sobota, 27 października 2012

8. Tchórzyk




Ostatnie kilka dni z Theo spędziliśmy na uświadamianiu mu jak bardzo niepotrzebnie jest zazdrosny o swojego przyjaciela. Treningi i przebywanie u mnie budowały jego dni. Kwestia nowego kontraktu, wciąż nie została wyjaśniona. Nie chciałam wywierać na nim żadnego zdania zważywszy na to, że znaliśmy się dopiero niecały miesiąc. Budowaliśmy dopiero między nami tą relację. Karina wielokrotnie powtarzała mi, że to nienormalne, że chłopak jest o mnie tak szybko zazdrosny. Ale dla mnie to było raczej słodkie. Dni leciały mi szybko. Nim się obejrzałam, a środowy wieczór był sobotnim popołudniem wzywającym na derby z Chelsea. Wybrałyśmy się tam razem z Kariną. Podczas meczu targały nami skrajne emocje. Z rozpaczą patrzyłam na Abou Diaby'ego opuszczającego boisko, ze łzami w oczach oglądałam Torresa strzelającego pierwszego gola, z nieopisaną radością przyjmowałam dwójkową akcję Alexa i Gervinho. Zakrywałam twarz dłońmi widząc nie potrzebny faul Thomasa, a później jego efekt, czyli bramkę na 2-1. Karina natomiast wszystko to odbierała dokładnie inaczej, nie było wątpliwości, że tego dnia była za Chelsea. Kiedy Theo wszedł na boisko ściskałam tak mocno kciuki, że pobielały mi aż kostki, a dłonie zaczęły się pocić. Stresowałam się razem z nim, razem z nim chciałam zdobyć tego gola. Widziałam pod jaką presją gra i nie chodziło tu tylko i wyłącznie o zdobycie choć 1 punktu w tym starciu. To wszystko miało większe podłoże.
Po gwizdku obwieszczającym koniec meczu skierowałam się do szatni. Karina szła ze mną, z tą różnicą, że na jej twarzy gościł uśmiech, na mojej nie. Stanęłam pod wejściem do części piłkarzy Arsenalu, podczas gdy brunetka przytulała już Edena i składała mu gratulacje. Theo wpadł do korytarza jak burza, posłał krótkie i pełne wściekłości spojrzenie Hazardowi, po czym złapał mnie za nadgarstek ciągnąc za sobą do szatni.
-Co robisz? - spojrzałam na niego mrużąc lekko brwi.
-No chodź - bąknął pod nosem spoglądając mi w oczy.
-Przecież wiesz, że nie powinnam tam wchodzić - westchnęłam wywracając oczami.
-Dzisiaj Ciebie tam po prostu potrzebuje, okej? - spojrzał na mnie jasno dając mi do zrozumienia, że zależy mu na tym, żebym z nim poszła. - Karina jedziesz później z nami na obiad?
-Nie, nie - zaśmiała się. - Zostaję.
-Poczekaj - westchnęłam puszczając go na chwilę i kierując się do przyjaciółki. - Masz mu dzisiaj powiedzieć. Wygrał mecz, strzelił gola. Kiedy przyjmie to lepiej jak nie dziś?
-Pomyślę - widziałam jak przygryzła wargę. - Miłej zabawy.
Kręcąc głową ruszyłam do Theo, który teraz objął mnie ramieniem. Otworzył przede mną drzwi do męskiej szatni. Moim oczom ukazało się kilka całkiem nagich torsów i facetów paradujących w samych ręcznikach lub bokserkach. Z daleka pomachał mi Jack. Skierowałam się ostrożnie w jego stronę podczas gdy Theo udał się do swojej szafki, a potem pod prysznic. Słuchałam jak Vermaelen pokrzykuje na swoich kolegów z drużyny próbując wlać w nich choć odrobinę nadziei na kolejne mecze. Atmosfera, która do niedawna była wspaniała teraz zaczynała się psuć. Widziałam to po minach wszystkich, widziałam po ich zachowaniu. Nie wiedziałam, czemu Walcott zaciągnął mnie do tej ich świątyni, miejsca, w którym nie powinnam przebywać bezpośrednio po zakończeniu przegranego meczu. Podniosłam się z ławki kierując w stronę wyjścia, poczułam jak Wilshere łapie mnie za rękę odwracając lekko w swoją stronę.
-Nigdzie nie idź - swój wzrok przeniósł z mojej twarzy na drugi koniec szatni. - Nie przyprowadził Cię tu bez powodu. Idź do niego - wskazał mi brodą na Theo, który stał pod ścianą szukając czystej koszulki. Przełknęłam głośno ślinę spoglądając to na mojego chłopaka, to na przyjaciela. Ja jako kibic sama czułam zawód, teraz jednak musiałam odłożyć go na bok i pocieszyć mojego chłopaka. Kiwnęłam głową powoli kierując się do Brytyjczyka, a następnie przytulając się do jego pleców. Swoje dłonie oplotłam gdzieś na jego brzuchu uniemożliwiając mu przy tym naciągnięcie koszulki. Czułam na sobie wzrok połowy składu, wszyscy jakby czekali na to, co się teraz stanie. Odplątał moje ręce, by odwrócić się do mnie przodem i opaść na ławkę ściągając mnie przy tym na swoje kolana.
-Chciałem im tylko pokazać jak bardzo chcę wygrać dla tego klubu - rzucił szeptem sprawiając, że moje oczy lekko się zaszkliły, jednak dusząc je w sobie pogłaskałam go tylko po głowie.
-Robiłeś co mogłeś - szepnęłam mu na ucho następnie go przytulając. 
Podniosłam wzrok kierując go na Alexa i Kierana stojących kawałek dalej i przyglądających nam się uważnie. Oni też wiedzieli, że Theo chciał jak najlepiej pokazać się w tym meczu. Wszyscy tego chcieli, ale nie wszyscy mieli na sobie tą presję jaką nosił od kilku dni Walcott. 


Wyszliśmy z szatni jako ostatni. Alex i Jack czekali na nas przy samochodzie tego drugiego. Ciągnęłam Theo za sobą niemal na siłę. Zatrzymałam się odwracając do niego przodem i spoglądając mu w oczy.
-Uśmiechnij się - westchnęłam uśmiechając się do niego. - Jest okej, jeszcze tak dużo nie tracicie do nich. Jak chcesz to możemy wrócić do domu. Nie musimy jechać na ten obiad. Zamówimy coś do domu.
-Nie, jedźmy - pochylił się nade mną całując mnie krótko w usta. 
-Theo... - spojrzał na mnie pytającym wzrokiem ponownie łapiąc mnie za rękę. - Jesteś pewny?
Kiwnął głową ciągnąc mnie w stronę chłopaków i dwóch samochodów, które pozostały na parkingu: swojego i Jacka.

Kiedy dojechaliśmy do knajpki humor Theo momentalnie się poprawił. Jeśli nie można było świętować zwycięstwa chłopcy skupili się na minionych urodzinach Kierana. Siedziałam obok jego dziewczyny Kate i śmiałyśmy się z byle czego. Do środka wszedł Carl z bojową miną i blondynką idącą za nim.
-To Susie - rzuciła Kate uśmiechając się do mnie. - Dziewczyna Carla.
-W porządku? - rzuciłam uważnie obserwując Angielkę.
-Zależy od sytuacji. Nie jest najgorsza - moja rozmówczyni zaśmiała się. 
Kiwnęłam głową następnie tonąc w kolejnej rozmowie z szatynką. Widziałam jak Theo się uśmiecha i jak ewidentnie poprawia mu się humor. Każdy jego nawet pojedynczy śmiech przywoływał moje spojrzenie. Tak jego śmiech był czymś, co wywoływało uśmiech u mnie. Widząc, że wszystko z nim w porządku mogłam siedzieć i skupiać się na rozmowie z dwoma dziewczynami. Nie słuchałam nawet głupich tematów, które napoczynali chłopcy, najważniejsze jest to, że poprawiali sobie nawzajem humory. I tak by było zapewne gdyby nie bojowy nastrój pół Anglika pół Fina. Poczułam jak mój chłopak łapie mnie za ramię i lekko przyciąga w swoją stronę.
-Idziemy - bąknął przywołując moje spojrzenie, widziałam, że jest wściekły.
-Co jest? -spojrzałam mu w oczy, jednak on podniósł się ciągnąc mnie za rękę.
Rzuciłam zdziwionym spojrzeniem po wszystkich chłopakach, którzy teraz w skupieniu przyglądali się Theo. Pożegnałam dziewczyny, a wychodząc schyliłam się jeszcze koło Wilshere'a. 
-Co mu się stało? - szepnęłam mu prosto do ucha. 
-Carl - rzucił krótko widząc, że chłopak chce jak najszybciej opuścić ze mną restaurację.
Ruszyłam za brunetem i po chwili zajmowałam już miejsce pasażera w jego Audi. Przez całą drogę uważnie mu się przyglądałam, widziałam jego irytację i poddenerwowanie. Widziałam jak systematycznie dociska pedał gazu dając upust temu wszystkiemu, co w nim siedziało.
-Zwolnij... - westchnęłam ciężko odwracając się teraz lekko w stronę okna.
-Zawsze tak jeżdżę - burknął dość niemiło jak na niego.
-Theo mam to w nosie - ponownie swój wzrok przeniosłam na niego. - Masz do jasnej cholery zwolnić. Jesteś wkurzony, ale to nie znaczy, że masz się zabić!
-Jedziesz do siebie czy do mnie? - spojrzał mi w oczy, wciąż nie zwalniając nogi z gazu.
-Robisz to specjalnie prawda? - poczułam jak kąciki moich ust zgodnie z jego podnoszą się lekko do góry.
-Czyli do mnie. - zaśmiał się ponownie patrząc na jezdnię.



Leżałam na łóżku Theo tępo patrząc w sufit. Od dłuższego czasu leżał obok mnie i ściskał mnie za rękę, przekręciłam się lekko na bok, by móc na niego spojrzeć. Z jego twarzy, wciąż nie zeszło strapienie.
-O co się pokłóciliście? - westchnęłam nie wytrzymując dłużej.
-O to, że jestem tchórzem... - spojrzał na mnie. - Inga, spotykasz się z tchórzem.
-Przestań - zaśmiałam się przytulając go. - Nie jesteś żadnym tchórzem. Jak Carl jest taki mądry to ....
-On przyjąłby ten kontrakt i pozycję na jakiej aktualnie gra. - przerwał mi, wciąż mi się uważnie przyglądając.
-Theo.. - westchnęłam bezradnie. - On jest w innej sytuacji...  Od zawsze kibicował temu klubowi, dla niego granie dla niego to coś innego niż dla Ciebie.
-Myślisz, że powinienem się zgodzić? - widziałam jak przymknął powieki, by złapać powietrze.
-Nie chcę wpływać na Twoje decyzje. - podniosłam się lekko i pocałowałam go krótko w usta. - Sam wiesz czy powinieneś przedłużać kontrakt czy jeszcze trochę poczekać.
-Kocham ten klub - jęknął mocniej przytulając mnie do siebie. - Ale czuję, że na innej pozycji mógłbym być jeszcze lepszy.

sobota, 20 października 2012

7. Włamywacze



Po zremisowanym meczu z City w całej drużynie z północnego Londynu panowały dobre nastroje. Przekładały się one już nie tylko na relacje między zawodnikami, ale też i na relacje między mną, Theo, Jackiem, Alexem, Kariną i paroma innymi głównie angielskimi odkryciami Arsenalu. Niewątpliwie chłopcy tworzyli swój własny krajowy team, w którego towarzystwie dzięki Theo i my się obracałyśmy. Karina, wciąż zwlekała z przekazaniem radosnej wiadomości Torresowi rozważając wszelkie za i przeciw. W takich momentach mogła liczyć nie tylko na mnie, ale też i na Jacka, któremu się zwierzyła. To było dość niesamowite, że ten niepozorny Anglik z dołeczkami w policzkach wzbudzał w nas, aż takie zaufanie. Sekretem powoli przestawał być też fakt, że ja i Theo zostaliśmy oficjalnie parą. Zabierając mnie na kolację do restauracji czy na spacer do parku w słoneczne popołudnie starał się mnie pokazywać paparazzim, którzy ostatnio nagminnie interesowali się jego wygasającym kontraktem. W brukowcach i portalach plotkarskich obok tych wiadomości o tym, że chce grać w ataku lub że nie zależy mu na pieniądzach pojawiały się te, gdzie pokazywano go z nową dziewczyną. Byłam szczęśliwa, że mogę być częścią jego życia, że chce się ze mną nim dzielić już nie tylko w zamkniętych czterech ścianach. 

Był dość późny wieczór poprzedzający dzień, w którym Arsenal miał zmierzyć się na swoim stadionie z Coventry City. Siedziałam wygodnie przeskakując po kanałach. Karina spała już jakiś czas, ostatnio zrobiła się markotna i śpiąca. Usłyszałam dźwięk mojego telefonu, który bez wahania przyłożyłam do ucha. Byłam święcie przekonana, że to Theo, więc bez spoglądania na ekran nacisnęłam zielona słuchawkę. 
-Cześć - rzuciłam promiennie czekając na jego reakcję.
-Hej - po drugiej stronie usłyszałam jednak Jacka. - Inga mam pilną sprawę.
-Do mnie? - zaśmiałam się opierając  wygodnie głowę o kanapę. 
-Mogę porwać Cię na chwilę za 5 minut - rzucił dość pospiesznie.
-Czy Ty wiesz, która jest godzina, Jack? Jak nie to Ci powiem. Jest 24.00 - spojrzałam na zegarek z rezygnacją. - Zanim dojedziesz będzie w pół do pierwszej.
-Mówię, że będę za 5 minut - zaśmiał się. - Zobaczysz jak mi zależy to umiem zdziałać cuda.
-Czekaj, mówiłeś porwać? - zwątpiłam przez chwilę.
-Tak, tak. - zaśmiał się. - Nałóż coś ciepłego i... Otwórz mi drzwi.
-Co?! - zaśmiałam się niemal dławiąc się wodą, którą właśnie popijałam, 
-No otwórz drzwi - niepewnie podeszłam do wskazanego przez niego miejsca.
Pociągnęłam za klamkę a moim oczom ukazał się Wilshere machający telefonem, który następnie wylądował w jego kieszeni. Poczułam się jak w jakimś amerykańskim filmie, kiedy to chłopak prosi dziewczynę swoich marzeń o spotkanie, a kiedy ta się już zgadza ten zwyczajnie staje pod jej drzwiami  Widząc jednak minę Kanoniera wybuchłam niekontrolowanym śmiechem wpuszczając go do środka.
-Bardzo śmieszne - burknął opierając się o ścianę. - Gotowa?
-Idę po bluzę - przerwałam na chwilę śmiech kierując się w stronę pokoju. - A po co mnie porywasz?
-Zostawiłem portfel w szatni. - westchnął robiąc podejrzanie długą przerwę. - Musimy się włamać na The Emirates.
 Zdążyłam do niego wrócić i stanęłam jak wryta. Patrzyłam na niego robiąc duże oczy, by za chwilę wybuchnąć kolejnym śmiechem.
-Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - zaśmiałam się.
-Nie - pokręcił głową. - Stadion jest zamknięty, nie mogę się ruszyć bez niego. Znam sposób na wejście, strażnik nawet się nie skuma.
Stałam patrząc na niego jak na ostatniego wariata. Stał przede mną piłkarz słynnego The Gunners, który chciał włamać się na własny stadion po.... swój portfel? Czy nie wydaje się to Wam absurdalne? Jednak nim zdołałam zaprzeczyć on ciągnął mnie już za rękę po hotelowym korytarzu. Dopiero siedząc z nim w samochodzie zdałam sobie sprawę z tego, że właściwie może być całkiem zabawnie. 




Wybiegłam trzymając się kurczowo ręki chłopaka. Stanęłam opierając się rękoma o własne kolana. Na przemian albo się śmiałam albo łapałam powietrze do płuc. Patrzył na mnie lekko podenerwowany. 
-No chodź! - pociągnął mnie za rękę do samochodu, dopiero w nim dał mi odetchnąć.
-Mówił Ci już ktoś, że jesteś stuknięty? - odetchnęłam opierając głowę wygodnie o zagłówek i zamykając oczy. 
-Tak - zaśmiał się odpalając silnik i przypominając mi o pasach. - Właśnie Ty mi o tym przypomniałaś.
-Prawie nas złapał - zaśmiałam się zapinając pas i spoglądając na niego. 
-E tam - rzucił dość obojętnie. - Daliśmy radę.
-Tylko prawie wyplułam płuca - jęknęłam milknąc na dłuższą chwilę. - Rany! Włamałam się do świątyni futbolu!
Chłopak spojrzał na mnie uśmiechając się i ukazując moim oczom swoje dołeczki. Po chwili ponownie odwrócił wzrok w stronę drogi kręcąc lekko głową. Mógł sobie myśleć, że teraz wariowałam, ale... Przecież tak było. Popełniłam grzech numer 1 na mojej liście - włamanie na The Emirates, a teraz dodatkowo wylądowałam w niebie siedząc z przyszłością angielskiej piłki w samochodzie. 
-Zawieźć Cię do domu czy do Theo? - rzucił krótko włączając muzykę w samochodzie.
-Theo jest u rodziców - rzuciłam patrząc na niego. - Wieź mnie do domu.
Zaśmiał się ponownie. Na pewno zastanawiał się jak wielką idiotkę ciągnął ze sobą po swój portfel. Pod hotelem zaprosiłam go jeszcze na górę, o dziwo skorzystał z mojej propozycji. Śmialiśmy się jeszcze do późna z tego co zrobiliśmy w północnym Londynie. Koło 2 nad ranem poszłam spać do siebie udostępniając chłopakowi kanapę. Ten wieczór był jednak stu procentowo udany.


Rano nie obudziły mnie promienie słońca, nie był to deszcz dudniący o parapet, a jedynie krzyk i nawoływanie. Już jakieś 5 minut Jack Wilshere nawoływał mnie z salonu. Powolnie i ospale zwlekłam się z łóżka i nie zastanawiając nawet nad tym jak wyglądam ruszyłam w jego kierunku.
-Już Cię aresztowali? - rzuciłam ziewając i siadając na kanapie obok niego.
-Patrz w telewizor - zaśmiał się.
Podniosłam wzrok, by następnie zawiesić go na szklanym ekranie. Momentalnie rozbudziłam się i osłupiałam.  W wiadomościach widniał napis głoszący, że tej nocy na The Emirates było włamanie. Siedziałam z wytrzeszczonymi oczami, by za chwilę wybuchnąć śmiechem.
-Jack ... - zebrałam się na wypowiedzenie paru słów. - Nikomu ani słowa.
Po chwili oboje już zwijaliśmy się na kanapie ze śmiechu. Żadne z nas nie wyobrażało sobie, że rano ujrzymy informację o tym czynie. Czynie, którego my dokonaliśmy.
-Jadę - rzucił uspokajając się. - Przed treningiem muszę skoczyć do siebie.
-Nie jesteś głodny? - uśmiechnęłam się wstając z kanapy.
-Zaraz pewnie przyjedzie Theo - rzucił nerwowo patrząc na zegarek. - Jeszcze z zazdrości mnie pobiję. Będę musiał obejść się smakiem.
-Przestań - zaśmiałam się. -Siadaj, nie gadaj.
-Tak, tak... A później na trening nie dotrę - zaśmiał się uważnie mi się przyglądając, co nie uszło mojej uwadze.
-Theo jest twoim przyjacielem, to po pierwsze - założyłam dłonie na boki i odwróciłam się do niego przodem. - Ty jesteś moim przyjacielem, to dwa. Trzy: wczoraj mogłeś ze mną wylądować w jednej celi. I nareszcie cztery: zadzwonię do niego, żeby zajechał po twoje rzeczy.
-Nie chce mu robić problemów - westchnął. - Zresztą muszę jeszcze coś załatwić. Serio będę się zbierał. Pa.
Po tych słowach poczułam jego usta na moim policzku, a następnie odprowadziłam go wzrokiem do wyjścia. Nie miałam pojęcia, co się stało. Skąd ten dystans, skąd ta szybka ucieczka. Przez chwilę nawet zwątpiłam czy to nie Theo coś do niego powiedział. Postanowiłam jednak się tym nie przejmować i zająć się przygotowaniem sobie czegoś do jedzenia.


-Słyszałaś? - Theo bez pukania wpadł do naszego apartamentu przywołując tym samym spojrzenia moje i Kariny. - Ktoś włamał się na nasz stadion.
Poczułam, że muszę stłumić w sobie teraz śmiech i uśmiech, który cisnął się na moją twarz. Podniosłam się z kanapy i skierowałam w stronę chłopaka.
-Jak to? - przytuliłam się do niego. - Ale chyba nic nie wynieśli, co?
-Nie wiem - spojrzał mi w oczy, a ja bałam się, że za chwilę wyczyta z nich, że to ja maczałam w tym swoje palce. - Trening mam za godzinę. Wpadłem zobaczyć co u Ciebie.
-Wszystko okej - uśmiechnęłam się. - Nie denerwuj się tak. Pojedziesz na trening i się wszystkiego dowiesz.
Moje dłonie spoczęły teraz na kołnierzu jego skórzanej kurtki, a oczy zatonęły w jego ciemnych tęczówkach. Przejmował się dobrem swojego klubu, zdecydowanie go kochał. Z dnia na dzień zarażał mnie co raz większą miłością do niego. Jak na piłkarza, który kibicuje jednemu z przeciwnych klubów zdecydowanie mocnym i silnym uczuciem darzył Arsenal. Wspięłam się lekko na palce, by złożyć przelotny pocałunek na jego pełnych ustach. Odsunęłam się powoli, wciąż czując jego dłonie spoczywające na mojej talii. Zdałam sobie sprawę z tego, że Karina obserwuje nas ciągle z lekkim uśmiechem na twarzy. Brytyjczyk natomiast podejrzliwym wzrokiem omiótł tą część apartamentu, która była w zasięgu jego wzroku.
-Chodź - zaśmiałam się łapiąc go za rękę i ciągnąc w stronę kanapy, ten jednak sprytnie pociągnął mnie w drugą stronę prowadząc do mojej sypialni.



Mecz z Coventry City podziwiałam z trybun w towarzystwie Jacka, Wojtka, Kierana, Carla i kilku chłopaków z pierwszego składu.  Emocje, które nam towarzyszyły były nie do opisania. Cała afera z włamaniem na stadion ucichła podczas celebracji goli. Mecz minął mi na prawdę szybko, nim się obejrzałam, a stałam w objęciach Theo pod stadionem. Było po wszystkim, po pomeczowej rozmowie z trenerem, po wywiadach, po konferencji prasowej. Jedna rzecz ciągle nam wszystkim towarzyszyła: uśmiechy i radość wyniesiona z boiska. Widziałam ją też w jego oczach, w każdym geście, który wykonywał teraz względem mnie czy też reszty angielskiej grupy Kanonierów. Przyglądaliśmy się teraz poczynaniom Wilshera i Chamberlaina nie tłumiąc w sobie śmiechu. Poczułam usta chłopaka na skroni, a następnie przyciągnął mnie zdecydowanym ruchem jeszcze bliżej siebie.
-Musimy mu kogoś znaleźć - skinął głową w stronę Jacka. - No wiesz, jakąś dziewczynę.
-Taa... - westchnęłam spoglądając na właściciela chyba najoryginalniejszych oczu na wyspach, by za chwilę przenieść swoje spojrzenie na mojego chłopaka. - Czekaj... Nie skarżył się na to, że nikogo nie ma.
-Nie skarżył się, ale jakby sobie kogoś znalazł na pewno nie byłby zły - rzucił ze spokojem i pewnością, co do własnej opinii.
-Pokłóciliście się o coś? - zmarszczyłam brwi uważnie go słuchając.
- Nie - westchnął ciągnąc mnie teraz za rękę w stronę Kierana i jego dziewczyny.
-Przecież zauważyłam - bąknęłam szeptem mijając wygłupiających się piłkarzy. - Jack tez był dzisiaj jakiś dziwny. Chyba, że...
-Hm? - spojrzał na mnie z zaciekawieniem wywołując uśmiech na mojej twarzy.
-O rany! - zaczęłam nazbyt głośno przywołując spojrzenia piłkarzy. - Ty jesteś zazdrosny!
-Przestań - warknął na mnie szeptem przyciągając bliżej siebie. - Nie jestem.
-Jesteś - zaśmiałam się wieszając mu ręce na szyi i całując namiętnie. - Ale nie masz powodów, głuptasie. 

sobota, 13 października 2012

6. Komplikacje.


Następnego dnia rano obudził mnie Theo gnany na kolejny trening. Powoli zaczęłam się zbierać podczas, gdy on skierował się pod prysznic. Po powrocie z lotniska nie chciał mnie bowiem puścić samej i naciskał, żebym nocowała u niego. Uległam i spędziłam tą noc zajmując miejsce obok niego w jego pokaźnym łóżku. Kiedy wyszedł z łazienki złapał za swój telefon i sprawdził Twittera pokazując mi przy tym zdjęcie, które zrobili chłopcy podczas wczorajszego powrotu z Francji.
-Pozwoliłeś im zrobić takie zdjęcie? - oburzyłam się, by następnie się roześmiać widząc mnie wtuloną w niego i śpiąca u boku Brytyjczyka strojącego głupie miny.
-Tak słodko spałaś, a oni chcieli takie zdjęcie. - zaśmiał się sprawdzając kolejne wpisy chłopaków z drużyny. - O nie za to to ich zabiję....
Z ciekawości zajrzałam w jego telefon i dostrzegłam mnie śpiącą w tej samej pozycji i chłopaka z podbródkiem wspartym na czubku mojej głowy zasiadającego podobnie jak ja w objęciach Morfeusza.
-Te jest dopiero słodkie - wystawiłam język uciekając przed nim wprost do przedpokoju.


Po południu wpadł do mnie Jack na codzienne świeże wiadomości z treningu. Theo pojechał nieco naładować akumulatory na rodzinnej kolacji, na którą próbował mnie wyciągnąć. Skutecznie jednak odmówiłam, w końcu co za dużo to nie zdrowo. Karina wróciła do domu pod wieczór zajmując wolne miejsce na kanapie i uważnie przyglądając się naszym poczynaniom na konsoli, którą jakiś czas temu dostarczył nam Jack.
-Dajesz jej wygrywać, nie? - zaśmiała się spoglądając na chłopaka.
Ten natomiast w skupieniu przygryzł wargę i pokręcił przecząco głową. Nie wytrzymałam ja włączając pauzę. Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Nie no! Cały czas dajesz mi fory? - skrzyżowałam ręce na piersiach udając wielce obrażoną.
-Nie - zaśmiał się szturchając mnie łokciem. - Dobra nie będę już pomagał Ci oszukiwać.
-Nie oszukuję - teraz to ja szturchnęłam go w ramię szczerząc się w uśmiechu.
Na chwilę zamarłam, bowiem spojrzałam w te ciemne oczy, które też teraz na mnie patrzyły. Moje kąciki ust unosiły się niesamowicie do góry, podczas gdy jego tkwiły w podobnej sytuacji. Sama nie wiedziałam co się dzieje. W głowie powtarzałam sobie jedną frazę "Theo. Theo. Theo.". I gdyby nie Karina nie wiem jak skończyłby się ten moment.
-Jack pokaż - wyciągnęła z jego dłoni joystick. - Zaraz jej skopię tyłek.
-O tak? Ty mi skopiesz? - zaśmiałam się. - Ty nawet nie umiesz w to grać.
Posłałam Wilsherowi ostatnie spojrzenie i wróciłam do potyczki z przyjaciółką.


Czas w Londynie biegł nam nieubłaganie. Lada moment miałyśmy opuszczać stolicę Wielkiej Brytanii. Theo ciągał mnie ze sobą chyba w każde możliwe miejsce począwszy od treningu, a skończywszy nawet na wycieczce do jego starszego brata. Na wszelki możliwy sposób starał się mnie namówić do pozostania z nim w Londynie. Ciągle powtarzał jak to mnie nigdzie nie puści. Był nawet zdania, że do Polski polecę dopiero z nim na mecz Anglików z moim narodem. Bawiło mnie to wszystko i twardo upierałam się, że w przyszłym tygodniu wracam do domu. I zapewne opuściłybyśmy stolicę gdyby nie pewne popołudnie, ale zanim o tym jestem Wam winna najpierw przedstawienie sytuacji Kariny. Otóż dziewczyna powoli zaczynała wariować na punkcie bramkarza numer 1 Arsenalu. Jednak jeśli chłopak ma długoletnią dziewczynę nic nie może trwać długo. Ona zapomniała o tej dziwnej niepisanej zasadzie. Wojtek dał jej jasno do zrozumienia, że ich wyskoki i romanse dobiegły końca. Kilka dni siedziała przygnębiona, wszystko robiła na pół gwizdka, nie chciała nawet ze mną rozmawiać. To wszystko trafiło ją tak nagle, że sama musiała to strawić. W końcu jakoś się pozbierała i na nowo zaczęła się wypuszczać na miasto za dnia i w ciągu nocy. Z tą różnicą, że tym razem już wiedziałam z kim. Pewnego po południa wyznała mi, że na tamtej imprezie w klubie wymieniła się numerami z Edenem Hazardem. Tak właśnie tym Edenem. Nie powiedziała mi na jakich zasadach się widują, ale podejrzewałam, że to z nim przechodzi swój londyński raj.
Leżałam na kanapie przeglądając jakąś gazetę kiedy do domu wpadła Karina. Trzask drzwi nie wzbudził jakoś szczególnie mojej uwagi, więc kontynuowałam swoje zajęcie. I wtedy do moich uszu dotarł dźwięk pociągania nosem. Podniosłam się i spojrzałam na nią stała tam zapłakana i uważnie mi się przyglądała. Ledwo odłożyłam na bok gazetę, a ta już tuliła się do mnie.
-Inga... - szlochała co chwilę łapiąc powietrze celem skonstruowania zdania.  - Ja nie mogę wrócić do Polski.
-Co Ty pleciesz? - patrzyłam na nią jak na idiotkę. - Nie możesz tu zostać. Co się dzieje?
-Ja nie mam innego wyjścia! - krzyczała na mnie wylewając kolejne strumienie łez. - Byłam u lekarza... Jestem w ciąży...
-Jak to? - nie wiedziałam co zrobić, byłam w szoku. - Z Wojtkiem?
-Nie... - odetchnęła, widać było, że fakt, że to nie Kanonier nieco ją uspokajał. - Nawet jak Ci powiem to mi nie uwierzysz...
-Wiem, że balowałaś z chłopakami z Chelsea - zaczęłam przytulając ją szczelniej. - Więc chyba nic już mnie nie zdziwi...
-Ehh... - spojrzała mi w oczy tymi swoimi zapłakanymi patrzałkami. - Fernando Torres, kojarzysz?
-Co?! - zamurowało mnie, nie wierzyłam, że moja przyjaciółka wpakowała się w coś takiego. Oczywiście, że kojarzyłam. Razem oglądałyśmy mecze reprezentacji Hiszpanii. A teraz? Teraz moja przyjaciółka nosiła pod sercem potomka jednego z nich.  - Kiedy wylądowałaś z nim łóżku?
-Po jakiejś imprezce - westchnęła podnosząc się. - Idę się położyć. Chcę zostać na chwilę sama. Możesz zadzwonić po Edena?
Podała mi swój telefon i ruszyła w stronę swojej sypialni.
- Kar! - zawołałam za nią, tak jak zwykli wołać do niej chłopcy z The Gunners. - Będzie dobrze zobaczysz. Nie zostawię Cię z tym. Pamiętaj, masz mnie.
Niemrawo się uśmiechnęła, po czym zniknęła za drzwiami. Pospiesznie odnalazłam numer Hazarda i go wykręciłam. Kazałam mu przyjechać do niej tak szybko jak tylko to możliwe. Dokładnie tak zrobił. Dokonał  niemożliwego, w godzinach szczytu pojawił się w zaledwie 20 minut. Musiał być albo w okolicy, albo znać na prawdę dobre skróty. Theo, Jack i Alex przyjechali do mnie według planu godzinę później. Kompletnie zapomniałam o tym, że umawiałam się z nimi. Stałam w drzwiach patrząc na Theo, który przed chwilą skradł mi całusa i zastanawiałam się jak delikatnie ich spławić. Postanowiłam ich jednak wpuścić. Zdołali rozsiąść się na kanapie, kiedy ich oczom ukazał się skrzydłowy przeciwnej drużyny. Patrzyli na mnie w osłupieniu. Widziałam jak on też spojrzał na nich niezbyt przyjaznym wzrokiem.
-Inga mam trening! - rzucił stojąc już przy drzwiach wejściowych. - Karina śpi, ale raczej będzie Cię potrzebowała. I ja jestem zdania, że powinna mu powiedzieć.
Kiwnęłam potakująco głową. To było jedyne wyjście. Jeśli Torres tak ją załatwił to teraz powinien też ponieść po części za to odpowiedzialność. Chłopcy, wciąż patrzyli na mnie z widocznym na twarzach pytaniem o treści "Ale o co chodzi?".  Uprzedziłam ich, że Polka tak jak słyszeli dzisiaj mnie potrzebuje, więc musimy zostać w naszym apartamencie. Zgodzili się. Theo chodził za mną przez cały czas łapiąc mnie za rękę i kradnąc kolejne całusy. Nawet gdy szłam zajrzeć do mojej przyjaciółki stał gdzieś obok mnie.  Bałam się, że rozmowa z nią będzie utrudniona właśnie przez jego obecność, jednak na moja prośbę odpuścił.  Mogłam w spokoju usiąść obok niej i ustalić kilka kwestii. Po pierwsze obiecałam jej, że razem z nią zostanę w Londynie dopóki nie odważy się stawić czoła rodzicom. Po drugie dałam jej jasno do zrozumienia, że ja i jej nowy londyński przyjaciel wolimy, żeby powiedziała o tej całej sytuacji napastnikowi niebieskich. Po trzecie prosiła mnie, żebym nic na razie nikomu nie mówiła.


-Theo? - spojrzałam na chłopaka opuszczając sypialnię dziewczyny. - Możemy porozmawiać?
Na mojej twarzy zawitał lekki uśmiech, bądź co bądź jemu miałam do przekazania akurat dobrą nowinę. Prawdopodobnie dobrą dla nas dwojga.
-Hm? - spojrzał na mnie odrywając na chwilę wzrok od ekranu telewizora, po którym biegał właśnie wirtualny Theo.
Skinęłam głową w stronę mojego pokoju i powoli się tam skierowałam. Po chwili do mnie dobiegł i kradnąc mi kolejnego buziaka otworzył mi nawet drzwi. Usiadłam na łóżku i upewniając się, że zamknął drzwi i siedzi koło mnie rozpoczęłam mój monolog.
-Trochę myślałam nad tym wyjazdem. I w sumie też bym tęskniła za Tobą jak głupia. Wiesz ile dla mnie ostatnio zacząłeś znaczyć, prawda? Nie wyobrażam sobie, że mam Ciebie teraz opuścić...
-To nie opuszczaj - przerwał mi łapiąc moje dłonie. - Zabiorę Cię do Twojego domu w październiku. Obiecuję.
-Theo - zaśmiałam się. - Nie przerywaj mi, proszę. Rozważyłam wszystkie za i przeciw i ... Zostanę, ale masz mi pomóc ze znalezieniem uczelni dla mnie.
Musiałam zaznaczyć jakiś warunek. Jak głupi pospiesznie kiwnął głową, by za chwilę przyciągnąć mnie do siebie i zachłannie całować.
-Theo - złapałam powietrze lekko odsuwając go od siebie. - Spokojnie, właśnie Ci powiedziałam, że nigdzie się nie wybieram.
-Wiem - przyciągnął mnie ponownie wspierając swoje czoło na moim. - I z tej radości muszę pocałować Cię choć jeszcze raz.
Z uśmiechem na twarzy teraz to ja przyległam swoimi ustami do jego. Serce biło mi z radości coraz szybciej jednocześnie pozwalając choć na chwilę zapomnieć o tym, co działo się z Kariną.

Wróciliśmy do Alexa i Jacka grających w dalszym ciągu na konsoli. Widziałam jak uważnie nam się przyglądali.
-Co się szczerzysz? - Chamberlain patrzył na mojego skrzydłowego, który tylko się zaśmiał.
-Nic, nic. - posłał mi krótkie spojrzenie, po czym ja skierowałam się do kuchni po coś do picia. - Tylko Inga zostaje...
-Żartujesz?! - usłyszałam głos młodego rozgrywającego, a po chwili piski radości Oxa.
Zaśmiałam się pod nosem nalewając sobie sok do szklanki. Jednak po chwili rozlałam go na blat pod wpływem wbiegnięcia we mnie i uniesienia mnie do góry mojego nowego serdecznego przyjaciela.
-On nie kłamał prawda? - zapytał się mnie stawiając moją osobę na ziemi i spoglądając mi w oczy.


Patrzyłam wtedy w ten brąz twoich tęczówek, tak jak i teraz patrzę i nie umiałam nawet zaprzeczyć...

czwartek, 4 października 2012

5. Francuskie numerki


Obudziłam się w środku nocy. Theo wciąż spał koło mnie obejmując mnie swoim silnym ramieniem. Podniosłam się z łóżka i ruszyłam do szafy wydobywając z niej luźną koszulkę i męskie bokserki, celem przebrania się do spania. W łazience zmyłam makijaż i wróciłam do śpiącego piłkarza. Ściągnęłam mu buty, lecz kiedy chciałam zdjąć z niego bluzę musiałam się już bardziej namęczyć.
-Theo - szepnęłam nie chcąc go paradoksalnie obudzić. - Czekaj zdejmij tą bluzę.
Posłusznie ściągnął nie tylko bluzę, ale i spodnie, jednak wyciągnięcie z pod niego kołdry nie było już tak łatwe, bo zasnął na nowo. Gdy już się z tym uporałam naciągnęłam na siebie materiał jednocześnie przykrywając nim też chłopaka. Jak na zawołanie podsunął się do mnie i ponownie mnie przytulił. Przymknęłam powieki i lada moment powróciłam do krainy Morfeusza.
Rano, a właściwie koło 12, bo tak się obudziliśmy wygoniłam Theo na trening. Zdawałam sobie, bowiem sprawę z tego jak bardzo chce we Francji wyjść w podstawowym składzie.  Kiedy odprawiłam go za drzwi ruszyłam do Kariny. Musiałam porozmawiać z nią o wyjeździe i namówić na to samo. Nie stawiała oporu, wczoraj bowiem zdołała pogodzić się ze Szczęsnym. A jej zdaniem z tych wakacji powinnyśmy wyciągnąć ile się da, dlatego decyzja o  wylocie była oczywista. Postanowiłam jak najszybciej powiadomić o tym Theo, który obiecał, że wpadnie do mnie wieczorem.
Po południu przyjechał natomiast Jack cały rozentuzjazmowany powrotem do pełnych treningów. Nasłuchałam się trochę o tym jak to bardzo mu tego brakowało i jak to lubi. Potem poopowiadał mi swoim rocznym potomku, a ja z uśmiechem na twarzy słuchałam tych opowieści. Słuchałam z zaciekawieniem, bowiem czymś niezwykłym był widok mężczyzny, który jest dumny z tego, że w tak młodym wieku jest ojcem. Te popołudnia w towarzystwie Jacka umożliwiały mi poznanie go bliżej i lepiej. Z dnia na dzień stawał mi się co raz bliższą osobą.
-Na prawdę lecicie z nami? - od momentu kiedy powiedziałam mu o jutrzejszej podróży do Montepellier patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Tak - zaśmiałam się. - Theo Ci się nie pochwalił na co mnie namówił?
-No widzisz jaki z niego przyjaciel? - udał oburzenie, by za chwilę wybuchnąć śmiechem. - Rozumiem, że się pogodziliście.
-Stawiał trochę oporu, ale wybaczył mi - spojrzałam teraz w ciemne tęczówki rozgrywającego.
-Następnym razem się pilnuj - uśmiechnął się do mnie. - Normalnie jak dziewczyna rzuca się na moją szyję nie zastanawiam się czy odwzajemnić ten gest.
-Nie mniej cieszę się, że to rozważyłeś - zaśmiałam się uprzednio sprzedając mu kuksańca w bok.
-Doceń, doceń... - tajemniczo się uśmiechnął.


Następnego dnia z Kariną zjawiłyśmy się punktualnie na lotnisku, z którego miałyśmy lecieć z chłopcami z Arsenalu. Zajęłyśmy z brunetką miejsca obok siebie, Theo siedział, gdzieś dalej z Alexem, a Wojtek z drugim z polskich bramkarzy. Z tą różnicą, że to nie Walcott ciągle spoglądał na nas podejrzliwie.
-Chcesz to zamienię się z nim miejscami - rzuciłam szeptem do Polki czując ponownie na sobie wzrok chłopaka.
-Daj spokój - zaśmiała się. - Siedzimy tu razem, przyleciałyśmy do Anglii razem to polecimy do Francji też.
-Jak wolisz - uśmiechnęłam się do niej wracając do tematu naszych plotek. A tych tematów w zasadzie było sto tysięcy: począwszy od znajomych z Polski, a skończywszy na tych reprezentantach Kanonierów, którzy lecieli z nami blaszanym ptakiem. Po jakimś czasie dosiadł się do nas Jack i uważnie przysłuchiwał się naszym rozmowom.
-Obgadujecie Theo? - wtrącił się słysząc imię swojego kolegi.
-Inga narzeka, że niby wszystko się układa, ale... - Karina przerwała patrząc na mnie podczas, gdy ja właśnie zabijałam ją wzrokiem.
-Ale? - dostrzegłam teraz zniecierpliwienie Jacka i wtedy postanowiłam mu powiedzieć, przecież już raz udowodnił, że mogę na nim polegać.
-Ale on się jeszcze nie odważył mnie pocałować - wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu, po czym poczułam jak zaczynam się czerwienić.
-Długo go znasz? - Karina widząc moje zakłopotanie postanowiła wyciągnąć coś z Anglika. - Zawsze jest taki?
-Inga - słysząc swoje imię wypowiadane z ust chłopaka podniosłam lekko wzrok. - Musisz wiedzieć, że on ma za sobą ciężki i długi związek. I mimo, że od rozstania minął około rok, to wiesz on nadal to trochę dusi w sobie. Lubi Cię, to mogę Ci zagwarantować.
Lekko się uśmiechnęłam kiwając głową, a dłonią ocierając jakąś pojedynczą łzę, która zakręciła mi się w oku. Karina widząc moja reakcję cicho się zaśmiała, a on mnie przytulił.
-Nie klej się już tak - usłyszałam jego radę. Miał rację nie mogłam tak łatwo się rozklejać, jednak to było czasem silniejsze ode mnie. W końcu nie codziennie spotyka się chłopaka, którego do tej pory podziwiało się tylko na szklanym ekranie, nie co dzień ten chłopak zaczyna coś do Ciebie czuć, spotyka się z Tobą, przytula. Musiałam być silna - to było teraz jedyne słuszne wyjście z tej sytuacji.


Na meczu siedziałam w loży pomiędzy Kariną a Jackiem. Theo biegał właśnie po murawie zostawiając na niej swoje serce, starał zaangażować się chyba w każdą możliwą akcję. I wszystko to dawało jakiś efekt. Właściwie nie jakiś tylko bramkowy. Po strzeleniu pierwszego gola przebiegł wzdłuż boiska wskazując palcem na Jacka i śmiejąc się.
-Strzelił dla Ciebie - zaśmiałam się patrząc teraz na chłopaka siedzącego obok mnie.
-Taaa - westchnął. - Obiecał na treningu, że pierwszy jego gol w LM będzie dla mnie.
-Nie tłumacz się - klepnęłam go w ramię. - Wcale nie jestem zazdrosna.
Bo przecież o kumpla nie musiałam być zazdrosna, zwłaszcza, że kolejna bramka padła około 10 minut później, kolejna autorstwa Theo. Tym razem podbiegł do narożnika boiska z palcami dłoni ułożonymi na herbie klubu w serduszko.
-Ten był dla Ciebie - usłyszałam Wilshere'a i od razu zrobiło mi się cieplej na moim sercu.
-Przestań - zaśmiałam się. - Wcale nie. On kocha klub, nie bez powodu serce było na herbie.
- Nie jego wina, że herb jest na lewej piersi. A zresztą myśl jak chcesz. I tak wszyscy w loży myślą inaczej, w końcu jako jedyna siedzisz w oryginalnej koszulce z numerkiem 14 na plecach.
Spojrzałam na chłopaka i poczułam ponownie jak zaczynam się czerwienić, stać było mnie już tylko na kuksańca w bok młodego reprezentanta Anglii.
Tuż po zakończeniu meczu czekaliśmy na chłopaków w tunelu prowadzącym do szatni zawodników. Zobaczyłam Theo, który szedł dyskutując o czymś z Thomasem. Wykorzystałam moment, w którym zarówno Karina jak i Jack byli pochłonięci rozmową i podeszłam do niego.  Dopiero wtedy dostrzegłam, że jest cały mokry od potu, ale jego oczy na nowo świeciły tą nieopisaną radością. Vermaelen widząc mnie zostawił nas samych, a ja bez zawahania zawiesiłam mu ręce na szyi przytulając się do jego torsu. Przyciągnął mnie bliżej siebie i przycisnął do swojego mokrego stroju.
-Drugi gol dla Ciebie - wydyszał mi na ucho będąc, wciąż zmęczonym.
Nie odpowiedziałam nic tylko spojrzałam mu na nowo w oczy i .... Zrobiłam to, złożyłam pocałunek na jego ustach. Odwzajemnił go, swoim językiem rozchylając moje wargi i napawając mnie teraz tą słodyczą jego pocałunków. Kiedy skończyliśmy wydałam z siebie tylko krótkie:
-Nareszcie.
Spojrzał na mnie lekko zdziwiony, ale za chwilę się zaśmiał i ponownie mnie pocałował. Oparł się swoim czołem o moje obejmując mnie teraz w talii i przyciskając do siebie.
-Jestem cały spocony i mokry. Muszę iść pod prysznic - usłyszałam jakiś grymas w jego głosie.
-Po co? - wysiliłam się na całkiem obojętny ton. - Taki jesteś bardziej pociągający.
Zaśmiał się, skradł mi jeszcze jednego soczystego całusa, po czym uciekł do szatni. Czułam, że kolana lada moment się pode mną ugną, a ja osunę się na ziemię. Spojrzałam na Karinę, która pokazywała mi teraz kciuk uniesiony w górę. Była tu ze mną i mnie wspierała. Czułam to.

I Ty też tam byłeś... Też mnie wspierałeś. Mimo, że nie musiałeś... A jednak, chciałeś...



* Wiem, że był inny wynik i inni strzelcy, jednak na potrzeby  opowiadania musiałam to nieco zmienić