
Zarzuciłam swoje ręce na jego szyję spoglądając w jego czekoladowe tęczówki. Kiedy był tak blisko traciłam rozum, traciłam siłę w nogach, moje serce gubiło swój naturalny rytm bicia. Jego dłonie delikatnie teraz wsunęły się pod moją koszulkę spoczywając na moim nagim brzuchu, a jego usta ponownie wpijały się w moje. Nawet nie wiedział, co czułam, kiedy dotykał już nie tylko mojego brzucha, ale też i swojego dziecka. Zaczynałam się co raz bardziej angażować w pocałunki płynące z jego ust.


Leżałam na łóżku obsypywana tysiącami pocałunków przez samego Fernando Torresa. Czułam jego gorące usta krążące gdzieś po moich obojczykach i dekolcie, jego dłonie przemierzające od mojego biustu do podbrzusza. Odruchowo oplotłam swoimi nogami jego biodra, zawieszając swoje ręce lekko na jego szyi. Każdy moment, w którym był ze mną był jak cielesne urzeczywistnienie moich snów. Pod wpływem opuszków jego palców moje ciało kipiało radością. Czułam się dumna z faktu, że jest tu ze mną, że pozostawia na mnie swój ślad.
-Cholera! - warknęłam zrzucając go z siebie i kierując się pędem do łazienki.
Wylądowałam przytulona do toalety, modliłam się, żeby nie przyszedł do mnie. Żeby nie musiał oglądać mnie w takim stanie. Jak bardzo się przeliczyłam...
-Co się dzieje? - stał w drzwiach w samych bokserkach z lekko zmarszczonymi brwiami uważnie mi się przyglądając.
-Wszystko w porządku, coś mi zaszkodziło. - nim zdołałam dokończyć kucał już przy mnie jedną ręką odgarniając mi włosy z twarzy, a drugą delikatnie przejeżdżając po moim brzuchu. Odruchowo spojrzałam na jego dłoń, a następnie okryłam ją swoją. Powoli odciągnęłam jego palce, jakby w obawie, że dotykając mojego jeszcze płaskiego brzucha, czegoś się domyśli.  Nie odpuszczał, kiedy odgarnął już moje włosy oburącz objął mnie w talii następnie do siebie przyciągając. Poczułam jego usta na mojej szyi. Dyskomfort spowodowany tym, co przed chwilą robiłam był większy niż mogłam się spodziewać. A jemu? Zdawał się zupełnie nie przeszkadzać. Obróciłam się do niego przodem przejeżdżając swoją dłonią po jego policzku.
-Daj mi się ogarnąć - szepnęłam tak cicho, żeby tylko on usłyszał. - Poczekaj na mnie w łóżku.




Obudziłam się rano na jego torsie. Czułam spełnienie, radość i poczucie bezpieczeństwa. Chciałabym czuć je zawsze. Spojrzałam na jego twarz. Wciąż spał słodko się uśmiechając. Przeczesałam lekko jego włosy pozwalając sobie na skoncentrowanie swoich myśli teraz na tym maleństwie, które spoczywało gdzieś pod moim sercem. Pociągnęłam nosem wzdłuż jego mostka. Jego dłoń z mojego biodra powędrowała nieco wyżej mocniej mnie do siebie przyciskając. Wiem, że nie tylko ja byłam wtedy bezpieczna, ale nasze poczęte dziecko też. Mimo, że Hiszpan nie miał o niczym pojęcia zapewniał to uczucie nam obojgu. Tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że dzisiaj w tym łóżku wcale nie leżymy we dwoje, ale we trójkę. Czemu tego nie robiłam? Chyba się bałam. Bałam się, że mi nie uwierzy. Bałam się, że mnie po prostu od tak zostawi.
-Nie śpisz? - usłyszałam jego lekko zachrypnięty głos.
Uniosłam do góry głowę uważnie mu się przyglądając. Patrzył na mnie tymi czekoladowymi tęczówkami, wciąż się uśmiechając.
-Już nie - podsunęłam swoją twarz bliżej niego oczekując na powitalnego całusa.
Doczekałam się go prawie natychmiast. Słodycz jaka z niego płynęła była inna niż słodycz pocałunków ze Szczęsnym. Ta była z jednej strony bardziej  dojrzała, z drugiej nieco bardziej gorzka. Uświadamiała mi, że jestem tylko kochanką. Ale przecież do jakiegoś czasu obojgu nam to odpowiadało. Byłam prawie pewna, że jemu to nadal odpowiada. W domu miał żonę i dwójkę uroczych dzieci, w wolnych chwilach odrywał się od nich przyjeżdżając do mnie. Byłam dla niego tą chwilą zapomnienia, tematem tabu.
Poczuła ponownie ból brzucha i mdłości. Treść pokarmowa, której już prawie przecież w sobie nie miałam podchodziła mi do przełyku. Momentalnie zerwałam się z łóżka, by w spokoju dojść do łazienki nie wzbudzając podejrzeń napastnika The Blues. Będąc już w łazience włączyłam prysznic, żeby nie słyszał żadnych podejrzanych dźwięków wydawanych nad toaletą. Nienawidziłam swojego tchórzostwa i tego, że nie jestem w stanie powiedzieć mu prawdy.



Po popołudniowym treningu wpadł do mnie Eden. Jak zwykle opadł na kanapę zmęczony,  sięgając jedynie po pilota. Przez dłuższą chwilę zdawało się, że nie zwracał na mnie uwagi. Po chwili jednak nerwowo zaczął się oglądać szukając mnie. Zrezygnowana westchnęłam sięgając po butelkę wody i skierowałam się w jego stronę. Oklapłam na wolne miejsce obok niego, a ten objął mnie ramieniem wyciągając z mojej dłoni trunek. Eden od kilku dni zachowywał się dość dziwnie, ale ja postanowiłam udawać, że nic nie zauważam. Tak było bezpieczniej, zdecydowanie bezpieczniej. Dość niepewnie oparłam swoją głowę o jego ramię starając się skupić swój wzrok na ekranie telewizora. W efekcie moje myśli były teraz gdzieś w zachodniej części Londynu. Czułam się wykończona. Mimo, że było dopiero po 17, już 4 razy lądowałam w łazience. Wchodziłam właśnie w najgorszy i najbardziej wykańczający okres ciąży.
-Rozmawiałaś już z nim? - głos Edena zadźwięczał mi gdzieś nad uchem.
-Nie.. - westchnęłam dość głośno. - Nie umiem. Próbowałam...
-Ehh.. - nie krył swojego niezadowolenia, jednak coś w jego głosie się zmieniło. - Może faktycznie nie powinnaś mu mówić.
Pierwszy raz spojrzałam na niego z takim zdziwieniem jak wtedy. Nie kazał mi już powiedzieć prawdy Hiszpanowi, a jedynie na mnie patrzył ze współczuciem, którego przecież od niego nie chciałam nigdy doświadczyć.
-Eden... Nie patrz tak na mnie - bąknęłam pod nosem, skupiając ponownie swój wzrok na ekranie telewizora.
-Tak się zastanawiam po prostu - skrzyżował teraz swoje ręce na piersi jednocześnie uniemożliwiając mi opieranie się o jego ramię. - Co ty w nim widziałaś, Karina?
-Byłam pijana, Eden - pociągnęłam lekko nosem podkładając sobie pod głowę poduszkę. - Byłam upita, a on był moim idolem. Gdybyś był dziewczyną na moim miejscu, też byś się tak zachował.
-I tylko dlatego się z nim przespałaś? - wciąż usilnie mi się przyglądał.
-Nie wiem, Eden... Nie, nie tylko - jęknęłam przymykając powieki, by powstrzymać napływające łzy.
-Ok. Kończę ten temat - poczułam teraz jego dłoń gdzieś na moich żebrach, to jak zaczyna mnie łaskotać. - Uśmiechnij się.
Kąciki moich ust najpierw powędrowały do góry, dopiero później wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Wylądowałam na plecach pod wpływem łaskotek, Eden natomiast kucał nade mną nie zaprzestając torturom. Nim się obejrzałam, a jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. Zamarłam nic nie mówiąc, patrząc mu w oczy i jednocześnie przestając się śmiać. Nie wiedziałam, co się dzieje, ani czy zrobił to specjalnie. Ale dlaczego Eden Hazard chciałby specjalnie znaleźć się swoją twarzą tak blisko mojej. Bałam się, że za chwilę moje usta zetkną się z niego, więc pospiesznie uwiesiłam mu ręce na szyi i pociągnęłam w dół tak, żeby mógł się do mnie jedynie przytulić. Mruknął coś pod nosem w geście niezadowolenia, następnie zajmując wolne miejsce za moimi plecami.
-Wpadniesz na mecz pojutrze? - mruknął w moją stronę. - Gramy z Tottenhamem...



Zgodnie z prośbą Edena udałam się w weekend na mecz Tottenhamem. Pierwszą połowę wytrzymałam  w pełni. Minęła dość przyjemnie i szybko. Z uśmiechem na twarzy skierowałam się do szatni, żeby wpaść w ramiona Edena. Dopiero, kiedy mnie przytulał zemdliło mnie. W efekcie wylądowałam w łazience znajdującej się w szatni. Eden trzymał mi włosy, podczas gdy ja przytulałam się do mojego nowego przyjaciela.
-To normalne?  - rzucił uważnie mi się przyglądając.
-Normalne. Jest październik. Jestem w drugim miesiącu ciąży, dlatego rzygam jak kot - warknęłam na niego zwracając uwagi na to, gdzie się znajduje aktualnie.
-Ciszej - przypomniał mi odgarniając z mojej twarzy kolejny kosmyk włosów. - Jesteś...
-Już nie musi siedzieć cicho - do moich uszu dobiegł ten dobrze mi znany hiszpańskim akcent.
Niepewnie obróciłam się w stronę,  z której dochodził głos. W przejściu stał Torres, który uważnie mi się przyglądał. Nie dość  że nie czułam się za dobrze, to dodatkowo zrobiło mi się słabo. Czułam jak pobladłam jeszcze mocniej. Jego wyraz twarzy jednak się nie zmieniał. Chciałam odczytać z niego wszystko, co się tylko da, ale nie umiałam.
-Gratuluję Wam - burknął odwracając się na pięcie.
-Czego Ty nam do cholery gratulujesz?! - nie wytrzymałam sprawiając tym samym, że obrócił się ponownie i na mnie spojrzał. - Tego, że jestem w ciąży, a Eden zajmuje się mną i twoim dzieckiem?! Czy może tego, że boję się powiedzieć Ci o tym, że urodzę Ci dzieciaka, bo wiem, że masz rodzinę?! Gratuluj dalej, tylko zapomnij....
-Co Ty powiedziałaś? - momentalnie zrobił krok do przodu znajdując się blisko mnie, zbyt blisko.  - Jesteś w tej ciąży ze mną?
Sama nie wiem, kiedy jednak z moich oczu poleciały łzy. Hormony robiły swoje. Patrzyłam na jego piegowaty nos nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. Czułam się jak idiotka siedząca przy kiblu, z jednym facetem trzymającym moje włosy i drugim trzymającym mnie za podbródek. Przymknęłam powieki, jednocześnie pozwalając polecieć kolejnym kilku łzom.
-Chodź tu - usłyszałam jego szept, po czym poczułam jak przyciąga mnie do swojego torsu, a następnie przytula. - Nie płacz już....
-Nie chciałam tego - burknęłam topiąc kolejne łzy w materiale jego niebieskiej meczowej koszulki. -Nie wiedziałam, że jak raz wejdę z Tobą do łóżka to od razu to skończy się tak...
-Ciiiii... - poczułam jak głaszcze mnie teraz po głowie, a każdy inny komentarz był zbędny. Wiedziałam, że on też musi przetworzyć tą wiadomość. Może nie raz już słyszał, że zostanie tatusiem, ale na pewno nie od innej kobiety niż jego żona




Leżałam na łóżku w moim londyńskim apartamencie. Powoli zaczynała mnie wkurzać jego wielkość i pustka jaka panowała w nim od jakiegoś czasu. Ale przecież ta pustka zdecydowanie mogła utożsamiać się z tym, co aktualnie czułam. Usłyszałam głośne pukanie do drzwi. Nie miałam teraz ochoty stawać twarzą w twarz z Hazardem. Nie miałam ochoty na nic, chciałam po prostu leżeć na łóżku i myśleć o niczym, zupełnie niczym.
-Karina otwórz! Wiem, że tam jesteś! - usłyszałam głos hiszpańskiego byczka.
Leniwie podniosłam się z łóżka, by wpuścić go do środka i żeby się zamknął. Kiedy go wpuściłam szybkim krokiem skierowałam się z powrotem do mojego łoża, na które runęłam jak długa. Usiadł koło mnie uważnie swoją dłonią przejeżdżając gdzieś po mojej łopatce. Milczał podobnie jak ja. Odpowiadało mi to w zupełności. W tamtym momencie właśnie te wspólne milczenie było dla mnie najlepszym wsparciem, jakie mógł mi ktokolwiek okazać. Jego dłoń spoczywająca na moich plecach i zapach unoszący się w powietrzu, niczego innego nie potrzebowałam. Po chwili położył się obok mnie zaglądając mi w oczy.
-Znowu siedzisz sama? - w odpowiedzi kiwnęłam tylko głową. - Nie powinnaś...
-Moja przyjaciółka zajmuje się swoim chłopakiem, który traci oddech jak tylko przebiegnie 100 metrów... - bąknęłam pod nosem starając się ukryć łzy, które zakręciły mi się w oczach.
-A Eden?  - poczułam jego dłoń na moim policzku.
-Nie chcę jego współczucia - mruknęłam zamykając oczy. - Twojego też, Fernando.
-Naprawdę jesteś zdania, że jestem tu tylko ze współczucia? - przymarszczył brwi uważnie mi się przyglądając.
-Nie licz dzisiaj na żaden seks - warknęłam. - Nie mam ochoty, ani nastroju.
-Karina... - podsunął swoją twarz bliżej mojej. - Jestem tu, bo do jasnej cholery nie jesteś mi obojętna. Nie zauważyłaś tego? Wszystko co robił Hazard, niezależnie od tego w jakim celu, sprawiło, że zrozumiałem, że jesteś kimś więcej niż dziewczyną na jedną noc. Pozwól mi, chociaż z Tobą posiedzieć, zająć się choć trochę Wami.
Niepewnie wtuliłam swoją twarz w jego ramie nic nie mówiąc. Nie potrafiłam wydać z siebie żadnego słowa, chciałam po prostu teraz z nim leżeć i cieszyć się tą chwilą. Cieszyć się nią jak każdą inną, którą z nim spędzałam. Chciałam, żeby  był przy mnie jak najdłużej, a on? On chyba też tego chciał, bo jednym ruchem ręki przyciągnął mnie bliżej siebie całując przy tym gdzieś w skroń. Milczał razem ze mną. Nie wiedziałam, co czeka mnie w ciągu najbliższych dni. Liczyła się ta chwila i to, że w końcu się dowiedział. Nie kazał mi iść do diabła, nie posądził mnie o nic. Po prostu był. Wiedziałam jednak, że bajki kiedyś zawsze się kończą....



Od autorki:
Specjalnie dla Was część widziana oczami Kariny. Mam nadzieję, że Torres Was trochę usatysfakcjonuje  Co jakiś czas będę dodawać też takie Karinowe rozdziały, żeby zadowolić każdego. Kolejny? Raczej wrócę do trójkątu: Inga, Theo i Jack. Mam nadzieję, że uporałam się z Torresem i Edenem, było ciężko i starałam się ( naprawdę). 
Dziękuję za ponad 3000 wyświetleń, cieszę się, że to czytacie, że się Wam nie nudzi. Każdy komentarz jest dla mnie nową motywacją do pisania. Kolejny postaram się dodać tradycyjnie przed meczem Kanonierów w kolejną sobotę, ale zobaczymy jak to wyjdzie.
A teraz byle do 16.00 i derby z Fulham. Będzie się działo! Theo do pierwszego składu <please>



sobota, 3 listopada 2012

9. Wyprowadzka



Dzień meczu Anglików z San Marino miał być festiwalem goli na Wembley. Theo i Alex grali w wyjściowym składzie. Z całą pewnością i Gibbs wyszedłby w pierwszym składzie, gdyby nie kontuzja w meczu z West Hamem. Siedziałam na trybunie tuż obok Jacka. Dopisywały nam świetne humory, w końcu nie każdy może mieć okazję podziwiania reprezentacji Anglii z tak bliska. Ledwo rozpoczął się mecz, a Chamberlain miał już pierwszą okazję strzelecką. Wszystko układało się na prawdę dobrze, aż do szóstej minuty. Theo pędził z piłką na bramkę przeciwnika, kiedy to mieszkaniec San Marino chcąc złapać piłkę staranował go. Dosłownie staranował. Theo wyrzuciło do góry, by za chwilę upadł na murawę. Pochyliłam się lekko ściskając dłonie w pięści i uważnie obserwując co się dzieje na boisku.
-Nic mu nie jest - Jack położył rękę na moim ramieniu. - Zaraz wstanie i będzie dalej biegał.
Ale ja wtedy zamarłam. Widziałam tylko leżącego w polu karnym San Marino Theo. Zbierających się dookoła niego kolegów z drużyny, biegnący sztab lekarzy. Czułam jak moje oczy zaczynają się szklić. Wypuściłam pierwsze łzy, kiedy dostrzegłam pracowników technicznych niosących nosze. Theo wciąż leżał na murawie. Gdybym tylko mogła to przeskoczyłabym przez te cholerne barierki dzielące mnie od boiska i wybiegłabym wprost do niego. Przez chwilę z tego strachu zapomniałam nawet jak się oddycha i w efekcie zaczęłam się dusić. Powoli zaczęłam uspokajać swój oddech. Nie docierały do mnie słowa Jacka, że Theo już wstaje. Widziałam, przecież jak ciężko mu to idzie, jak ledwo chodzi, jak trzyma się za klatkę piersiową. Mecz został wznowiony, a on stał za tą linią boczną. Widziałam na twarzach kibiców cień nadziei, że jeden z ich reprezentantów jednak wróci na boisko, ale widziałam też jak ten lekko zwija się z bólu. Dostrzegłam Lenonna w trykocie Synów Albionu, który właśnie zbierał instrukcje od Hodgsona. A więc zmiana. Podniosłam się z miejsca i nie zważając na nawoływanie Wilshere'a pobiegłam do szatni. Ledwo wpadłam do korytarza, a zobaczyłam Theo na noszach. Przeraziłam się nie na żarty. Po okazaniu przepustki i wypowiedzeniu kilku słów przez Theo mogłam wejść za nim do szatni.
-Nawaliłem - usłyszałam jego westchnięcie podczas, gdy lekarze ponawiali badanie. - Miałem zabrać Cię do Twojego domu.
-Przestań - podeszłam bliżej i złapałam go za rękę. - Teraz najważniejsze jest Twoje zdrowie. Dobrze się czujesz?
-Tak, już jest okej - rzucił, by chwilę po tym lekko się skrzywić, ścisnąć mocniej moją dłoń i wydać z siebie ciche "aua". - Miałaś tego nie słyszeć...
-Theo, nie musisz już udawać takiego twardziela -patrzyłam mu teraz w oczy. - Każdy na Twoim miejscu uroniłby kilka łez, rzucił kilkoma przekleństwami....
-Żebro - naszą rozmowę przerwał lekarz krótką jednak treściwą diagnozą. - Pomóc Ci się przebrać w dres? Musimy jechać zrobić prześwietlenie.
Widziałam jak Theo spojrzał przelotnie na mnie. To wystarczyło, w jego oczach było tyle bólu, że była teraz tylko jedna właściwa decyzja.
-Niech mu pan pomoże - spojrzałam na mężczyznę zajmującego się moim chłopakiem. - Przecież on tylko udaje, że to wcale go nie boli. Pieprzona męska duma.
Theo złapał mnie mocniej za rękę nie chcąc puścić.
-Pojadę z Tobą na prześwietlenie, ale masz iść się przebrać. - dodałam po chwili.



Kiedy biegłam do samochodu, w którym Theo czekał już na mnie zakończyła się pierwsza połowa meczu. Dostrzegłam mojego rówieśnika zmierzającego w moją stronę.
-Co z nim? - rzucił zrównując się z moim krokiem.
-Jedziemy na prześwietlenie - krzyknęłam za nim skręcając w stronę wyjścia na parking. - Chyba połamał żebro.
-Cholera! - usłyszałam gdzieś za mną jeszcze jego krzyk, po czym obróciłam się. - Powiedz mu, że skopiemy im za niego tyłki!
Po tych słowach popędziłam do mojego chłopaka. Po chwili zajmowałam już wolne miejsce obok niego. Poczułam jak opiera swoją głowę o moje ramię. Powoli skierowałam swoją wolną rękę do jego głowy, po której go troskliwie pogłaskałam. Potrzebował mnie teraz bez wątpienia. Poczułam jak swoją dłonią ściąga moją z jego głowy i ściska ją. Nie znałam tego bólu, którego aktualnie doświadczał. Jednak jeśli było to na prawdę połamane żebro cierpienie musiało być niesamowite. Dodajmy do tego zawód jaki czuł, bo przecież we własnym mniemaniu właśnie schrzanił mój wyjazd do rodzinnej Polski.
-Chambo powiedział, że ich rozgromią - rzuciłam lekko się uśmiechając.
-Fajnie - jęknął kuląc się jeszcze mocniej z bólu.
-Dostałeś coś przeciwbólowego? - uważnie mu się teraz przyglądałam.
-Jeszcze nie....
W szpitalu podczas czekania na wyniki znowu żalił mi się, że chciał mnie zabrać do ojczyzny.
-Uspokój się już - nie wytrzymałam w końcu siadając obok niego. - Teraz to ja Cię zabieram do domu. To Ty tego potrzebujesz nie ja. Polecę do domu później, będzie czas. I nie zadręczaj się tym tak mocno. Najważniejsze jest, że nic poważnego Ci się nie stało. To wyglądało zdecydowanie groźniej, zwłaszcza ten kołnierz leżący obok Ciebie na boisku.
-Bałaś się? - spojrzał na mnie lekko się teraz uśmiechając.
-Jak cholera. - podsunęłam swoją twarz do jego krótko całując go w usta. - Przez chwilę zapomniałam jak się oddycha.
Zaśmiał się obejmując mnie ramieniem i przytulając do siebie. Starałam się zachować odpowiedni dystans w obawie o to, żeby go mocniej nie uszkodzić. Nie dane nam jednak było spędzenie tej chwili razem, bowiem w drzwiach pojawiła się rodzina Walcottów. Jego przerażona mama, wkurzony ojciec, brat i siostra. Odsunęłam się od Theo i rzucając krótkie 'dobry wieczór' usunęłam się pod ścianę, o którą się wsparłam.
-Co Ci jest? - jego ojciec jak zwykle musiał okazać swoje niezadowolenie co do części z poczynań swojego syna. - Jak zwykle musiałeś się tam na siłę pchać z tą piłką. Trzeba było ją podać!
-Komu? Biegłem sam na sam, tato - Theo zaczął szukać mnie wzrokiem jakby mając nadzieję na ratunek z mojej strony, w tym czasie podeszła  do mnie jednak jego siostra Hollie.
-Jak on się trzyma? - rzuciła widząc teraz jego dość obolałą minę.
-No właśnie prawie wcale -powiedziałam jej prawdę, wiedziałam, że to bowiem właśnie ona najczęściej go wspierała w ciężkich sytuacjach. - A taka gadka Waszego taty na pewno mu psychicznie nie pomoże.
Po chwili dziewczyna wyciągnęła ojca z sali, a kiedy wrócili ten ewidentnie zmienił swoje nastawienie do skrzydłowego Anglii.
-Wracasz z nami do domu - z zamyślenia wyrwał mnie teraz głos jego mamy. - Musisz najpierw wyzdrowieć, dopiero później na nowo się przemęczać.
-Mamo, Inga ze mną zamieszka - spojrzał teraz na mnie błagalnym wzrokiem. - Już to przedyskutowaliśmy.
Bo przecież o tym rozmawialiśmy kilka dni temu. Od kiedy zaczęłam studia tylko się mijaliśmy. Nie mieliśmy dla siebie już tyle czasu. Kiedy ja byłam na uczelni on siedział w domu, kiedy on był na treningu ja właśnie wracałam do hotelu. Wciąż uważnie analizowałam teraz jego słowa skierowane do rodzicielki. Przecież jeszcze nie powiedziałam mu czy się zgadzam. Teraz jednak nie miałam wyjścia. Mogłam odmówić jednocześnie sprawiając, że będę się z nim mijać jeszcze bardziej.
-Inga naprawdę? - ocknęłam się kiedy jego mama po raz któryś z kolei powtórzyła swoje pytanie.
-Tak - uśmiechnęłam się. - Chciał mnie zabrać do domu, teraz ja go zabiorę i się nim zajmę. Lepiej, żeby został na miejscu. Zacznie później tą rehabilitację, bez sensu się ciągle przemieszczać w tą i z powrotem.
- Ile wy się znacie?! - całą tą sielankę przerwał nam jego ojciec. - Tak szybko chcecie zamieszkać razem?! Theo, rozmawialiśmy już o tym.
-Tato, jestem pewien, że chcę zamieszkać z Ingą, zrozum. - po raz pierwszy usłyszałam jak warknął na swojego ojca. - I wyprzedzam Twoje pytanie: nie, nie zagram z Polską.
-To dobrze, że nie zagrasz - spojrzałam zdziwiona na starszego mężczyznę. - Już Ci mówiłem, że Polska to niebezpieczny kraj.
-Już tam byłem i wróciłem, o dziwo cały i zdrowy - bąknął uważnie obserwując ojca. - Po za tym skończ ten temat. Inga jest Polką.
-No właśnie... - usłyszałam ciężkie westchnięcie. - Polką...
Wątpliwościom na pewno nie podlegała niechęć taty Theo do Polaków. Przed Euro BBC po części spełniło swoją misję przekonując między innymi rodzinę Walcott, do tego, że Polska i Ukraina to niebezpieczny region Europy, a Polacy to najwięksi chuligani na świecie. Tak bardzo chciałam, żeby jego ojciec zaczął mnie akceptować i przestał postrzegać przez ten pryzmat jakiego się sam nabawił. Jego zdaniem byłam z Theo tylko po to, żeby go złapać na jakiegoś dzieciaka, wyciągnąć od niego kasę lub inne podobne rzeczy. Nie rozumiał, że na prawdę zależy mi na jego synu. Napięcie panujące w sali przerwał nam lekarz informujący o stanie zdrowia piłkarza. Hipoteza była słuszna: Theo w meczu złamał żebro, a teraz miał zostać na nocnej obserwacji. Prosił mnie , żebym wróciła do domu, ale ja wolałam zostać przy nim. Nie czułam się nawet na siłach by go opuścić w takim momencie. Ubłagałam lekarza prowadzącego i w efekcie mogłam spędzić noc przy jego łóżku.



Opuszczenie przez Theo szpitala wiązało się z kolejnym bólem w klatce. Jack przyjechał do nas do szpitala po południu. Na wstępie zaznaczył, że Theo jeszcze nigdy nie wzbudził takiego zainteresowania ze strony reporterów, co wczoraj wieczorem. Pomagałam mu wesprzeć się o ramię młodszego od niego pomocnika widząc jak ogromny ból zadaje mu choćby najmniejszym ruchem.  Szpital opuściliśmy w akompaniamencie dziesiątek fleszów i reporterów. Szłam lekko z tyłu nie chcąc wzbudzać teraz nadmiernej sensacji. Zresztą wyglądałam jak osiem nieszczęść: nieuczesane włosy, rozmyty makijaż, niewyspane oczy. Ku mojemu zdziwieniu obaj Kanonierzy się zatrzymali. Z niepokojem podeszłam bliżej nich łapiąc lekko starszego z nich za ramię.
-Wszystko w porządku? - spojrzałam w jego ciemne tęczówki jak gdyby chcąc wyczytać z nich każdy, nawet najmniejszy ból.
-Już tak - złapał mnie rękę próbując przyciągnąć do siebie.
-Żebra - przypomniałam mu o tym, że stoję właśnie po tej stronie, po której doskwiera mu ból.
-Cholerne kontuzje - zaklął ściskając mocniej moją dłoń.
Jack pomógł mi wpakować Walcotta na tylne siedzenie, po czym zajęłam miejsce pasażera tuż obok kierowcy. Pół drogi przesiedziałam odwrócona tyłem do kierunku jazdy, byle tylko mieć oko na chłopaka. Wilshere zgodnie z umową zawiózł nas najpierw do mnie, skąd miałam wziąć najpotrzebniejsze rzeczy. Wysiadłam z samochodu kierując się na górę. Po wpakowaniu części ubrań, butów i kosmetyków do walizki mogłam skierować się z powrotem na parking do moich towarzyszy.
-Wszystko wzięłaś? - usłyszałam po chwili pytanie rozgrywającego, które przerwało ciszę panującą w jego aucie.
Spojrzałam na Theo leżącego na tylnym siedzeniu. Błądził tymi swoimi ciemnymi oczami po mojej twarzy, miałam ochotę po prostu go przytulić i ucałować. To pierwsze odpadało zważywszy na fakt, że ledwo chodził. Każdy, nawet najmniejszy oddech sprawiał mu ból. Kiwnęłam głową uśmiechając się do Jacka, po czym zajęłam ponownie miejsce na przednim siedzeniu.
-Jak nie chcesz - usłyszałam teraz głos Theo. - To nie musisz się do mnie wprowadzać. Dam sobie radę.
-Zgłupiałeś? - patrzyłam teraz w jego ciemne jak smoła oczy. - Ledwo chodzisz, ledwo oddychasz i mówisz, że dasz sobie radę? Theo już wczoraj Ci mówiłam, że nie musisz być non stop twardzielem.
Czułam na sobie uważny wzrok Jacka. Nie wiedziałam, że zabrzmiałam aż tak poważnie, ale jeden i drugi wymieniając się krótkimi spojrzeniami automatycznie zamilkli. Dało się słyszeć tylko muzykę lecącą gdzieś w tle.
-Więc wszystko jasne, jadę do Ciebie. - bąknęłam wlepiając wzrok w szybę.




W środę po południu zawitali u nas Jack i Kieran. Theo zaparł się, że mecz obejrzymy, chociaż na szklanym ekranie. Jack wparował z butelkami wypełnionymi piwem. Przytulił mnie na powitanie, po czym skierował się w stronę kontuzjowanych Anglików okupujących kanapę i konsolę. Do meczu pozostało jeszcze trochę czasu, więc postanowili go jakoś wykorzystać, ja natomiast uciekłam przed nimi do kuchni. Przygotowałam kupione wcześniej chipsy i popcorn przesypując je do pustych misek. Kiedy Walcott zawołał mnie na mecz przyniosłam ze sobą przekąski stawiając je na stole. Theo złapał mnie za nadgarstek pociągając lekko na swoje kolana. O tyle, o ile on czuł się nieco lepiej siedzenie na jego kolanach wciąż było dość ryzykowne. Ostrożnie objęłam go za szyję całując przy tym krótko w usta, a następnie spoglądając w telewizor. Theo podał mi jedno z piw zakupionych przez Wilshere'a, a następnie sięgnął po swój trunek. Upiłam kilka łyków, a następnie zsunęłam się na miejsce, które zrobił mi teraz Jack.
-Dobrze, że wszyscy mamy kontuzje - spojrzałam zdziwiona na Kierana, który teraz upijał łyk piwa. - Możemy przynajmniej w spokoju obejrzeć ten mecz.
-A pomyśleć, że we trójkę mieliśmy grać w tym meczu - Theo nerwowo się zaśmiał. - Brakuje tylko Alexa.
-Oj, lepiej, żeby go brakowało - wtrącił się Jack. - Klubowi brakuje tylko jego kontuzji.
-Dobra złoimy im dzisiaj tyłki, nie? - Gibbs wyszczerzył się w moją stronę. - Przyjmuje zakłady. Ile bramek wrzucimy?
-Nie rozpędzaj się tak - zaśmiałam się wychylając się lekko zza Theo. - Może i nie wygramy, ale wy też nie. Będzie remis.
-Na pewno, na pewno - zaśmiał się Theo, za co oberwał ode mnie lekko po głowie. - Ej jestem kontuzjowany!
-W żebra, kochaniutki, w żebra - wystawiłam język opierając się teraz na jego boku.
Objął mnie ramieniem całując przy tym w czoło i szepcząc na ucho:
-Jak nam skopiecie tyłki to tylko dlatego, że nas tam nie ma.
Mecz ku zdziwieniu i rozpaczy Kanonierów zakończył się remisem 1-1, aczkolwiek Polska spokojnie mogła wygrać ten mecz. Przypominałam im jak obstawiłam i że spokojnie mogłam grać z nimi na kasę. Wkurzeni spoglądali tylko na mnie spod byka starając się wmówić mi, że to przez nasz basen narodowy. Theo przyjął nawet postawę obrażonego, bo już nie przytulał mnie z taką chęcią jak zawsze. Udawał wielce sfochowanego, a wszystko tłumaczył bolącą klatką piersiową. Miałam się z nimi jak z dziećmi. Kiedy sprzątałam puste butelki, a dwójka ze starszych graczy Arsenalu zajęła się ponownie konsolą Jack postanowił pomóc mi z uporaniem się ze szkłem.
-Jak trening? - uśmiechnęłam się do niego.
-Jak zwykle zrezygnowałem z wolnego - wypiął pierś do przodu. - Inga, może zagram w sobotę.
-Obejrzę Cię na ekranie - zaśmiałam się. - Nie za wcześnie na mecz w pierwszej lidze, Jack?
-Czas najwyższy. - wsparł się teraz o kuchenną szafkę. - Kiedyś w końcu muszę do tego wrócić.
-Wrócisz - wskoczyłam teraz na blat siadając na nim i uważnie przyglądając się Brytyjczykowi. - Daj sobie czas Jacky, i tak już trochę grasz w U21 i U20.
-Za mało - uśmiechnął się do mnie uwydatniając swoje dołeczki w policzkach. - Inga zobaczysz jak Theo będzie Ci jęczał, że nie może grać i trenować. Brak gry dla piłkarza to chyba najgorsza kara.
-Jak ktoś w tym związku może jęczeć to raczej nie on - zaśmiałam się uświadamiając sobie jak dwuznacznie to zabrzmiało. Mina mojego rozmówcy, także wskazywała na to, że skupił się bardziej na drugim dnie wypowiedzi niż na tym pierwszym, docelowym.
-Nie patrz tak na mnie - zaśmiałam się rzucając w niego końcówką popcornu, który został w misce.
Śmiał się teraz ze mną, usilnie próbując trafić i we mnie prażoną kukurydzą. Utwierdzał mnie w przekonaniu, że co by się nie działo, czy jakkolwiek głupiutka bym nie była, był przy mnie w każdym momencie.




Od autorki:
Trochę przyspieszyłam akcję. Musiałam. Mogę z dumą powiedzieć, że rozdział był napisany jakiś kilka dni przed meczem z Anglią i przewidziałam remis, musiałam tylko zmienić wtorkowy wieczór na środowe popołudnie. Być może za tydzień to na co tak długo czekacie, czyli rozwiązanie części wątku z Torresem. Oczywiście jeśli się z tym uporami, bo gracze Chelsea kimkolwiek by nie byli są dla mnie ciężkim orzechem do zgryzienia, a aktualnie na obu blogach utknęłam na nich. Długo myślałam nad piosenkę, mam nadzieję, że pasuje. No i odezwałam się w końcu do Was na tym blogu, a miał być to blog raczej czysto treściowy, bez zbędnych komentarzy ode mnie. :P Skoro jednak to zrobiłam to skorzystam z okazji i pozdrowię Was wszystkie i dziękuję za te ponad 2700 wejść i każdy komentarz, mam nadzieję, że tak pozostanie dłużej. 
I pamiętajcie dzisiaj  o 13.45 nastawiamy Streamy i patrzymy jak nasi chłopcy rozwalą ManU.