środa, 26 września 2012

4. Koił swoją osobą


Obudziłam się następnego dnia z ogromną suszą w gardle i niemocą. Czułam jak promienie słoneczne drażnią moje powieki. Powolnie i niechętnie zwlekłam się z łóżka i ruszyłam po butelkę. W salonie zastałam Karinę z uśmiechem wymalowanym na twarzy. 
-O proszę - zaśmiała się.  - Kogo my tu mamy? Jak głowa?
-Boli trochę - westchnęłam mrużąc oczy i siadając na kanapie z butelką zimnej wody w ręku. 
-Nie dziwię się tak wczoraj zabalowałaś - rzuciła podczas, gdy ja właśnie odczytywałam wiadomość od Jacka. - Kto napisał?
-Jack - westchnęłam odkładając telefon.
-Dziwne... - spojrzała uważnie na mnie. - Ja bym na jego miejscu po wczoraj odpuściła.
-Możesz mi rozjaśnić co masz na myśli? - spojrzałam na nią przygryzając wargi.
-Nie mam czasu, jestem umówiona. - rzuciła łapiąc za swoją torebkę. - Na razie. Będę po południu.
Kiedy wyszła sięgnęłam po telefon wcześniej odłożony na stolik. Odnalazłam numer Jacka i bez wahania go wykręciłam.
-Cześć - westchnęłam niepewnie.
-O widzę, że jednak dobrze się czujesz. - usłyszałam jego uradowany głos.
-Jack... Mógłbyś się ze mną spotkać? Chcę porozmawiać... - wciąż czułam niepewność spowodowaną tym co na odwalałam wczoraj.
-Jasne. Kawa na mieście? - rzucił.
-Wolałabym u mnie. Źle się czuję - skuliłam się na kanapie, jak gdyby to miało uratować mój honor.
-Jasne, będę za jakąś godzinę. - zaśmiał się.
Stwierdziłam, że dopóki Jack nie pojawi się w hotelu ogarnę się. Poszłam do pokoju obmyłam twarz wodą. Pomalowałam się i naciągnęłam na siebie krótkie szorty i bokserkę. Ledwo skończyłam, a usłyszałam pukanie do drzwi. Podeszłam je otworzyć, a następnie wpuściłam chłopaka do środka.
-Napijesz się czegoś? - uśmiechnął się i kiwnął głową, więc wróciłam do stolika z kartonem soku i dwoma szklankami.
-O czym chciałaś porozmawiać? - spojrzał na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami posyłając mi jeden za swoich uśmiechów.
-Jack... - zaczęłam niepewnie spoglądając na niego. - Mam mały problem, bo niewiele pamiętam z wczoraj... Karina była zdziwiona, że w ogóle chciałeś się do mnie odezwać. Nawet nie wiem czy Cię nie uraziłam. Pewnie powinnam Cię przeprosić...
Lawina słów wylała się z moich ust, po czym chwyciłam za szklankę i upiłam solidny łyk soku.
-Odkąd nie pamiętasz? - spojrzał na mnie z politowaniem.
-Od kiedy pierwszy raz poszłam na parkiet. - jęknęłam spoglądając mu w oczy. - Jack powiedz mi proszę co ja takiego zrobiłam...
-Dobra... Opowiem Ci, ale mi nie przerywaj - złapał ze mną kontakt wzrokowy, by za chwilę zbombardować mnie serią zdarzeń. - Poszłaś na ten parkiet. Sama. Zapewne wszystko byłoby spoko, gdyby Theo nie zauważył, że podbija do Ciebie ktoś z The Blues. Wkurzył się i poszedł na ten parkiet. Po dłuższej chwili przyprowadził Cię do stolika. Złapałaś za piwo, któregoś z chłopaków i wypiłaś je niemal duszkiem. Serio nieźle się wstawiłaś, chyba nawet gorzej niż Karina. Chciałaś zabrać Theo z powrotem na parkiet, ale odmówił mówiąc, że Tobie też dobrze zrobi to jak odpoczniesz chwilę. I nie ukrywam mogło to być dobrym posunięciem. Pech chciał, że ja też się nieco wstawiłem, dlatego jak postawiłaś się Walcottowi mówiąc, że idziesz ze mną zgodziłem się. Na parkiecie też trochę szalałaś. Ale zadziałało, Theo się wkurzył i przyszedł do Ciebie. Tylko, że zamiast dać sobie spokój i z nim zatańczyć, Ty postanowiłaś mu nawrzucać. W efekcie musiałem odciągnąć Cię od niego, bo daje słowo nie byłoby z tego nic dobrego. Wyciągnąłem adres od Kariny i wpakowałem Cię do taksówki. Jak wsiadałaś do taksówki pocałowałaś mnie. I w sumie tyle...
-Jezu, Jack przepraszam -schowałam twarz w dłoniach.
-Wybaczam - zaśmiał się kładąc mi swoją dłoń na moim ramieniu. - Zresztą wydaje mi się, że to nie mnie powinnaś przepraszać.
-Powinnam - zaczęłam podnosząc wzrok na Wilshere'a. - porozmawiać z Theo, prawda?
Kiwnął tylko głową uśmiechając się do mnie. Jack na moją prośbę pozostał ze mną na czas rozmowy telefonicznej z Theo. Pośpiesznie złapałam telefon i wykręciłam jego numer. Odebrał dopiero za trzecim razem.
-Theo - szepnęłam słysząc w słuchawce jego głos.
-Tak to ja - burknął z niechęcią, a ja przed oczami miałam te jego wiecznie roześmiane oczy. - Co chcesz?
-Chcę z Tobą porozmawiać - szepnęłam znowu cicho odwracając się tym razem tyłem do Jacka. - Theo chcę Cię przeprosić za wczoraj i chcę to zrobić osobiście.
-Świetnie - jego głos wydawał się być wciąż taki obojętny. - Za 2 godziny w kawiarni po stadionem.
-Theo, nie mógłbyś przyjechać do mnie? Nie za dobrze się czuję.
-Niech stracę. Będę za dwie godziny - zrobił mi właśnie łaskę, czułam to.

Jack posiedział ze mną jeszcze trochę czasu, po czym zebrał się do domu. Tego dnia okazał, że mogę na niego liczyć. Już wiedziałam do kogo mogę się zwrócić, co by się nie działo. Kiedy przyszedł Walcott przywitałam go oczywiście uściskiem. Dość niechętnie wszedł do salonu i zajął wolne miejsce na kanapie. Upiłam łyk soku, po czym usiadłam obok niego. Spojrzałam na niego i przemówiłam.
-Theo przepraszam za wczoraj... Za to, że na Ciebie  naskoczyłam - westchnęłam podsuwając się bliżej niego i przytulając się. - Nie rób mi tego i odezwij się do mnie chociaż.
-Co mi po Twoich przeprosinach? - mruknął urażony spoglądając na mnie z góry.
-Theo, lubię Cię - spojrzałam mu w oczy i na chwilę zamarłam. Pierwszy raz nie cieszyły się jak miały to w zwyczaju, patrzył na mnie z taką powagą jak nigdy. - Przepraszam, naprawdę. Za dużo wypiłam wczoraj, wiem, że to nie jest usprawiedliwienie...
Po tych słowach wtuliłam się w jego tors wygodnie kładąc na nim swoją głowę. Poczułam jak wilgotnieją mi oczy. Dziwiłam się samej sobie, że tak szybko zdołałam się do niego przyzwyczaić. Zjednał sobie moją przychylność w ciągu zaledwie kilku dni. Nie chciałam go teraz stracić. I wtedy poczułam jak obejmuje mnie ramieniem, a jego dłoń zatrzymuje się, gdzieś na mojej talii. Drugą ręką odgarnął mi włosy, a chwilę po tym poczułam jego usta na mojej skroni.
-Wybaczam - szepnął tak cicho i bezsilnie, że nie wiedziałam czy to dobra reakcja.
Przyciągnął mnie mocniej do siebie opierając swój nos na moim czole, a następnie całując mnie w nie. Przyjacielskie i ojcowskie pocałunki jednak, o dziwo mnie nie zadowalały. Wiedziałam jednak, że jeśli teraz zacznę go całować to wyjdę na jedną z tych słynnych napalonych fanek. Nie mogłam. Lubiłam go jako osobę, nie tylko jako piłkarza.
-Nie zostawiaj mnie już po prostu, okej? - szepnęłam pocierając nosem o jego pierś.
-Obiecuję - usłyszałam gdzieś nad moim uchem, po czym wolną rękę położyłam na jego brzuchu, tak, że teraz to i ja go obejmowałam.
-Polecisz ze mną do Montepellier? - dodał po chwili ciszy wprawiając mnie tym samym w osłupienie i sprawiając, że moje serce zabiło mocniej.
-Co? - ukradkiem na niego spojrzałam, on zrobił to samo. Doskonale wiedziałam, że Arsenal w Lidze Mistrzów musi po drodze pokonać mistrza Francji. Nie pamiętałam jedynie dat, a ta widocznie nieuchronnie się zbliżała.
-Gramy u nich za 2 dni - szepnął odgarniając z mojego czoła włosy. - Załatwię Ci bilety, przelot. Wszystko, tylko się zgódź.
- A Karina? - spojrzałam mu teraz w oczy. - Wiesz, że z nią tu przyleciałam. Jak bardzo by jej tu nie odbijało to po powrocie do Polski będę miała tylko ją. Czego by nie zrobiła jest moją przyjaciółką, a ja nie mogę jej tutaj zostawić.
-Karina może uśmiechnąć się do Wojtka - westchnął. - Ewentualnie pogadam z Oxem.
-Muszę z nią to przedyskutować. - westchnęłam zaczynając palcem rysować jakieś niezdefiniowane wzory na jego prawej piersi. - Chciałabym bardzo polecieć. Dam znać jak z nią to omówię.
Siedzieliśmy tak dość długo milcząc, a nasze relacje opierały się na tym, że albo ja trącałam go nosem, albo on całował mnie w skroń. Najważniejsze było to, że mogłam leżeć teraz wtulona w jego atletyczne ciało i czuć to, że jestem mu choć trochę potrzebna. Theo włączył jakiś film w telewizji, który zaczął w skupieniu oglądać. Podnosiłam się tylko, żeby się napić lub żeby zmienić nieco pozycję, kiedy widziałam, że odciskam się już na piłkarzu. Podniosłam głowę do góry opierając się teraz na łokciu, który nieumyślnie wbiłam w okolice jego przepony. Dostrzegłam grymas bólu, jednak impuls, który mną kierował miał mu to za chwilę wynagrodzić. Spojrzał na mnie przelotnie, po czym wrócił do oglądania telewizji. Podsunęłam swoją twarz bliżej jego... I wtedy wyczułam wibracje jego telefonu, wyciągnął go z kieszeni, a ja stchórzyłam. Zamiast pocałować go jak chciałam w usta, pocałowałam w policzek, a następnie delikatnie pogłaskałam po jego krótko ściętych włosach. Uśmiechnął ponownie przytulając mnie do siebie.
-Nie Wojtek nie mam pojęcia... - rzucił teraz do telefonu. - Może po prostu do niej zadzwoń. Wiesz gdzie jest Karina? - to pytanie było skierowane do mnie, pokręciłam tylko przecząco głową. - Nie wie. Zadzwoń do niej masz jej numer. Ty też mógłbyś się do niej odezwać. Ogarnij się chłopie. Nie mam czasu na tą rozmowę jestem zajęty. Tak jestem z Ingą. Cześć.
Podczas jego rozmowy wybadałam jeszcze czy jego serce podobnie jak moje przyspieszyło bicie, jednak nic nie wyczułam, mimo, że leżałam na jego lewej piersi.  Było spokojne, wtedy zwątpiłam czy to czym ja go darzę ma sens.
-Przepraszam musiałem odebrać - westchnął podsuwając swoją twarz bliżej mojej, a następnie zostawiając ślad swoich ust na moim policzku.
Przysięgam, że leżąc w jego objęciach mogłabym zasnąć. Powoli nawet przysypiałam. Usypiał mnie tym głaskaniem mnie po głowie, ciepłym oddechem, falującą klatką piersiową, ciepłym dotykiem. Czułam jak moje oczy powoli zaczynają się co raz częściej zamykać. Tymczasem do domu wróciła Karina.
-Jestem - rzuciła od progu. - O Theo. Cześć.
-Hej - odwrócił się do niej i jej machnął. - Skontaktuj się z Wojtkiem, co?
Podeszła tak, że widziała nas teraz od przodu. Zajęła miejsce na skrawku stolika i uważnie przyglądała się to nam, to ekranowi telewizora.
-A wy co? - zaśmiała się po jakimś czasie.
-Oglądamy telewizję - wydałam z siebie zduszone w klatkę piersiową Brytyjczyka oświadczenie.
-Inga ty zaśniesz zaraz - zaśmiała się sprawiając, że Theo poruszył się tak, że musiałam nieco zmienić pozycję.
-Trzeba było powiedzieć - pogładził mnie znowu po skroni. - Poszedłbym do domu.
-Może nie chciałam - podniosłam się tak, żeby szepnąć mu to wprost do ucha.
-Nie ma gadania - podniósł się biorąc mnie na ręce i niosąc do mojej sypialni.
Położył mnie na łóżku i pocałował w czoło.
-Pójdę już - uśmiechnął się patrząc na mnie tymi brązowymi oczami, które jeszcze nie zdołały zapłonąć jak zawsze.
-Theo - szepnęłam łapiąc go za nadgarstek i jednocześnie robiąc mu miejsce na moim łóżku. - Zostań dzisiaj ze mną.
Zrezygnowany tylko westchnął, po czym położył się obok mnie. Objął mnie przyciągając do siebie i ponownie całując w policzek. Na mojej twarzy spłonął pojedynczy uśmiech, po czym wtulona w niego zasnęłam.


Dawał mi ukojenie, a Ty już wtedy wiedziałeś, czego potrzebowałam...

piątek, 21 września 2012

3. Spojrzeniem peszysz


Nie spodziewałabym się tego, że spotkam go tak szybko, zwłaszcza w apartamencie, w którym się zatrzymałyśmy z Kariną. Byłam totalnie zdziwiona, kto by nie był? Wychodząc ze swojej sypialni zastałam go na kanapie przed telewizorem. Rozumiałam, że moja przyjaciółka wyrwała się spod opieki rodziców i nieco się rozszalała, dziwiło mnie bardziej, że to on dał się jej zwieźć. Skierowałam się po jakiś owoc, kiedy wyrzucił z siebie to jedno słowo:
-Cześć - odruchowo się odwróciłam przyglądając się jego perfekcyjnie przystrzyżonemu zarostowi. -Jak noga?
-Hej... Noga? A no tak piłka - zaśmiałam się podchodząc bliżej i zajmując wolne miejsce obok piłkarza. - Już okej.
-Przepraszam nie chciałem trafić w Ciebie - zmarszczył nerwowo brwi, przejeżdżając dłonią po twarzy.
-Rozumiem, że twoim celem był Jack - zaśmiałam się, by po chwili podnieść do góry rękę, a drugą przyłożyć do swojej lewej piersi. - Obiecuję nie powiem mu.
-Doceniam. - zaśmiał się. - Będę miał u Ciebie dług.
Spojrzałam teraz w te jego przepełnione radością i serdecznością oczy. Co on tu robił?
-Karina Cię tu ściągnęła, a teraz każe Ci czekać? - zapytałam niepewnie.
-Nie - pokręcił głową uśmiechając się. - To Wojtek, chciał, żebym poczekał na niego. Poszli z twoją koleżanką do sypialni...
-Chcesz mi powiedzieć, że oni... tam teraz...- patrzyłam na niego w pełni zszokowanym wzrokiem.
-Nie wiem co mój kumpel robi z twoją przyjaciółką - zaśmiał się. - Ale to na pewno nie jest nic przyzwoitego.
-Okej.. - westchnęłam lekko speszona tą całą sytuacją. - I zamierzasz tu czekać aż skończą?
- A mam coś lepszego do roboty- westchnął lekko rozsiadając się na kanapie.
-Jeślibyś chciał mógłbyś już teraz sfinalizować swój dług - spojrzał na mnie z zaciekawieniem, a ja się lekko uśmiechnęłam. - Na dole jest restauracja. Osobiście miałam i tak iść zaraz coś zjeść...
-Okej. - energicznie podniósł się odpowiadając mi z nadspodziewanym entuzjazmem. - Masz tylko kartkę? Zostawię wiadomość Wojtkowi.

W restauracji rozmawialiśmy w zasadzie o wszystkim i o niczym. Poznawaliśmy się i śmialiśmy niemal ze wszystkiego. Kilkukrotnie musiałam mu odmówić i jednocześnie utwierdzić w przekonaniu, że moje kolano nie potrzebuje masażu. Do tej pory zastanawiam się czy może piłkarze mają coś z tymi masażami? Najpierw Jack, teraz Theo....  Co do rozmowy to była naprawdę przyjemna, a Theo okazał się niesamowicie serdecznym chłopakiem. Wymieniliśmy się numerami w celach czysto koleżeńskich, przynajmniej ja byłam póki, co tego zdania. Przecież dopiero go poznałam.
-W takim razie dam znać jak będzie ta impreza - uśmiechnął się do mnie puszczając mi oko. - Pewnie Karina i tak będzie jechała na nią z Wojtkiem.
-O ile nie znudzą się sobą - wtrąciłam.
-Raczej Szczęsny z chęcią ją tam zabierze, Sandra nie należy do dziewczyn uwielbiających nasze towarzystwo.
Kiwnęłam głową ze zrozumieniem posyłając mu kolejny szczery uśmiech.


Następnego dnia rano obudziła mnie Karina, która wpadła do mojej sypialni i zaczęła grzebać w mojej szafie.
-Jasne nie krępuj się - burknęłam zaspanym głosem, wciąż mrużąc oczy. - Co  ty robisz?
-Jak to co? - spojrzała na mnie z wyrzutem. - Wymieniłaś się z Walcottem tymi numerami, a nie sprawdzasz telefonu? Wojtek do mnie napisał, że wieczorem jest impreza. Zobacz może twój piłkarzyk też napisał.
-Po pierwsze on nie jest mój - powoli zaczęłam podnosić się do pionu. - A po drugie nie jestem tak zdesperowana, żeby co chwilę sprawdzać telefon z nadzieją, że napisał do mnie znany piłkarz.
-Mogę tą? - zachowywała się jakby w ogóle nie słyszała co powiedziałam.
-Jasne bierz - westchnęłam zrezygnowana sięgając po telefon.
Jedna nieodebrana  wiadomość. Od Theo.
Ta impreza jest dzisiaj. Przyjechać po Ciebie? Podejrzewam, że nie chcesz jechać z Kariną i Wojtkiem.
Uśmiechnęłam się sama do siebie widząc treść wiadomości.
-Karina? Jak jedziesz do tego klubu?
-Taksówką - rzuciła wciąż przeglądając się w lustrze. - Z Tobą.
-Serio? - wytrzeszczyłam oczy.
-Tak. Powiedziałam Wojtkowi, że dojadę sama. Stwierdziłam, że skoro pewnie obie się tam wybieramy to możemy chociaż razem wejść do klubu.
-Dzięki - uśmiechnęłam się do niej wracając do telefonu i wybijając krótką treść:
Jadę z Kariną. Bez Wojtka. A nie chcesz przypadkiem skoczyć ze mną do sklepu?
-Będę musiała wyjść do sklepu - spojrzałam na moją przyjaciółkę. - Po zmywacz.
-Po co? - zaśmiała się. - Mogę pożyczyć Ci mój.
-Przecież wiesz, że nie mogę używać twojego. - kłamstwo wymyślone na poczekaniu zdało egzamin, bowiem moja przyjaciółka była tak pochłonięta dzisiejszym wieczorem, że nie była w stanie zrozumieć błahostwa tej wymówki.
Chcesz iść ze mną na zakupy? O nie, nie znam się na damskich zakupach.
Kolejny uśmiech na mojej twarzy.
Raczej będziesz pełnił rolę doradcy. Potrzebuję czujnego męskiego oka. Nie chcę odstawać wyglądem od mojej psiółki. To co za godzine pod Harrodsem?

O umówionej godzinie zjawiłam się w ustalonym wcześniej miejscu, Theo już czekał. Nerwowo sprawdziłam zegarek w obawie, że się spóźniłam, jednak sama byłam wcześniej. Uśmiechnęłam się i ruszyłam w jego stronę.
-Cześć - wydałam z siebie pogodnym tonem.
-Hej - podsunął się bliżej mnie przytulając mnie na powitanie. - A oświecisz mnie chociaż, co chcesz kupić?
-Sukienkę - rzuciłam obojętnie ruszając powoli w stronę wejścia do sklepu. - Moja przyjaciółka obrabowała moją szafę.
-I dla sukienki ciągniesz mnie ze sobą aż tutaj? - jęknął podążając za mną, a po chwili łapiąc mnie za nadgarstek i ciągnąc w lewą stronę. No tak przecież on lepiej znał się na rozmieszczeniu sklepików.
Po przymierzeniu dziesiątek sukienek chłopak wydawał się już dość znudzony, a ja nie mogłam, wciąż znaleźć odpowiedniej kreacji.
-Ta chyba jest dobra co? - westchnęłam wychodząc w sukience bez ramiączek.
Widziałam jak leniwie podnosi wzrok i każe mi się obrócić. Po chwili podnosi się i podchodzi do mnie.
-Tu mi się nie podoba - złapał za materiał leżący na wysokości moich piersi. - W tej wcześniejszej wyglądałaś lepiej.
-Na pewno? - odwróciłam się teraz od niego uważnie oglądając swoje odbicie w lustrze i lekko marszcząc brwi. - Nie stać mnie na sukienkę za 400 funtów. Mogę dać za nią 300.
-Dołożę Ci te 100 - uśmiechnął się odprawiając mnie do przymierzalni.
-Ale na pewno dobrze leży? - wychyliłam głowę z przymierzalni.
-Dobrze! Przebieraj się idę do kasy. - zawołał oddalając się.
Kiedy skończyłam już z projektem Roberto Rodrigueza w dłoni Theo tylko się uśmiechnął.
-Gwarantuję Ci, że Jackowi się spodoba.
-Spadaj - zaśmiałam się uderzając go lekko w plecy. -Nie kupuję tego z myślą, że mu się spodoba.
-Taa, jasne - zaśmiał się próbując wciąż się ze mną droczyć.
-Tak - spoważniałam obierając jednocześnie inną metodę. - Po za tym to nie on był mi doradzić, tylko ty. Do zobaczenia wieczorem.

Zostawiłam go z nietęgą miną. Może trochę przegięłam, ale przecież nikt nie zabroni mi droczenia się z piłkarzami. Czemu wzięłam jego ze sobą, a nie Karinę? Gdyby to ona szukała ze mną sukienki nie zdążyłybyśmy na tą dzisiejszą potańcówkę z chłopcami. A chyba nie muszę mówić jak mocno obie chciałyśmy tam iść. Jeszcze w drodze do domu postanowiłam dobrać do nowego zakupu czerwone szpilki spoczywające gdzieś w mojej szafie.


Kiedy wieczorem z Kariną weszłyśmy do wskazanego przez Kanonierów klubu od progu poraził nas jego wystrój. Czegoś takie nie widziałyśmy w Polsce, to przerosło nasze oczekiwania. Nim się obejrzałam Karina jednak wylądowała w objęciach Szczęsnego, a ja zostałam zdana na pastwę własnego losu. W porę jednak dostrzegłam stolik przy którym siedział Walcott z kilkoma kolegami ze składu. Niepewnie podeszłam do nich i uśmiechając się zapytałam czy mogę się do nich przyłączyć. Brytyjczyk z uśmiechem na twarzy zrobił mi miejsce, a następnie zamówił drinka. Patrzyłam jak kelnerka wdzięczy się do niego, jednak on zdawał się tego nie zauważać, ponieważ właśnie był zaaprobowany moją osobą i chęcią przedstawienia mnie chyba każdemu piłkarzowi noszącemu na co dzień armatkę na piersi. Karina gdzieś na parkiecie odważnie poczynała sobie z rzekomo kontuzjowanym bramkarzem numer jeden, a ja wlewałam w siebie kolejne porcje drinków. Ramię Theo co raz odważniej zaczynało mnie obejmować, ale mi w tym momencie to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie czułam dziwną potrzebę, żeby przyciągał mnie do siebie i momentami stanowił rusztowanie dla mojego ciała. I wtedy zobaczyłam jego.
-Wielki spóźniony - zaśmiał się AOC witając się z kolegą.
Poczułam jak Walcott wyciąga do niego rękę, na której aktualnie się opierałam przymuszając mnie tym samym do zmienienia pozycji. Jack uścisnął mu dłoń, po czym zasiadł na skrawku wolnego miejsca obok mnie wołając do stolika kelnerkę. Po złożeniu zamówienia spojrzał na mnie. Jednak nie patrzył mi na twarz, a na dłoń Walcotta ułożoną teraz na wysokości mojego biodra.
-Musiałem zająć się małym - rzucił w stronę Alexa niemrawo się uśmiechając, by po chwili schylić się w moją stronę i szepnąć. - A nie mówiłem, że wpadliście sobie w oko.
Obróciłam się i spojrzałam na niego zdziwiona. Zdziwiona i speszona jednocześnie. Sama nie wiem czemu zrobiło mi się głupio. Głupio z powodu Theo, który siedział teraz koło mnie. Głupio z powodu Jacka, który musiał to obserwować. Jednak on się uśmiechał, tak serdecznie jakby życzył nam tym uśmiechem szczęścia. Dziękowałam Bogu za przerwanie tej niezręcznej chwili Wojtkowi, który dopadł do stolika i złapał za stojący kufel z piwem upijając kilka solidnych łyków. Jednak coś mnie zmartwiło, nie było z nim Kariny.
-Gdzie zgubiłeś Karinę? - podniosłam się z siedzenia stając pomiędzy dwoma angielskimi piłkarzami.
-Tam - wskazał na brunetkę tańczącą właśnie z jakimś chłopakiem w głębi tłumu. - Właśnie kręci w głowie nowemu nabytkowi The Blues.
Poczułam jakąś dziwną ulgę i opadłam z powrotem na swoje miejsce, jednak wieść od Szczęsnego wywołała poruszenie w szeregach kopaczy piłki. Przekrzykiwali się jeden przez drugiego z kim dokładnie tańczy Karina, jak śmie i dlaczego on się na to godzi. Oparłam dłonie o siedzenie chcąc jednocześnie się nieco na niej podciągnąć i powiedzieć im, że przecież dziewczyna nie orientuje się w tym jaki klub z jakim się nie lubią. I wtedy napotkałam swoją dłonią dłoń Wilshere'a, który tkwił pochylony na stolikiem podobnie jak pozostali. Speszona zabrałam swoją rękę podsuwając się bliżej Theo, który przyjął to z ogromną aprobatą uśmiechając się szerzej i odgarniając z mojej twarzy jakieś kosmki włosów, które na nią opadały. Czułam jak alkohol szumiał mi w głowie. Postanowiłam ruszyć na parkiet niezależnie od tego czy z nim czy bez niego. To był ten czas, kiedy to ja Inga Czyż wchodziłam na 'parkiet płonie'.


Odprowadziłeś mnie wtedy wzrokiem... Ciągle nim odprowadzałeś, ale przecież ostrzegałeś... Ostrzegałeś, że będziesz zazdrosny. 

wtorek, 18 września 2012

2. Dotykiem leczysz


Do naszego apartamentu hotelowego wróciłam z uśmiechem na twarzy. Karina w mgnieniu oka wyprzedziła mnie pędząc do swojej sypialni. Skierowałam się do mini barku po sok, jednak moją podróż przerwał mi trzask drzwi. Ze zdziwieniem spojrzałam teraz na drzwi od pokoju brunetki. Jeden z większych i lepszych apartamentów zapewniał nam tą prywatność, ale my nigdy jej nie przestrzegałyśmy. Zawsze jadąc na zagraniczne wycieczki lub obozy wolałyśmy spać w jednym łóżku lub zsuwać je ze sobą. Dlatego teraz byłam w tak ciężkim szoku widząc drewno zasłaniające wejście do jej pokoju. Wyjaśnię od razu jedną kwestię - pierwszy raz wzięłyśmy w hotelu apartament tych rozmiarów, jednak Karina nalegała. Postanowiła bowiem, że w tym roku wyciągnie od rodziców możliwie jak najwięcej, żeby później żałować jak najmniej. Powolnym krokiem skierowałam się w stronę wspomnianego wcześniej pomieszczenia. Nacisnęłam na klamkę i uchyliłam drzwi. Moim oczom ukazała się dziewczyna pospiesznie przerzucająca zawartość swojej torby i wydobywająca z niej co chwilę nową część garderoby, którą następnie przykładała do siebie i oglądała efekt w lustrze.
-Gdzie się wybierasz? - spojrzałam na nią badawczym, ale jednak nieco rozbawionym głosem wchodząc w głąb pokoju.
-Umówiłam się z Wojtkiem na drinka - rzuciła ze stoickim spokojem nie przerywając swojej czynności. - Nic wielkiego...
-Umówiłaś się. Z Wojtkiem Szczęsnym. Tym Szczęsnym. Na drinka. I ty mówisz, że to nic takiego? - powtórzyłam po niej odpowiednio akcentując każdy fragment mojej wypowiedzi.
-No... - spojrzała na mnie z zakłopotaniem. - Bo to zwyczajne spotkanie. Załatwię Ci najwyżej bilety na kolejny mecz...
-Kolejny mecz mają jak nas już tu nie będzie - spojrzałam na nią zakładając ręce na biodra. - A czy przypadkiem twoja dzisiejsza randka nie ma dziewczyny?
-To nie randka, tylko wyjście na drinka - uśmiechnęła się do perliście. - A dziewczynę może sobie mieć. I jak nie mecz to załatwię Ci może jakiś trening.
-No dobra, gdzie się z nim umówiłaś? - westchnęłam siadając na jej łóżku.
-Przyjedzie po mnie pod hotel - te słowa trafiły we mnie jak grad strzał.
-Jak to pod hotel? - lekko się zająknęłam zadając to pytanie, przed oczami miałam teraz widok tego Anglika spędzającego dziś z nami popołudnie.
-No wiesz, ciężko byłoby mi dostać się w miejsce, które by wskazał - zaczęła mi tłumaczyć. - A on i tak musi załatwić coś z Jackiem, potem go odwieźć i w końcu wpaść po mnie.
-Wiesz - zaczęłam uśmiechając się z przekąsem. - Jest coś takiego jak taksówki.



Karina następnego dnia ponownie zaciągnęła mnie na stadion. Załatwiła nam wejście na trening chłopaków. Nie protestowałam, wręcz cieszyłam się, że mogę zobaczyć moich idoli nieco od kuchni. Jeszcze nie dawno to ona ostrzegała mnie, że więcej nie zawita w tym budynku. Jednak wszystko obróciło się o 180 stopni i chyba za to mogłam być wdzięczna bramkarzowi polskiej reprezentacji.  Siedziałam właśnie z zapałem śledząc każdy ruch dosłownie każdego z chłopaków biegających po murawie. Brunetka natomiast ściskała w ręku swój aparat, co chwilę robiąc zdjęcia.  Po chwili jedna z piłek krążących między Kanonierami wylądowała pod moimi nogami. Schylałam się po nią kiedy dostrzegłam tuż pod moim nosem nogi należące do jednego z piłkarzy.
-Dzięki - usłyszałam brytyjski akcent i wtedy podniosłam wzrok do góry dostrzegając Theo patrzącego na mnie tymi swoimi roześmianymi oczami.
-Nie ma za co - uśmiechnęłam się oddając mu piłkę i odprowadzając wzrokiem.
-Uroczy - westchnęła Karina  przywołując tym samym moje zdziwione spojrzenie. - No co? Ma coś w sobie...
-Nie zapędzasz się trochę? Wczoraj Szczęsny - zaczęłam wskazując na wykonującego ćwiczenia chłopaka. - Dzisiaj Walcott?
Jednak nie było jej dane odpowiedzieć, bowiem dołączył do nas wciąż lekko utykający Jack.
-Cześć - rzucił wesoło zajmując wolne miejsce obok mnie. - Nie spodziewałem się Was tutaj.
-Ja też - bąknęłam uśmiechając się do niego i wywracając teatralnie oczami.
Posłał mi zdziwione spojrzenie wywołując u mnie śmiech, speszony lekko się pochylił, by zawiązać korka. Pochyliłam się razem z nim i klepnęłam go w udo.
-Nie spodziewałam się tego po Karinie. Ona mnie tu zaciągnęła - szepnęłam automatycznie po tym fakcie się podnosząc.
I cieszę się, że w tamtym momencie się podniosłam, bo gdyby nie to, to piłka lecąca w naszą stronę odbiłaby się od mojej głowy zamiast od mojego kolana.
-Aua! - syknęłam z bólu opierając teraz głowę o plecy, wciąż pochylonego rozgrywającego.
-Nic Ci nie jest? - spojrzał na mnie z przerażeniem, pospiesznie podnosząc się do pionu.
-Nie - jęknęłam zaciskając powieki, bowiem na nodze wciąż czułam piłkę. - Tylko trochę boli.
-Widocznie wpadłaś Theo w oko. Pokaż - zaśmiał się, a następnie poczułam na swojej nodze jego dłoń.
Wyczułam jak odciska na moim kolanie opuszki swoich palców, a ja przysięgam czułam jak ból ustępuje. Uważnie obserwowałam jego dłonie, które teraz usiłowały rozmasować fragment mojej kończyny. Nie było potrzeby wystarczał ten niebiański dotyk. Czułam jak moje serce zaczyna walić niekontrolowanym rytmem.
-Jack przestań - rzuciłam nerwowo.
Spojrzał na mnie tymi swoimi niesamowicie ciemnymi tęczówkami uśmiechając się przy tym. Odwróciłam wzrok w stronę boiska odruchowo skupiając go na chłopaku z numerem 14 na koszulce. Poczułam jak Wilshere ściąga z mojej nogi dłonie dając jej w spokoju oddychać.
-Widzę, że on Tobie też wpadł w oko - westchnął cicho.
-Co? - otrzeźwiałam słysząc te słowa. - Nikt mi nie wpadł w oko. Przestań.
-Nie no to całkiem normalne Inga. - moją uwagę zwróciło to, że zapamiętał moje imię. - Wiesz ciemna karnacja, ciemne oczy, dobrze zbudowany, zawsze nienaganny Theo. Ma prawo Ci się podobać.
-Nie podoba mi się, przestań - zaśmiałam się lekko pesząc.
-Gdyby jednak Ci się podobał - szepnął wstając z ławki. - Czułbym się nieco zazdrosny...
Po tych słowach skierował się w stronę boiska dołączając do swoich kolegów, którzy teraz mieli chwilę przerwy. A ja? Czułam jak na mojej twarzy pojawiają się wypieki, co spowodowało, że pospiesznie wstałam i skierowałam się do tunelu  prowadzącego na stadion.

Twój dotyk już wtedy mnie wspierał...Dziś zmieniło się niewiele... Wciąż jesteś przy moim boku.

sobota, 15 września 2012

1. W blasku Twojego uśmiechu


Przylot do stolicy Anglii był czymś niesamowitym. Jednym z pierwszych miejsc jakie odwiedziłyśmy razem z aparatem Kariny była znana wszystkim dzielnica China Town. Brunetka uparła się, że musi porobić zdjęcia w tej części miasta celem uwiecznienia kultury, która od zawsze ją pasjonowała. Czerwone lampiony pozawieszane nad chodnikiem i kolorowe sklepowe witryny z napisami zarówno po angielsku jak i po chińsku. To miejsce miało jakąś magię, która udzielała się nawet mi.  Odruchowo postanowiłyśmy, że to właśnie tu zjemy nasz pierwszy obiad w Londynie. Bez wahania zdecydowałyśmy się na jakąś niewielką knajpkę sushi znajdującą się na głównej ulicy. Uśmiechy nie schodziły ani z mojej twarzy, ani z twarzy panienki Preiss. Byłyśmy tu świętować zdanie matury, dostanie na wymarzone studia, ale przede wszystkim skończenie liceum.


-Jutro jest mecz - rzuciłam chowając gazetę do torebki podziwiając monumentalizm Trafalgar Square.
Karina robiła właśnie chyba tysięczne zdjęcie jednego z pomników stojących na murowanej posadzce. Posłała mi krótkie spojrzenie przepełnione z jednej strony politowaniem, z drugiej zaś obojętnością w stosunku do wypowiadanej przeze mnie nowiny.
-Ej ja byłam z Tobą w tej chińskiej dzielnicy - prychnęłam jednocześnie szczerząc się.
-Wiem i doceniam to - westchnęła robiąc teraz jakieś zdjęcie mi i fontannie stojącej za mną. - Ale nie zaciągniesz mnie na żadne Old Emirates czy jak to się nazywa.
-The Emirates albo Emirates Stadium, jak kto woli - zaśmiałam się robiąc przerwę i sprzedając mój uśmiech numer pięć specjalnie dla mojej niedoszłej pani fotograf. - Old Trafford, ale tam moja noga na pewno nie postanie. Nie daj się prosić, jeden mecz.
Brunetka głośno westchnęła opadając na marmurową obudowę fontanny. Nie chciała tam iść, wiedziałam od samego początku. Jednak dla mnie grzechem było mieć możliwość i nie pójść na mecz legendarnych Kanonierów. To jak być w Barcelonie i szerokim łukiem omijać Camp Nou, w Madrycie nie zajść na Santiago Bernabeu, a w Monachium nie stanąć nawet pod Allianz Areną. The Emirates było dla mnie jak świątynia skrywająca setki emocji i sekretów angielskiej ligi.
-Niech będzie - jęknęła powodując, że z ekscytacji aż podskoczyłam podbiegłam do niej i pocałowałam ją w policzek w geście wdzięczności. - A teraz zbieraj tyłek idziemy nad Tamizę porobić zdjęcia.


Cały następny dzień przesiedziałam jak na szpilkach. Był początek września, więc zimny wiatr i opady deszczu były raczej w Londynie stałym bywalcem. Tego wieczora nie mogło być inaczej. O tyle, o ile ustąpił wiatr to deszczyk dawał znać o sobie w postaci niewielkiej mżawki przyjemnie orzeźwiającej tłumy zgromadzone na The Emirates. Siedząc w jednym z wygodniejszych miejsc w loży honorowej nie czułam się jak na zwykłym ligowym spotkaniu. Oczywiście bilety w tak drogim i doskonałym sektorze w ekspresowym tempie załatwił nam ceniony i przede wszystkim wysoko postawiony prawnik - ojciec Kariny. W pełni zafascynowana wielkością, widokiem i pojemnością stadionu podziwiałam moich własnych bohaterów biegających po murawie boiska tak dobrze znanego mi z telewizji. Na twarzy malował się uśmiech widząc idoli zarówno moich jak i mojego starszego brata. Pamiętam wieczory podczas, których wyciągał mnie do pubu lub odwiedzał w domu i razem oglądaliśmy mecze Arsenalu. To była zdecydowanie większa część mojego dzieciństwa. Kątem oka widziałam moją przyjaciółkę, której także powoli udzielały się emocje panujące w czerwono-białej twierdzy. I wtedy mój wzrok przykuł on... I nie chodziło tutaj o to,  że znałam go z telewizyjnego ekranu. Patrzył, jednak nie na boisko, nie telefon, który ściskał w dłoni... Poczułam jak moja twarz zaczyna płonąć rumieńcem automatycznie i dość szybko odwróciłam swój wzrok w stronę boiska, które właśnie opuszczał Chamberlain, a wchodził na nie Walcott. Musiałam oswoić się z myślą, że przyszłość angielskiego futbolu właśnie usilnie mi się przyglądała.


Opuszczenie stadionu po wygranym meczu z pewnością nie jest niczym prostym, zwłaszcza gdy tłum myśli tylko o godnym uczczeniu zwycięstwa Kanonierów i dopisania do swojego dorobku kolejnych trzech punktów.  Razem z Kariną przekonałyśmy się już drugiego dnia pobytu w tym wielkim mieście.
-Nie znasz żadnego skrótu? - rzuciła z wyrzutem rozglądając się dookoła.
-Oh, przepraszam - zaironizowałam. - To twój tata załatwiał bilety, mógł nam też załatwić dokładną mapę obiektu.
Spojrzała na mnie kręcąc głową i lekko się śmiejąc. Zawsze kiedy mówiłam coś co normalną osobę, by uraziło ona tylko się uśmiechała.  Do tej pory, przez długie lata naszej przyjaźni nie mogłam zrozumieć fenomenu tej brunetki. Co prawda ja też nie umiał się na nią gniewać,  jednak obracanie każdego słowa wypowiedzianego pod twoim adresem w żart? To było coś na prawdę rzadko spotykanego. Zwyczajnie miała do siebie nieprawdopodobnie duży dystans.
-Ostrzegam Cię - zaśmiała się. - Te bilety to ostatnia rzecz o jaką prosiłam rodziców. Wyjechałam od nich odpocząć. W końcu to możliwe!
Przepychałam się przez tłum usilnie naciskając dłońmi na jakichś osiłków w koszulkach Arsenalu, jednak oni ani myśleli iść dalej. Zatrzymywali się na środku i wdawali się w rozmowy przepełnione radością wraz z innymi kibicami klubu. Kiedy wypadłyśmy na świeże powietrze zaczerpnęłam głębokim haustem jego dużej ilości. Oparłam ręce na kolanach lekko się przy tym pochylając, po czym spojrzałam na Karinę.
-Czy w loży dla vipów nie powinno być wyjścia dla vipów?
Obie się zaśmiałyśmy jednak po chwili z tego śmiechu wyrwał nas polski głos zwracający się do nas.
-Jasne, że powinno być. Nawet jest - przemówił do nas sam Wojciech Szczęsny stojący zaledwie kilka kroków od nas. Przelotnie spojrzałam na przyjaciółkę, nawet ona poznawała gwiazdę polskiej reprezentacji. Odwróciłam ponownie wzrok w stronę bramkarza. Stał tam razem z nim... Gwiazdą Arsenalu, wielkim potencjałem, z Jackiem Wilsherem.
-Co takie dwie piękne Polki robią same w Londynie? Pod stadionem? - wyższy z nich kontynuował rozmowę, podczas gdy ja przyglądałam się jego koledze, podobnie jak i on mi.
-Zwiedzamy - usłyszałam głos Kariny, która właśnie wdawała się w rozmowę z chłopakiem. - Przyjaciółka nalegała na mecz, więc się zgodziłam.
Nie wsłuchiwałam się nawet w ich konwersację. Uważnie go obserwowałam, to jak przestępował z nogi na nogę, jak się uśmiechał, jak niesamowicie ciemne miał oczy. I to po części ten uśmiech mnie poraził do tego stopnia, że wydarzenia, które następnie się potoczyły na tak długo pozostały w mojej pamięci.
-Jasne - usłyszałam śmiech Preiss. - Z chęcią pójdziemy na obiad.
Tak mocno zaakcentowała ostatnie zdanie i posłała mi wymowne spojrzenie, że momentalnie się otrząsnęłam. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a moja głowa sama pokiwała twierdząco.
-Z przyjemnością... - dodałam obserwując teraz jego reakcję.


I ten twój uśmiech i spojrzenie towarzyszy mi do dziś, bo co by się nie działo wiem, że mogę na nich polegać. 

czwartek, 13 września 2012

Prolog


Wakacyjna wycieczka? Czemu nie. Dwa tygodnie w obcym kraju? Z ogromną przyjemnością. Londyn?! Nie wierzę! Cały ten entuzjazm, który pochłaniał nas przed wyjazdem jest nie do opisania. Na własne oczy miałyśmy zobaczyć Big Bena,  czerwone budki telefoniczne, przejść przez Tower Bridge czy też stanąć na znanym na całym świecie Trafalgar Square. Dodatkową dozą entuzjazmu napełniały nas zakupy w chyba największym domu handlowym Harrods. Miałyśmy tam spędzić na prawdę rozrywkowe dwa tygodnie naszych pomaturalnych wakacji. I co prawda może i były rozrywkowe jednak chyba żadna z nas nie spodziewała się, że pozostawią aż taki ślad w naszym życiu, psychice...


Ty też nie przypuszczałeś, że zagoszczę w Twoim życiu na dłużej. Sama nie byłam co do tego przekonana. A teraz? Siedzę w Twoim mieszkaniu w Islington i czekam na Karinę, która ma lada chwila pojawić się z małym. Jak życie potrafi nas zaskoczyć, nieprawdaż? Wiesz co jest w tym wszystkim najpiękniejsze? Przyjaźń... Przyjaźń, która mimo wszystko trwa. Oboje o tym doskonale wiemy, bo mimo trudów codzienności oboje jej doznaliśmy i doznajemy nadal. I nie tylko względem siebie nawzajem, ale też względem innych bliskich nam osób.


Na stole stoi wazon wypełniony czerwonymi różami, gdzieś na komodzie stoi ramka z naszym zdjęciem... Pamiętam jakby to było wczoraj... A przecież wczoraj obchodziliśmy ją... Naszą pierwszą rocznicę. Rzekłabym, że istnie szczeniacki staż, ale nie z Tobą. Rok wystarcza na to, żeby poznać Twoje przyzwyczajenia i upodobania. Umożliwia zapamiętanie ile łyżeczek cukru słodzisz, gdzie lubisz spędzać wakacje, gdzie chciałbyś pojechać czy też co jest Twoją ulubioną potrawą. Mogłabym powiedzieć, że znam Cię na wylot. I mimo, że nie mam pewności, że Ty również tak dobrze mnie znasz, to jestem z Tobą cholernie i tak szczeniacko szczęśliwa. Nie mogę narzekać.. Mam tutaj, w północnym Londynie wszystko. Wszystko czego mi potrzeba.

Nigdy nie pomyślałybyśmy, że zakupy w Harrods czy też spędzanie słonecznych popołudni w londyńskim Hyde Parku staną się naszą codziennością. Wiecznie zatłoczone uliczki częścią naszego życia, a podróże między północnym a zachodnim Londynem cotygodniową pielgrzymką. Wszystko potoczyło się inaczej niż spodziewałyśmy się tego zanim się tu zjawiłyśmy. Nie planowałyśmy tego, plany ułożyły się dla nas same. A może to właśnie oni je dla nas ułożyli... Czasem chcę w to wierzyć, że nic się nie stało bez przyczyny, że ułożymy sobie życie tak jak zawsze chciałyśmy. Ale przecież już nie będzie tak jak wymarzyłyśmy to sobie jeszcze przed maturą... Przecież już zawsze pozostanie w nas to coś... Z jednej strony nieprzyzwoite szczęście, że oni są obok nas, z drugiej? Każda ma jakąś obawę, ale czym byłoby życie bez nich?