wtorek, 19 marca 2013

22. "Jesteś jego sumieniem"




-Co Ty robisz? - złapałam chłopaka za nadgarstek na wysokości jego tatuażu i mocno ścisnęłam, sprawiając jednocześnie, że musiał na mnie spojrzeć.
Z pola widzenia zniknął Hazard, a Theo został sam. Sam na sam ze mną. Dopiero po tym jak mój wzrok spotkał się z jego zrozumiałam, że moje pytanie było dość idiotyczne. Skrzydłowy Anglii stał przecież przede mną w ręku z kolejną porcją whisky, był w niezbyt wyszukanym klubie i przepuszczał swoje pieniądze na kolejne porcje alkoholu razem z pijącym od tygodni Edenem.
-Idź do Jacka - warknął w moją stronę próbując się ponownie odwrócić.
-No tak! - nie wytrzymałam podnosząc jednocześnie ton swojego głosu. - Najłatwiej się upić, bo rozstałeś się z dziewczyną.
-Nie jesteś jedynym powodem z jakiego mogę pić - spojrzał mi ponownie w oczy ukazując jednocześnie   rozżarzenie jakie malowało się w jego tęczówkach. - Wyszedłem na kilka kolejek z kumplem.
-Od kiedy trzymasz się z Chelsea?! - zaśmiałam się mu prosto w twarz.
Niewątpliwe mimo tego, co się między nami zdarzyło Theo w dalszym ciągu był mi bliską osobą i zależało mi na nim. Może nie tak mocno, żeby ciągnąć ten związek w nieskończoność, ale też nie tak słabo, żebym pozwalała rozbijać mu się pijanym po klubach. Martwiłam się o niego i nie podobało mi się jego zachowanie. Minął miesiąc od kiedy byłam z Jackiem, dwa od kiedy drogi moje i Theo rozeszły się na dobre.
-Od kiedy Ty... - widziałam jak zawahał się, a potem przełknął głośno ślinę. - Daj mi spokój, okej? Zabrałaś mi siebie, to chociaż daj mi się napić.
-Co ja? - popuściłam lekko uścisk w dalszym ciągu utrzymując z nim kontakt wzrokowy. - Cholera Walcott, daj sobie pomóc! Daj mi być Twoją przyjaciółką skoro dziewczyną już nie mogłam być!
-Mogłaś! - gwałtownie podsunął się bliżej mnie sprawiając, że zawartość jego szklanki lekko się wzburzyła i pozostawiła po sobie ślad na jego koszuli. - To Ty Inga wybrałaś....
-Nie mów tak - poczułam jak moje oczy zaczynają się szklić, tak bardzo nie lubiłam wracać do tamtych dni, kłótni i tych niekoniecznie przyjemnych zdarzeń.
-Poszłaś na łatwiznę - nerwowy śmiech Theo sprowadził mnie ponownie na ziemię. - Wybrałaś Wilshere'a zamiast możliwość odbudowy związku. Więc teraz daj mi choć trochę przestrzeni.
-Theo... - mój głos wydał mi się teraz mieć dość rozpaczliwy ton.
-Wasze zdrowie! - ponownie się zaśmiał unosząc lekko do góry szkło, a następnie upijając łyk. - A  teraz pozwolisz, że poszukam Hazarda.
Zostawił mnie. Samą na środku sali. Czułam jak jakieś cholerne i słone łzy napływają do moich oczu. To było silniejsze ode mnie. Cholerne 5 miesięcy nie chciało tak łatwo i szybko iść w niepamięć. Już wtedy wiedziałam, że ta kampania dla Nike nie odbije się zwykłym echem na tej dwójce. Powinnam była przewidzieć, że zakumplują się, a potem będą spędzać sen z powiek mi i Karinie.  W każdym bądź razie nadal tak stałam na środku sali nie zważając na ludzi, którzy przeciskali się obok mnie. Nie zwracałam też uwagi na piosenki, które w tym czasie dudniły w głośnikach. Na prawdę było mi żal Theo.
-Inga! - usłyszałam gdzieś za plecami głos Jacka, który momentalnie sprowadził mnie na ziemię i sprawił, że przykleiłam do mojej twarzy uśmiech. Nie chciałam ukazywać mu tej chwili słabości, nie chciałam żeby musiał razem ze mną na nowo mierzyć się z tą całą sprawą związaną z Theo. Może i Walcott miał rację, może i byłam tchórzem i zawsze szłam na łatwiznę, teraz też. Wolałam udawać, że wszystko jest w porządku niż powiedzieć Jackowi, co tak na prawdę od dobrych kilkudziesięciu minut krąży po mojej głowie. Obróciłam się na pięcie, zarzucając przy tym lekko moimi rozpuszczonymi włosami i wbiłam swój wzrok w Jacka. Stał zaledwie kilka metrów ode mnie, z jednej strony tak blisko, z drugiej tak daleko. W tym momencie byłam w stanie obrócić się tyłem do niego i rzucić w ten tłum tańczących par tylko po to, żeby znaleźć Walcotta i przemówić mu do rozsądku.
-Chodź tu - wyciągnął w moją stronę swoją rękę marszcząc przy tym swoje brwi. Widział, widział, że coś jest nie tak. Dostrzegł to, czego tak bardzo się bałam. Ledwo złapałam jego dłoń, momentalnie wylądowałam w jego ramionach wtulona w jego tors. Poczułam jak mój oddech przyspieszył, a ja mimo tego uczucia jakim darzyłam Jacka byłam skłonna się rozpłakać. Dlatego ściskałam go teraz z całych sił i próbowałam ukryć łzy, które na nowo zaczynały zbierać się w moich oczach. Cholerny Theo, cholerny klub, cholerny wieczór!



Siedziałam na łóżku trzymając na kolanach laptopa i przełączając kolejno zdjęcia z mojego pobytu w Londynie. Zaciskałam mocno zęby i starałam się w spokoju oglądać zdjęcia, na których widniała roześmiana twarz Theo tuż obok mojej. Zawsze chyba jednak trafiają się zdjęcia, które są silniejsze od nas. I tym razem było tak samo. Jedno ze zdjęć w parku sprawiło, że głośno zaklęłam po polsku, a następnie z hukiem zamknęłam komputer. W sypialni momentalnie pojawił się Jack i zaczął mi się uważnie przyglądać. Tak bardzo był wyczulony na te cholerne słowo, słyszał je setki tysięcy razy. Nie tylko z moich ust, ale też Kariny, Szczęsnego i Bambiego. Musiał wiedzieć, że nie świadczy ono o niczym dobrym.
-Co robiłaś? - przemówił po dość długiej chwili milczenia i wzajemnego wpatrywania się w siebie nawzajem.
-Nic - skłamałam próbując odwrócić wzrok. Był szybszy. Momentalnie znalazł się obok mnie, złapał mnie za podbródek i krótko pocałował. Ciężko westchnęłam lądując na plecach i spoglądając w sufit.
-Znowu Theo? - podniósł do góry brew, kiedy mój telefon wydał z siebie dźwięk przychodzącego połączenia.
-Nie - uśmiechnęłam się odrzucając połączenie. - To tylko Kieran, czym by to nie było, może poczekać.
Lewy obrońca jednak nie był takiego zdania, bowiem po chwili na nowo rozległ się dźwięk mojego telefonu. Zrezygnowana odebrałam, a to co usłyszałam wmurowało mnie w ziemię.
-Jak to nie wiesz gdzie on jest? - momentalnie podniosłam się odsuwając od siebie Jacka. - Cholera Kieran! On był dzisiaj prawdopodobnie zalany w trupa.Wiem, to moja wina! Wiesz co? Jak się odezwie to daj znać...
Odłączyłam się zaczynając szukać numeru Edena, teraz był moją ostatnią deską ratunku. Wszystko co robił w ciągu ostatnich tygodni Theo miało chyba na celu wyprowadzenie mnie z równowagi. Momentami dziwiłam się, że ma nadal przyjaciół i jest w stanie grać w klubie.
-Zadzwoń do Walcotta i zapytaj się go gdzie on jest - warknęłam na Bogu winnego Jacka, a następnie wykręciłam numer skrzydłowego The Blues.



Stałam w kuchni opierając się o blat i zastanawiając, gdzie do jasnej cholery może podziewać się Walcott. Byłam na niego wściekła, ale też bałam się. Bałam się przede wszystkim o jego zdrowie i stan psychiczny, który ostatnio nie był wzorem do naśladowania. Zaciskałam w dłoni komórkę oczekując jakiegokolwiek znaku od Gibbsa lub Hazarda. Spuściłam głowę wbijając wzrok w moje paznokcie, z których zaczęłam dzisiaj zdrapywać krwiście czerwony lakier. Ruszyłam w stronę salonu, z którego słyszałam głos Jacka. W porę, jednak zrozumiałam czemu go słyszę.
-Ona się o Ciebie martwi. - poddenerwowany ton Wilshere'a mógł być skierowany tylko do jednej osoby. - Tak, Inga. I co z tego, że nie jesteście razem? Jak nadal będziesz zachowywał się jak nastolatek, który nabył właśnie prawo do picia to na prawdę w dalszym ciągu będziesz ją ranił.... Posłuchaj sam siebie... Nie, jesteś sam sobie winien. Ja Wam nic nie rozwaliłem, ta decyzja należała do Was.... Widocznie innej nie mogła podjąć, ale teraz się o Ciebie martwi.... Mam być szczery? Warczy na mnie, bo martwi się o Ciebie. Nie powinno być tak Theo, więc teraz powiedz mi gdzie Ty do cholery jesteś? Nie, nie powiem jej. Przyjadę sam, jako Twój kumpel..... Cholera, Theo! Pamiętasz? Przyjaźnimy się!
Stałam w progu uważnie przyglądając się mojemu nowemu chłopakowi. Moje oczy w tym momencie na pewno wyrażały strach, bo kiedy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnął się pokrzepiająco. Było mi głupio, że musi rozmawiać teraz o takich rzeczach z Theo, że skrzydłowy Anglii nie może mi sam o tym powiedzieć. Jack nerwowo potrząsnął swoją ręką, sprawiając  że rękaw bluzy opadł na dół, a następnie spojrzał na zegarek.
-Daj mi 20 minut - słysząc te słowa odetchnęłam. - Będę sam. Nie ruszaj się stamtąd.
Rozłączył się, a następnie mijając mnie w przejściu pocałował w czoło i w pośpiechu naciągnął kurtkę i buty. To był właśnie mój Jacky. Jacky, który potrafił pomóc osobom, które go potrzebowały. Przecież tak samo było ze mną zaraz po tym rozstaniu z Theo. Szukając wsparcia nie pojechałam do Kariny. Wylądowałam tutaj... I zostało tak do dzisiaj. Cieszyłam się, że mam go przy sobie, że mogę na niego liczyć. Jednocześnie jednak ubolewałam nad faktem, że musi to wszystko znosić. Najpierw długie nieprzespane noce z mojej strony, teraz hektolitry etanolu wypite przez Theo.  Kiedy po godzinie usłyszałam  dźwięk otwieranych drzwi pędem wyrwałam się do przedpokoju z nadzieją, że za chwilę wypytam chłopaka o wszystko. W porę ugryzłam się w język, kiedy ujrzałam wspartego o ścianę i próbującego ściągnąć buta Theo. Jego stan nie powinien mnie dziwić, ba gdybym spotkała go trzeźwego, wtedy chyba przecierałabym oczy ze zdumienia. Podeszłam bliżej niego i złapałam go za ramię, chcąc mu pomóc.
-Theo... - szepnęłam niemal niedosłyszalnie czując jednocześnie jak głos więźnie mi w gardle. - Theo, zdejmij tą kurtkę.
-Dam sobie radę - odburknął w dalszym ciągu trzymając głowę spuszczoną w dół.
-Theo, daj mi tą kurtkę - rzuciłam nieco bardziej stanowczo, a kurtka po chwili wylądowała w mojej dłoni.
Odwiesiłam ją i przy akompaniamencie spojrzenia Jacka udałam się do kuchni, zaparzyć gorącą herbatę dla piłkarzy. Byłam ciekawa, gdzie przebywał Theo, ale teraz to się nie liczyło. Nie był to też dobry moment na takie pytania. Po posłodzeniu odpowiednią ilością cukru dla każdego zaniosłam im ciepły napój. Miałam już zostawić ich samych, ale w tym momencie moją drogę w stronę wyjścia z salonu przerwał Jack.
-Inga, możesz zostać z nami? - spojrzał na mnie nadzwyczaj poważnym wzrokiem. - Theo, chciał z Tobą o czymś porozmawiać.
-Jack, myślę, że... - przeniosłam swój wzrok teraz na Brytyjczyka, który siedział z twarzą schowaną w dłoniach i milczał. - Theo chyba dobrze wie, że to nie jest dobry moment. Na pewno jeszcze kiedyś znajdzie się okazja, w której będzie trzeźwy i będziemy mogli porozmawiać.
Uniósł lekko do góry twarz, tak że spotkałam się po raz pierwszy od dawna z jego spojrzeniem. Zamglony wzrok i ta bezradność w jego mimice i zachowaniu. Działało to na mnie jak cholera. Chciałam mu pomóc, ale teraz nie miałam jak. Nie mogłam, nie chciałam, a może po prostu się bałam?
-Lepiej teraz ogrzejcie się - po tych słowach podniosłam się do góry i niczym spłoszona antylopa opuściłam pomieszczenie.
Po chwili dogonił mnie Wilshere łapiąc za nadgarstek i odciągając gdzieś na bok.
-Jemu na prawdę jest głupio, Inga - spojrzał mi prosto w oczy, sprawiając jednocześnie, że skrzyżowałam swoje tęczówki z jego.
-Jak wytrzeźwieje to przeprosi - mruknęłam cicho. - Dziękuję Ci, że się nim zająłeś. Pójdę teraz pod prysznic, a później spać. Widzimy się w łóżku?
-Inga, nie masz mi za co dziękować. To też mój przyjaciel, a wyciąganie go z takich sytuacji to mój obowiązek. - wywrócił oczami. - I nie możesz też czuć się odpowiedzialna za każde jego niepowodzenie. To nie pomaga ani Tobie, ani jemu, ani mi. Ty jesteś zdania, że wszystko złe, co on robi to Twoja wina. A co robi Theo? Robi to wszystko, bo wie, że nie będzie miał wyrzutów sumienia, bo Ty jesteś jego sumieniem. Pogrążacie siebie nawzajem, a potem to wszystko...
-Odbija się na nas... - dokończyłam szeptem, po czym pocałowałam go krótko w usta. - Wiem, przepraszam.


Gdy obudziłam się rano nie czułam już na moim brzuchu ciepłej dłoni Jacka, jak miało to miejsce wczoraj, kiedy zasypiałam. Nie czułam też jego miarowego i rozgrzanego oddechu na moim karku. Po prostu już go tutaj nie było. Na szafce nocnej zastałam jednak pojedynczą żółtą karteczkę.
Pojechałem na trening. Bądź dla niego miła. J.
Już wtedy wiedziałam, że w naszym mieszkaniu zapewne nadal przebywa Theo. Leniwie podniosłam się z łóżka i naciągnęłam na siebie jakieś dresy, które raczej nie komponowały się z jedną ze starych koszulek Jacka. Pognałam prosto do kuchni. Nastawiłam wodę na moją ulubioną kawę, a następnie ze szklanką zimnej wody i tabletką przeciw bólową skierowałam się do salonu i stolika. Komfort kuchni oddzielonej od salonu jedynie barkiem sprawiał, że nie musiałam daleko biegać i wszystko mogłam mieć na oku. Przystanęłam przy kanapie, na której nadal spał Theo.  Wyglądał tak  niewinnie i słodko. Zupełnie jakby nie wiedział co to znaczy grzeszyć lub staczać się na dno. Cichy gwizd oznajmiający, że woda właśnie się zagotowała przywołał mnie do porządku. Pobiegłam wyłączyć gaz, a następnie zalać sobie ciecz, która miała w pełni postawić mnie na nogi.
-Nie śpisz już? - usłyszałam jego zaspany głos, a kiedy poniosłam wzrok dostrzegłam go siedzącego tyłem do mnie z twarzą ponownie ukrytą w swoich własnych dłoniach. - Jezuuu... Ile ja wczoraj wypiłem?
-Tabletka i woda na stole - westchnęłam, wciąż obserwując jego ruchy jednocześnie mieszając swoją kawę.
-Ta co zawsze? - podsunął się bliżej stolika i sięgnął po szklankę, oczekując zbyt długo na moją odpowiedź obrócił się do mnie przodem.
-Ta, co zawsze... - mruknęłam cicho, jednak na tyle głośno, że mógł mnie usłyszeć. Przecież to musiała być ta sama tabletka, którą raczyłam go po każdej popijawie jego i reszty Arsenalu. Za każdym razem, kiedy miał jechać na trening łapał za tą tabletkę i dopiero kiedy ustępował ból głowy był w stanie ruszyć do ośrodka treningowego. Zajęłam miejsce na fotelu, który stał prostopadle do kanapy, na której w dalszym ciągu spoczywał Theo.
-Więc, czemu nie trenujesz? - bąknęłam jakby od niechcenia.
-Bo nie mam siły, ochoty i weny... - rzucił dość jadowicie spoglądając na mnie. - Zrobiłem sobie coś z mięśniem. Znowu. Nic mi się nie układa: piłka, życie, kontrakt, Ty...
-Theo, myślałam, że już dawno sobie to wyjaśniliśmy - leniwie podniosłam wzrok spoglądając w jego ciemne tęczówki.
-Ja nie przestanę Cię kochać od tak, zaraz, okej? - podsunął się teraz bliżej mnie.
-Potrzebujesz czasu - przełknęłam głośno ślinę. - Znajdziesz sobie kogoś, to tylko kwestia czasu...
-Inga... - spojrzał na mnie z powątpieniem, a ja już wtedy spodziewałam się najgorszego, kolejnej kłótni.  - Czy Ty... No wiesz... Czy Ty i Jack? Śpicie ze sobą?
-Tak, śpimy w jednym łóżku - starałam się obejść ten temat szerokim łukiem, wiedziałam, że gdyby Theo dowiedział się o wszystkim zrobiłoby mu się na nowo przykro, a ja dostarczyłabym mu kolejnego powodu do sięgnięcia po alkohol.
-Nie pytam o łóżko - warknął, co chyba po chwili sam zauważył, bowiem zmienił ton swojej wypowiedzi. - Dobrze wiesz o czym mówię. Bądź ze mną szczera. Tak czy nie?
Nie umiałam patrzeć mu w oczy i kłamać. Kiedyś próbowałam nie mówić mu wszystkiego i wszyscy wiemy jak to się skończyło. Jeśli chciałam zapobiec kolejnej większej lub mniejszej tragedii musiałam teraz przyznać się przed nim do tego co robiłam z jego przyjacielem lub nie.
-Tak... - szepnęłam kiwając głową, a następnie przymknęłam powieki oczekując wybuchu złości. Zamiast tego odpowiedziała mi głucha cisza i głośne westchnięcie. Otworzyłam oczy i dostrzegłam Theo, który siedział ze spuszczoną do dołu głową.
-Nie naciskałem na Ciebie. Cierpliwie czekałem. - starał się być spokojny, tak dobrze go znałam i wiedziałam, że teraz walczy sam ze sobą. Budowanie krótkich zdań miało na pewno mu w tym pomóc. - 3 miesiące żyłem w celibacie specjalnie dla Ciebie. A Ty? Cholera, Inga! Ile wy jesteście razem?
-Miesiąc - rzuciłam jeszcze ciszej i poczułam jakbym chciała zapaść się ze wstydu w ten fotel. Najgorsze jest chyba to, że ja i Kanonier odbywaliśmy chyba tak na prawdę pierwszą poważną rozmowę od naszego rozstania.
-I w ciągu tego miesiąca miał czelność Cię przelecieć... - opadł na oparcie kanapy, co momentalnie przywołało mnie do jego boku. Sama nie spodziewałam się po sobie tej reakcji. Siedziałam teraz po jego lewej stronie i ostrożnie dotykałam jego ramienia.
-To nie tak... - szepnęłam. - Sama się o to prosiłam. Sama tego chciałam....
-Nie chciałaś - przerwał mi spoglądając na mnie. - Ty nie jesteś taka, Inga.
-Widocznie jestem. - odważnie spojrzałam mu w oczy, ale moje teraz podobnie jak jego wyrażały jakiś dziwny ból. - Nie bierz tego do siebie.
-Nie jesteś taka... - powtórzył szeptem, a ja w efekcie zawiesiłam się na jego szyi wtulając w jego ramię. Sama nie wiem czemu i kiedy, moje oczy zaszkliły się łzami. Nie byłam gotowa na tą rozmowę. Chowałam teraz twarz w rękawie jego koszulki i starałam się złapać spokojny oddech. Milczał. Nic nie mówił, jedynie raz na jakiś czas przejeżdżał swoją otwartą dłonią wzdłuż linii mojego kręgosłupa.
-Kocham Cię... - po dłuższym czasie usłyszałam jego cichy szept. Poczułam się jakby moje serce na chwilę stanęło. Nie wiedziałam co zrobić. Nadal szczelnie skrywałam swoją twarz w jego ramieniu i usiłowałam złapać normalny oddech jednocześnie wdychając słodki zapach jego perfum i ciała. Kiedy zdobyłam się na ponowne spojrzenie w jego tęczówki mój rozum kazał powiedzieć mi jedno zdanie:
-Myślę, że powinieneś już iść.
-Wiem, że nie mogę Cię zmusić do tego, żebyś mnie kochała nadal. - spojrzał uważnie na mnie. - Masz Jacka. To jego wybrałaś, ale... Chcę, żebyś wiedziała, że co by się nie działo. Ja Cię nadal kocham.
-Zadzwonię po taksówkę, Theo. - podniosłam się ze swojego miejsca i skierowałam pod ścianę, o którą się oparłam. To było zdecydowanie bezpieczne miejsce i odległość.


Od autorki: Oddaje rozdział, który mam już napisany z jakieś 2-3 miesiące. Mam nadzieję, że się spodoba. No i wiem, że większość z Was jest zawiedziona zredukowaną ilością Theo w opowiadaniu i końcem jego związku z Ingą. Nie wiem co dodać. Może tyle, że tu nastąpi pewnie krótka przerwa i postaram się skupić na reszcie opowiadań i dodać coś tam. Niestety mam aktualnie dosyć mocno ograniczoną wenę.

sobota, 9 marca 2013

21. I just get paranoid



Weszłam do sypialni tak cicho jak tylko mogłam. Jack leżał na brzuchu tyłem do wejścia, zdawało się, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że ktoś wszedł do środka. Swoją twarz chował w dłoniach, a poruszał się tylko za sprawą czerpania kolejnych głębokich oddechów. Nigdy nie widziałam go w takim stanie, zupełnie jakby nie był sobą. Jakby warstwa tego beztroskiego chłopaka z wiecznie uśmiechniętą buzią została naruszona, a on sam zamienił się w kogoś innego. Przełknęłam głośno ślinę i usiadłam obok niego. Położyłam swoją dłoń na jego plecach, sprawiając jednocześnie, że powoli podniósł do góry swoją głowę i spojrzał na mnie swoimi brązowymi tęczówkami.
-Mogę? - cicho zapytałam, nie będąc w stanie zdobyć się na pewniejsze zapytanie. Najzwyczajniej w świecie wstydziłam się. Wstydziłam się Jacka i tego monologu, który miałam zamiar przed nim dzisiaj wygłosić. Z jednej strony działał na mnie kojąco, z drugiej zaś nadchodziły takie momenty jak ten, w których po prostu się stresowałam. Skinął głową, a ja pospiesznie zajęłam wolne miejsce obok niego i podobnie jak on ułożyłam się na brzuchu. Chwilę jeszcze milczałam, zanim wydobyłam z siebie cichy szept:
-Przepraszam, Jack...
-Nie masz mnie za co przepraszać. - obrócił twarz w przeciwną stronę i nadal kontynuował. - To ja nie powinienem był Cię całować.
-Nie, Jack. - przerwałam mu już nieco bardziej stanowczo. - To ja jestem taką idiotką. Przepraszam Cię za tamto w łazience i za wszystkie inne podobne sytuacje.
-Na prawdę Inga, nie musisz tego robić. - dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że ton jego głosu po raz pierwszy od tak dawna jest tak szorstki. Leżałam więc w ciszy obok niego, zastanawiając się nad tym jak dalsze myśli ubrać w słowa i czerpałam z tego cierpkiego smaku goryczy jaką poczęstował mnie teraz Jack. Nie zauważyłam nawet, kiedy przykryłam swoją dłonią tę jego, leżącą płasko na pościeli, tę znajdującą się bliżej mnie.
-Mogę najpierw skończyć? - uważnie przyjrzałam się jego twarzy lekko spuszczonej w dół.
-Skoro musisz... - obojętny ton głosu Brytyjczyka sprawił, że poczułam jak jakiś niewidzialny kolec zakuł mnie w okolicy klatki piersiowej.
-Tak, muszę. - zrobiłam przerwę i zaczerpnęłam potężny haust powietrza, jakby miał mi co najmniej pomóc w zbudowaniu zdania. - To wszystko to moja wina. Miałeś prawo mnie pocałować i chyba nawet miałeś prawo wymagać ode mnie, że odwzajemnię twój gest. To ja wodzę Cię za nos i wykorzystuje twoją obecność, kiedy tylko jej potrzebuję, a sama nie jestem w stanie dać Ci nic w zamian. To wszystko przez to, że mieszkamy tu razem... Że śpimy w jednym łóżku. Wysyłam Ci mylne sygnały i nic na to nie poradzę, Jack. Nadal będę Ci gotowała te obiady jak będziesz wracał z wyjazdów, zupełnie tak jak ty czekasz na mnie w każdy czwartek, kiedy wracam z uczelni w takim stanie, że najchętniej po prostu położyłabym się spać. To ja wykorzystuję cię doszczętnie. Kiedy tylko mam ochotę to przychodzę do Ciebie i tulę się, jak spragnione miłości dziecko. I nie zwracam zupełnie uwagi na to czy ty też tego chcesz, czy właśnie się obudziłeś, czy może zamierzasz iść spać. Nieważne jest to czy właśnie śpisz, czy zmęczony długim treningiem oglądasz jakieś wiadomości w telewizji. Nie patrzę na to czy masz na sobie bluzę czy stoisz bez koszulki. Po prostu kiedy mam ochotę to, to robię, a ty to wszystko dzielnie znosisz. I będę nadal tak robić, Jacky... Zwyczajnie nie umiem przestać. Nie umiem, bo zależy mi na Tobie. Zależy mi trochę bardziej niż na przyjacielu, ale w dalszym ciągu nie wiem czy tak bardzo jak na chłopaku, którego miałabym na długo pokochać. A wiesz co jest w tym wszystkim najtrudniejsze? To ty jesteś przy mnie od samego początku. I mimo, że było kilka momentów, w których mogłeś po prostu kazać mi iść do diabła wytrwałeś przy mnie. Cały czas pamiętam nasze pierwsze spotkanie... I drugie też... Pamiętasz, już wtedy w klubie wieszałam Ci się na szyję? Ja już wtedy myślałam, że to będziesz ty. Że to właśnie ty, Wilshere wykonasz jakiś pieprzony ruch w moją stronę. A potem to wszystko z Theo potoczyło się tak szybko... Ja chyba sama nie wiedziałam, czego chcę. Złapałam byka za rogi i ujeżdżałam go tak długo jak byłam w stanie, Jack... Boję się tylko jednego. Że teraz to nie jest moment dla nas, że jak przeleje na Ciebie wszystkie uczucia z  Theo to wyładują się na tobie też te negatywne emocje. A tego bym nie chciała, bo najbardziej na świecie nie chcę Cię zranić. Tylko cholera, Wilshere! Ja chcę spróbować!
Poczułam jak moje oczy w pełni się zaszkliły. Łzy zaraz miały polać się strumieniami, a on nadal siedział nietknięty. Zupełnie jakby moje zdanie miał głęboko w dupie. Jakby moje uzewnętrznienie wszelkich emocji spłynęło po nim jak ciepły wiosenny deszczyk. Opadłam na poduszkę, chowając w niej swoją twarz.
-Mógłbyś chociaż na mnie spojrzeć? - rzuciłam tak bezsilnym i rozpaczliwym głosem, że sama nie rozpoznawałam w nim tego, że należy on do mnie.
I wtedy jak na zawołanie poczułam, że dłoń, którą do tej pory okrywałam tą Wilshera została brutalnie zrzucona na prześcieradło i przykryta silną męską dłonią. Poczułam jak swoimi palcami nerwowo przejeżdża po jej wierzchniej stronie i zdawało mi się, że podsuwa się bliżej mnie. Czułam jak moje łzy się już mnie nie słuchają i po prostu od jakiegoś czasu ciekną w poduszkę, zapewne zostawiając na niej ciemne ślady od tuszu. Ale miałam przecież to wszystko w dupie. Pierwszy raz otworzyłam się w taki sposób przed facetem, a on miał mieć mnie po prostu gdzieś, bo podejrzewałam, że nie zamierzał poświęcić na mnie swoich czterech liter. Leżałam więc w tej pościeli, w której do dzisiaj z nim spałam i zastanawiałam się nad jak najszybciej zapakować swoje walizki i do którego hotelu się udać. Nie mogłam, przecież ciągnąć tego w nieskończoność. Wybór był prosty: albo ruszaliśmy z Jackiem do przodu razem, albo po prostu nasze drogi się rozchodziły, raz na zawsze. Nie chciałam go ranić, a moja obecność niewątpliwie by to robiła.
-Inga... - usłyszałam jego równie cichy szept w okolicy mojego ucha i pospiesznie odwróciłam swoją twarz w tamtą stronę, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że ściska moją dłoń.  - Nie płacz...
-Jacky... - momentalnie podsunęłam się bliżej i wtuliłam w jego ramię. - Pocałuj mnie teraz. Już nie stchórzę, obiecuję.
Długo nie czekałam. Poczułam tylko jak puszcza moją rękę tylko po to, żeby podnieść do góry mój podbródek. Uważnie zaglądał w moje oczy podczas gdy ja słuchałam jego przyspieszonego bicia serca. Serca, które waliło teraz jak młot. Przymknęłam powieki, czekając aż poczuję na moich ustach jego. Każda sekunda dłużyła mi się niemiłosiernie, a kiedy przypomniałam sobie, że już kilka dni temu mogłam doświadczyć tego słodkiego smaku jego ust moja rozpacz momentalnie się powiększała. I wtedy po dłuższej chwili dotknął swoimi niemal idealnie gładkimi ustami moich, sprawiając że cała zadrżałam. Dlatego teraz ostrożnie skierowałam swoje ręce na jego szyję i tam go objęłam. Całował mnie powoli i subtelnie, tak jakby chciał napawać się tym pocałunkiem na prawdę długo. Jakby co najmniej miały minąć długie lata, zanim pocałuję go drugi raz. Jeszcze nie wiedział, że kolejny pocałunek jest bliżej niż by się tego spodziewał. Oderwał się ode mnie po paru dobrych minutach i spojrzał mi uważnie w oczy. Tylko, że to ja nie chciałam czekać długo, dlatego ledwo złapałam oddech na nowo wpiłam się w jego usta.
-Czyli zgoda? - rzuciłam, kiedy zakończyliśmy kolejny dziki taniec naszych języków.
-Chyba jak widać - słodko się uśmiechnął, eksponując przy tym swoje dołeczki. - Bałem się po prostu, że już na dobre Cię straciłem...


-Ale pożerasz go wzrokiem... - do moich uszu dotarł głos Kariny. - Zmieniło się coś między Wami?
-Przestań - machnęłam ręką w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od chłopaka idącego po boisku. - Nie ma o czym mówić. Po prostu zaczęliśmy znowu rozmawiać.
-Jasne - zaśmiała się tylko po to, żeby po chwili spoważnieć. - Wkręcać to my, ale nie nas. Przespaliście się ze sobą?
-Karina! - posłałam jej teraz mordercze spojrzenie, bowiem nie czułam się swojo rozmawiając o kwestiach związanych z moim prywatnym życiem w towarzystwie całej loży. - I moja odpowiedź brzmi nie.
-Nie? - podniosła do góry jedną brew uważnie mi się przyglądając, a następnie przerzucając swoje spojrzenie na boisko. - Ten chłopak jest dzisiaj na fali, więc może powinnaś się przygotować?
-Proszę Cię... - jęknęłam tak cicho jak tylko mogłam, ta rozmowa zabijała mnie od środka.
-Nie mów tylko, że nie wygląda dziś seksownie - zaśmiała się, przybierając po chwili poważną minę.
-Bo zaraz pomyślę, że jesteś nim zainteresowana - wystawiłam język i wygodniej rozsiadłam się na krzesełku.
-Ja po prostu stwierdzam fakty... - usprawiedliwiła się, a następnie posłała mi szeroki uśmiech.
Bez słowa przeniosłam ponownie swój wzrok na boisko. Mecz powoli dobiegał końca, a twarz Jacka była teraz przyozdobiona słodkimi różowymi wypiekami na policzkach. Momentalnie odnalazł moje spojrzenie i puścił mi oko lekko się przy tym uśmiechając. Te kilka ostatnich dni wiele zmieniło między nami. Ze szczerym sercem mogłam przyznać, ze właśnie chyba takiego oparcia szukałam cały czas, podświadomie to takiego dotyku potrzebowałam i to właśnie tego szczęścia mi brakowało. Jack stal się po prostu moim światełkiem w tunelu, nadzieją na lepsze jutro. Kiedy rozległ się ostatni gwizdek pociągnęłam Karinę w stronę szatni, gdzie umówiłam się jeszcze w domu z Jackiem.
-Czekacie na mnie? - rzucił, kiedy znalazł się zaledwie kilka kroków od nas.
-Mhm.. - kiwnęłam głową, czekając teraz na jego jakąkolwiek reakcję ze jego strony. - Póki będziesz pod prysznicem to będziemy w kawiarni.
-Tu? Na Emirates? - rzucił przyciskając mnie teraz do swojego torsu.
-Tak - odsunęłam się od niego zaglądając w jego ciemne tęczówki. - Będziemy całkiem blisko.
-Przyjdę po Was... - cmoknął mnie krótko w policzek, po czym uciekł  do szatni.
-Oh, jacy wy jesteście słodcy - usłyszałam po raz kolejny Karinę, a chwilę później usłyszałam jak przybija sobie z kimś piątkę. Oczywiście tą osobą okazał się Chambo. Popatrzyłam na nich z niedowierzaniem, po czym skierowałam się w stronę korytarza prowadzącego do wspomnianego wcześniej Jackowi miejsca.
-Kar, idziesz? - rzuciłam nie obracając się do niej przodem, a jedynie uśmiechając pod nosem. - Czy może czekasz na Wojtka?
Długo nie czekałam, a pojawiła się koło mnie, narzekając pod nosem na moją bezmyślność. Tylko dlaczego podczas jej komentarzy na temat mój i Jacka miałam spokojnie słuchać i nie reagować w żaden sposób? Właśnie wtedy włączył mi się po raz pierwszy syndrom walczącej lwicy. Tej, która za wszelką cenę próbuje ochronić swoje młode.
Tym razem Jack pozbierał się w szatni szybciej niż zwykle. Siedziałyśmy z brunetką i piłyśmy kawę, kiedy pojawił się z tym ogromnym uśmiechem na twarzy. Zajął wolne krzesełko przy stoliku, a następnie przelotnie spojrzał na Kar, by po chwili zawiesić swój wzrok na mnie. Poczułam jak zaczynam się peszyć. Mimo, że znaliśmy się tak długo, a ostatnio praktycznie każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem, potrafiłam jak teraz zwyczajnie czuć się przy nim zawstydzona. Poczułam jak na moje policzki wpełzają czerwone rumieńce, które usiłowałam ukryć, wbijając wzrok w filiżankę.
-Co to? - zaśmiał się, dotykając mojego rozgrzanego policzka. - Możemy jechać?
-Skończymy pić z Kar... - uśmiechnęłam się do niego, a następnie spojrzałam na Karinę, która podśmiewywała się pod nosem. - Albo nie, właściwie to jej już chyba wystarczy.
Podniosłam się jako pierwsza, a po chwili w moje ślady poszli moi towarzysze. Jack objął mnie w pasie i skierowaliśmy się we trójkę do samochodu.
-Słodko razem wyglądacie - usłyszałam po chwili Karinę i poczułam jak coś się we mnie gotuje, na prawdę nie wiedziałam, po co to robi.
-Prawda? - poczułam jak Jack przyciąga mnie jeszcze mocniej do siebie, a potem całuje w środek czoła.
Posłałam mu więc niepewny uśmiech, a następnie przerzuciłam swój wzrok na tego czarnego Mercedesa stojącego w oddali.
-Czemu to robisz? - rzuciłam po polsku nie spoglądając nawet na Preiss.
-Mówię, co myślę - odpowiada mi z taką obojętnością, że mam po prostu ochotę wyrwać się z objęć Jacka i coś jej zrobić.
-I po co? - spojrzałam na nią moimi oczami, w których na pewno żarzyły się jakieś ogniki wściekłości. - Tak jest dobrze nie widzisz?
Odsunęłam się lekko od Jacka, sprawiając, że spojrzał zdziwiony raz na mnie, raz na moją przyjaciółkę, a w końcu znowu na mnie. Poczułam jak splata palce swojej prawej dłoni z moimi tej lewej. Ciężko wzdycha i w dalszym ciągu przygląda mi się tymi ciemnymi oczami. Już na pewno zauważył grymas złości na mojej twarzy.
-Możecie mówić tak, żebym Was zrozumiał? - rzuca, nieco zirytowany.
-Tylko przemówię mojej przyjaciółce do rozumu - uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam krótko w usta, by rozwiać jego wszelkie wątpliwości.
-Czyli jednak coś jest... - klasnęła w dłonie, spoglądając na mnie wzrokiem w stylu 'a nie mówiłam'.
-Karina... - spojrzałam na nią morderczym spojrzeniem. - Bardzo sobie cenię Twoje rady i tak, coś jest między nami. Tylko, że to nie jest powód do ogłaszania tego całemu światu...
-No w tym momencie mnie uraziłaś - przerwała mi, spoglądając zacięcie w moje oczy. - Sama mam kilka spraw, które staram się ukryć przed światem.
-Więc powinnaś mnie rozumieć... - Jack przyciągnął mnie teraz bliżej siebie sprawiając, że na chwilę przerwałam rozmowę. - I to, że coś się między nami w końcu dzieje, nie jest powodem do ironicznych komentarzy.
-Cholera, Inga! - wybuchła, ale mogłam się tego spodziewać, w końcu teraz to ona miała rozstrojone hormony, nie ja. - Jestem twoją przyjaciółką! Wiem, że ironia to moje drugie imię, ale nie tutaj... Teraz mówię całkowicie szczerze. Wyglądacie razem ślicznie.
-Możecie przestać się na siebie drzeć? - Jack spojrzał pytająco na mnie, a następnie puścił moją rękę i wszedł do samochodu. - Nie czuję się ani trochę komfortowo jak nie rozumiem ani słowa.
Kiwnęłam tylko głową i wykorzystałam moment, w którym Kariny jeszcze nie było w środku.
-Przepraszam... - podsunęłam się bliżej niego i zostawiłam soczystego buziaka na jego policzku.



Wylądowałam na chłodnej ścianie w mieszkaniu Jacka, napawając się kolejnym magicznym i namiętnym pocałunkiem. Poczułam jak mocniej na mnie napiera i przyciska mnie do kawałka betonu. Nie odrywał się od mnie, a wręcz przeciwnie z każdą minutą stawał się bardziej zachłanny. A ja? Uśmiechałam się błogo, trzymając przy tym swoją rękę w okolicy jego brzucha. Nasze ruchy krępowały jedynie zimowe kurtki, które mieliśmy na sobie. Z na wpół otwartymi powiekami kontrolowałam każdy jego ruch, gest i minę. Kiedy oderwał się ode mnie tylko po to, żeby zdjąć wierzchnie okrycie z siebie i ze mnie, cicho się zaśmiałam. Był tak nieporadny, że zdjęcie jego kurtki zajęło mu więcej czasu niż zwykle. Chwilę później, jednak przyparł do mnie na nowo zasypując moją szyję dziesiątkami słodkich pocałunków. Poczułam jak podnosi mnie lekko do góry, a ja z przymkniętymi powiekami szepnęłam:
-Buty...
-Cii... - ponownie wpił się w moje usta, a ja już bez jakiegokolwiek zawahania objęłam go nogami.
Poczułam jak się poruszamy, ale nie byłam w stanie zlokalizować celu naszej podróży, tak bardzo byłam zajęta odwzajemnianiem kolejnych pocałunków. Posadził mnie na łóżku, a następnie lekko na nie pchnął, tylko po to, żeby usadowić się na moich biodrach. Odsunął z mojego ramienia rękaw sweterka, który miałam na sobie, a następnie zaczął całować mój obojczyk. Leżałam, więc na łóżku odchylając głowę do tyłu, błogo się uśmiechając i głaszcząc go po głowie. Wykorzystałam moment, w którym zaczął składać kolejne pocałunki, na moich spragnionych ustach i ostrożnie uwolniłam swoje nogi z obuwia, które nieco mnie krępowało. Głośny plask uświadomił Jacka, że właśnie je zdjęłam. Spojrzał mi w oczy, a po chwili ten sam dźwięk zagwarantował mi to, że poszedł w moje ślady. Popchnął mnie ponownie do tyłu, a ja bezwładnie wylądowałam na miękkim materacu jego łóżka. Podsunął się bliżej mnie, a po chwili skupił się na obcałowywaniu mojej szyi. Czułam jak wsuwa pod mój sweter i podkoszulek swoje dłonie i dotyka nimi mojego ciepłego brzucha. Brzucha, w którym jakiś czas temu zagnieździło się stado motyli, a pod wpływem jego dotyku jak na zawołanie wszystkie na raz rozłożyły swoje skrzydełka gotowe do lotu. Tak właśnie działał na mnie Jack Wilshere. Ostrożnie skierowałam swoje dłonie na jego barki i po prostu go objęłam. Co chwilę pozwalał jednej ze swoich rąk wędrować nieco wyżej, co raz wyżej, aż w końcu poczułam jak zapięcie moje biustonosza puszcza, a on umieszcza swoją drugą dłoń na mojej piersi. Całował mnie w taki sposób, jakby tym pocałunkiem prosił o przyzwolenie na dalsze działanie. Nie miałam złudzeń, że też tego chcę, więc skierowałam swoje dłonie do zamka od jego bluzy i ostrożnie ją rozpięłam następnie ściągając z jego barków. Przylgnęłam do jego ust całując je tak zachłannie, jakby za chwilę miał się skończyć świat, a dzisiejszy wieczór i noc były ostatnimi chwilami spędzonymi z nim. Czułam jak co raz pewniej umieszcza swoje dłonie na moim nagim ciele, dlatego podniosłam do góry ręce, dając mu jednocześnie zezwolenie na zdjęcie ze mnie zarówno tego sweterka, podkoszulki znajdującej się pod nim, jak i biustonosza. Leżałam przed nim odziana tylko od pasa w dół... Długo nie czekałam na to, aż przylgnie do mnie na nowo. Całował mnie z jeszcze większą namiętnością i pożądaniem niż dotychczas, jednocześnie pieszcząc moje piersi. Niepewnie złapałam za jego koszulkę i pomogłam mu ją ściągnąć. Jack Wilshere był teraz tutaj tylko ze mną, a w tym momencie ja byłam tylko jego.
To w jaki sposób obchodził się z moim ciałem sprawiało, że czułam się jak krucha laleczka z porcelany.  Był delikatny i czuły, a jego dotyk w zupełności wystarczał, by wprawić mnie w stan najpotężniejszej ekstazy. Wszystko co robił i to jak się poruszał było tak namiętne i jednocześnie subtelne, że czułam się jakbym przeżywała jakiś wspaniały sen erotyczny, w którym uczestniczy do niedawna mój najlepszy przyjaciel. Moje ciało było dla niego jak świętość, jak zabytek, którego nie można naruszyć. Było jak świątynia, której trzeba oddać hołd i szacunek, było jak najkruchszy fragment lodowej rzeźby. Był tak nieprzyzwoicie spokojny i subtelny, że czułam się podle zaciskając na jego łopatkach moje paznokcie, głośno dysząc do jego ucha, czy też wypowiadając słowa mojej aprobaty do jego dalszego działania. Czułam się przy nim jak najbardziej wulgarna dziwka. Ale kiedy szeptał mi do ucha, że mnie kocha wszystko zanikało. Na chwilę zapominałam o tym, co robię i skupiałam się tylko na nim, jego dotyku, zapachu...

Obudziłam się rano owinięta w kołdrę. Z uśmiechem na twarzy otworzyłam oczy tylko po to, żeby ujrzeć Jacka leżącego obok mnie. Ostrożnie przejechałam palcami po jego łopatce, pierwszy raz był tak blisko mnie. Tak na prawdę, to dopiero wtedy zaczęłam podziwiać jego urodę. To jak śpi z do połowy otwartymi ustami, jak kilkudniowy zarost dodaje mu uroku. Przejechałam swoją dłonią najpierw po jego policzku, a następnie po linii jego nosa i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego jak idealny jest. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i pocałowałam go w sam środek czoła. Ostrożnie podniosłam się z łóżka i skierowałam do kuchni, chciałam przygotować coś do jedzenia. Nigdy nie pomyślałabym, że moje pierwsze zbliżenie z aktualnym facetem nastąpi po jego meczu, kiedy to będzie zmęczony. Po meczu, którego ani nie wygrał, ani nie przegrał. Nie był to, więc ani seks na pocieszenie, ani w nagrodę. To był po prostu seks. Nigdy nie pomyślałabym, że po takim krótkim okresie bycia parą oddam się jakiemukolwiek mężczyźnie. A jednak... Jack Wilshere regularnie mnie zaskakiwał. Tylko, że o to chyba też chodziło w byciu razem. Zero monotonii, gwarantowana satysfakcja i każdego dnia coś nowego. Niewątpliwie byłam szczęśliwa.

Zostaliśmy parą i czy podobało się to komuś, czy nie, byliśmy nią. Z uśmiechem na twarzy chodziłam ulicami Londynu, ściskając dłoń Jacka. To wszystko było, tak niesamowite, że nadal nie wierzyłam, że to się dzieje na prawdę. Nie było żadnych oporów... Jack potrafił odbierać mnie z uczelni i to wcale nie czekając w samochodzie, a pod drzwiami sali, w której miałam akurat zajęcia, a ja? Odwzajemniałam się pięknym za nadobne  i wielokrotnie pojawiałam się w London Colney tylko po to, żeby grzecznie poczekać na mojego chłopaka kończącego trening. Żaden z chłopaków nie krył swojego zdziwienia z faktu, że jesteśmy razem. Część z nich nawet powtarzała, że wiedzieli, że to się tak skończy, ale to nic nie zmieniało. W końcu czułam, jakbym miała przy sobie chłopaka, któremu na mnie zależy. Tylko na mnie. Jedyną osobą, która zdawała się tego nie akceptować był Theo. A efekt był taki, że co raz rzadziej pojawiał się na treningach, w gazetach i portalach plotkarskich za to coraz częściej widoczne były zdjęcia Theo pochodzące z różnych imprez, a on sam wydawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Popadł w jakiś dziwny marazm, a ja czułam się jedyną osobą, która jest w stanie wyciągnąć go z tego alkoholowo-imprezowego szaleństwa.




Od autorki: Trzy razy zmieniałam muzykę. Mam nadzieję, że ta jednak przypadnie Wam do gustu. Ja osobiście mam słabość do tej piosenki, a może właściwie tego coveru. Wydaje mi się zresztą, że pasuje do pierwszego fragmentu tego oto rozdziału. Ten rozdział jest chyba moim ulubionym do tej pory i wydaje mi się, że dosyć długo nim pozostanie. No cóż wiem, że tak zwane team Theo nie będzie zadowolone takim obrotem sprawy, ale nie wszystkich można dogodzić, a zamysł na to opowiadanie był właśnie taki. Prędzej czy później musiało do tego dojść. Mimo to mam nadzieję, że nadal będziecie tutaj wpadać, czytać i komentować. A ja dla odmiany dzisiaj informowanie zacznę od nadrabiania rozdziałów u tych co mam zaległości. Głównie siempreinsolente, przepraszam kochana....
Zostawiam Was z lekturą i mam nadzieję dobrymi nastrojami po przeczytaniu. No i teraz coś dla team Theo:


niedziela, 3 marca 2013

20. Oh, my captain...




Stałam w tunelu prowadzącym na stadion z szerokim uśmiechem goszczącym na mojej twarzy. Do moich uszu dobiegały kolejne triumfalne okrzyki kibiców Arsenalu, ale teraz nie to było najważniejsze. Jakieś 15 minut temu minął mnie sztab medyczny West Hamu z nieprzytomnym Pottsem. Młodziutki chłopak, który o włos uniknął prawdziwej tragedii na boisku. Przez myśl przeszło mi tylko to, że to przecież mógł być Jacky. Nie pomyślałam o Theo, a właśnie o Wilsherze, który od kilkudziesięciu dobrych minut dzierżył na swoim ramieniu kapitańską opaskę. Opaskę, która tak wiele znaczyła dla każdego piłkarza, kibica i dla niego. I tylko to sprawiało, że stałam tam z tym uśmiechem numer 5 i wpatrywałam się w miejsce, w którym widziałam jego postać. Kilka minut temu minął mnie Vermaelen, ale nie zwróciłam nawet na niego uwagi.  Czekałam, aż podejdzie do mnie mój dzisiejszy mistrz.
-Gratuluję - rzuciłam mu prosto w twarz, kiedy tylko znalazł się naprzeciwko mnie.
-Czego? - zmarszczył brwi uważnie mi się przyglądając.
-Opaski - zaśmiałam się najpierw łapiąc za kawałek materiału spoczywający na jego nagim ramieniu, a chwilę później wspięłam się na palce i zarzuciłam mu ręce na szyję. - Oh, my captain...
- Nie masz mi czego gratulować... - mruknął lekko niepocieszony. - Nie w takim meczu... Wiesz jak ten z West Hamu?
-Nie mam pojęcia - spojrzałam w jego ciemne tęczówki i po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że jest w nich coś magicznego. - I nie zamartwiaj się tak. To nie jest niczyja wina. I wiesz co?
-Hm? - spojrzał mi prosto w oczy i poczułam się jakbym przez chwilę zapomniała co miałam powiedzieć.
-Byłeś cudownym kapitanem... - dostrzegłam kątem oka Kierana i zmierzających tuż za nim Theo i Aarona, co sprawiło, że momentalnie wtuliłam się w ramię piłkarza.
Nic nie mówił po prostu poczułam jak głaszcze mnie po głowie, cicho coś szepce, a następnie całuje mnie w sam czubek głowy. Mimo, że był obok mnie Wilshere i mogłoby się wydawać, że nie myślałam już o Theo, to chciałam teraz jak najszybciej pojechać z tego stadionu i zaszyć się w domu z kubkiem gorącej czekolady i świętującym Jackiem. Nie chciałam patrzeć na Walcotta, spotykać się z jego spojrzeniem, ani też czuć na sobie jego wzroku. Poczułam jak moje oczy zaczynają się szklić i odruchowo odsunęłam się od Jacka próbując pozbyć się tych gromadzących się łez. Spojrzał na mnie nieco zmartwionym wzrokiem, a po chwili głośno odetchnął.
-To co spadamy stąd? - spojrzał na mnie wyczekująco, ale ja w odpowiedzi jedynie kiwnęłam głową. - Idę pod prysznic i zaraz wracam.
-Poczekam na parkingu - posłałam mu lekki uśmiech i skierowałam się w stronę wyjścia na parking, na którym stały samochody członków klubu.


-Alex! - zawołałam chłopaka, który kierował się właśnie w stronę swojego samochodu. - Co z Wilsherem?!
-Pod prysznicem - zaśmiał się widząc jak z rezygnacją opieram się o maskę samochodu Anglika, a następnie ruszył w moją stronę. Po chwili już stał obok mnie i uważnie mi się przyglądał.
-Co jest? - spojrzałam na niego zdziwiona. - Mam coś na twarzy czy jak?
-Dobrze robisz? - wlepił wzrok w bliżej nieokreślony punkt na przeciwko siebie.
-Hm? - mruknęłam spoglądając teraz na niego.
-No wiesz, jestem przyjacielem Jacka i bardzo się cieszę, że spędzacie razem czas... - zrobił krótką przerwę, która chyba miała być przeznaczona na zastanowienie się w myślach nad tym, co powie dalej. Mój mózg jednak w dalszym ciągu nie rejestrował nic oprócz kapitana Jacka i Theo. - Nie zrozum mnie źle, bo wydaje mi się, że Jack zaczął serio lepiej wyglądać, grać i ...
-Do czego zmierzasz Chambo? - zaśmiałam się, dostrzegając, że chłopak gubi się w swoich własnych myślach.
-No wiesz... Jakby Karina nadal miała ten apartament w hotelu to pewnie wróciła byś tam, a nie wprowadziła się do niego. - spojrzał na mnie wymownie. - Może to i lepiej, że ona żyje jak żyje, a ty zatrzymałaś się u niego. Może to Wam jakoś pomoże...
-Alex, proszę Cię... - wywróciłam oczami. - Ja i Jack przyjaźnimy się. Nic więcej.
-Zrobi Wam to dobrze - poklepał mnie lekko po ramieniu posyłając mi teraz swój uśmiech. - Tylko pamiętaj pierwszą zasadę: najpierw się odkochaj, a potem zakochuj na nowo.
-Słyszałam inną złotą myśl. - pokręciłam z rezygnacją głową. - Że najlepszym lekarstwem na miłość jest nowa miłość.
-Tylko w taki sposób rani się ludzi... - mruknął, a na jego twarz wpełzł nieznany mi do tej pory uśmiech.
Zupełnie zrezygnowana tylko westchnęłam, a następnie przewróciłam oczami. Na moim horyzoncie jak spod ziemi pojawił Theo i Kieran. Szli zajęci sobą, dyskutując na jakiś zajmujący i tylko im znany temat. Zaczęłam się w duchu modlić, żeby Jack zaraz się tu zjawił i zabrał mnie do domu.
-Ile można siedzieć pod prysznicem? - spojrzałam na Alexa pytającym spojrzeniem, a ten się tylko zaśmiał.
-Mieszkasz z Wilsherem i jeszcze nie przywykłaś, że on siedzi tam naprawdę dłuuugo - spojrzał na mnie przeciągając ostatnie słowo, a następnie parsknął śmiechem.
-Wy to wszyscy, jednak macie nie po kolei w głowie.... - mój wywód przerwał jednak Jack.
-Inga! - machnął mi z końca parkingu, a następnie po ziemi rzucił kluczyki do swojego auta - moje wybawienie przed Theo. - Wsiadaj, zaraz wracam!
Posłałam wdzięczny uśmieszek najpierw jemu, później Alexowi, a następnie skierowałam się do auta. Ledwo wsiadłam, a zajęłam się wkładaniem kluczyków do stacyjki, by w momencie, w którym Walcott i Gibbs będą mnie mijali, być w pozycji, która uniemożliwi mi spoglądanie na jego twarz.
-Co ty robisz? - do moich uszu dotarł zdumiony głos Jacka. Ostrożnie podniosłam, więc do góry głowę i niepewnie się wyszczerzyłam.
-Kluczyki - wsparłam dłoń na jego siedzeniu, a następnie powoli się wyprostowałam.
-Chowałaś się przed nim? - zajął swoje miejsce, a następnie zaczął zapinać pas. - Inga, zachowujesz się jak...
-Dziecko? - przerwałam mu spoglądając w te ciemne tęczówki. - Ja wciąż nim jestem, Jack. Jestem małą i zagubioną dziewczyną w londyńskiej rzeczywistości.
-Nie jesteś. - spojrzał na mnie tak intensywnie, że poczułam jak się czerwienię. - Nie jesteś zagubiona, bo masz mnie.
-Jack... - zaczęłam, ale dość szybko zaprzestałam budowania zdania, którym chciałam się z nim podzielić.
-Bez niego też jesteś kimś... - przelotnie dotknął mojego uda, a następnie ręką sięgnął do odtwarzacza muzyki.



Do tej pory nie mogę uwierzyć jak człowiek łatwo przyzwyczaja się do rzeczy, które go otaczają i wypełniają jego wolny czas. Nie spodziewałam się, że tak samo przywyknę do mieszkania z Wilsherem, do spania wtulona w jego tors, czy też do tego, że kiedy wracałam po długim i ciężkim dniu z uczelni, on zazwyczaj siedział w kuchni szykując jakiś swój specjał, tylko po to, żeby zaspokoić mój głód. Przywykłam też do tego, że staram się nie być mu dłużna i kiedy to on wraca z wyjazdu albo meczu, na którym mnie nie ma, czekam na niego z kolacją. Przyzwyczaił mnie do siebie i chyba sama nie wiedziałam, czy aby na pewno to dobre posunięcie z mojej strony.
Siedziałam na zimnej posadzce w łazience i wrzucałam moje białe ubrania do pralki, którą zamierzałam za chwilę wstawić. Dość duża objętość wolnego miejsca sprawiła, że bez jakiegokolwiek zastanowienia zawołałam Jacka.
-Jack!
Długo nie musiałam czekać, kiedy znalazł się koło mnie, spojrzał mi na ręce, zaglądając gdzieś znad głowy, a jego oddech spoczął gdzieś na mojej szyi. Podniosłam głowę lekko do góry, tak by móc mu spojrzeć w oczy.
-Białe pranie - zaśmiałam się, spoglądając w jego ciemne tęczówki. - Chcesz coś dorzucić?
Długo nie musiałam czekać, aż wylądowały obok mnie jego brudne skarpetki i bokserki. Spojrzałam na niego z powątpieniem, a ten tylko parsknął śmiechem. Zajął wolne miejsce obok mnie i z troską pogłaskał mnie po głowie.
-Naprawdę? - pokręcił głową, a następnie złapał za swoją bieliznę. - To tylko skarpety i gacie... One nie gryzą, Inga.
-To po prostu dziwne, nie sądzisz? - popatrzyłam jak sprawnie wszystko umieszcza w pralce.
-To że robimy wspólne pranie? - zaśmiał się, zamykając drzwiczki od sprzętu, a następnie przyciągając mnie bliżej siebie.
-Nie.. To, że pierzemy razem bieliznę... - mruknęłam, a następnie wsparłam swoją głowę na jego ramieniu.
Nic mi nie odpowiedział. Poczułam jedynie jak całuje mnie w skroń, a następnie pochyla się teraz lekko nad pralką i ją włącza. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam teraz mu przeszkadzać w majstrowaniu przy przyciskach.
-Przestań! - zaśmiał się łapiąc teraz moje ręce. - Bo twoje bialutkie t-shirty, za chwilę będą brązowe.
-Nie da się tak. - zaśmiałam się kręcąc głową. - Taki duży chłopiec, a nie wie od czego barwią się ubrania.
-Taki duży chłopiec ma po prostu na głowie inne sprawy... - przejechał teraz swoją dłonią po moim ramieniu. - Ktoś musi w tym domu grać w piłkę... Gotować Ci obiadokolację...
-W niedzielę ryba z frytkami? - wyszczerzyłam do niego zęby, dusząc gdzieś w głębi śmiech.
-Ktoś musi Cię niańczyć... - wyliczał dalej. - Robić ten bałagan, żebyś później miała, co sprzątać..  I ktoś musi robić tak...
Poczułam jego usta na moim policzku i poczułam jak zaczynam się czerwienić.
- I jeszcze tak.. - jego usta spoczęły na środku mojego czoła, a ja już wtedy czułam jak stado dzikich motyli powoli zaczyna zagnieżdżać się w moim brzuchu. - I trochę tak... - ciepły buziak spoczął teraz w kąciku moich ust. - A czasem nawet tak...
Podsunął swoją twarz bliżej mojej, a następnie swoimi dłońmi przejechał po moich policzkach, by następnie musnąć swoimi wargami moje.  Powoli odsunęłam się, nie zaprzestając patrzeć mu w oczy. Czułam się sparaliżowana, nie wiedziałam, co zrobić. Z jednej strony chciałam teraz zarzucić mu ręce na szyję i zacząć całować go jak głupia, z drugiej zaś miałam ochotę podnieść się z tej podłogi i uciec z łazienki. Ale nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Po prostu w dalszym ciągu siedziałam z lekko rozchylonymi ustami i uważnie mu się przyglądałam. Nic nie mówił, milczał podobnie jak ja. Jedyne na co teraz się odważył to złapanie mnie za rękę. Czułam jak niewinnie zaczął się nią bawić, jednocześnie spuszczając wzrok.
-To chyba wstawiliśmy nasze pierwsze wspólne pranie... - szepnęłam, kiedy w końcu otrząsnęłam się po tym niespodziewanym pocałunku. - Jack?
-Przepraszam.. - podniósł się i opuścił pomieszczenie, a chwilę później słyszałam tylko trzask drzwi. Tak, Jack Wilshere właśnie opuścił swoje mieszkanie. Wyszedł z niego z mojego powodu. Mojego i tego pieprzonego nieudanego pocałunku.


Karina

-Cześć - Jack wszedł właśnie do kuchni rzucając suche powitanie, kiedy siedziałam z Ingą podczas naszych plotek. - Kupiłem Ci ten sok, co chciałaś.
- Jasne... - jej dystans tak bardzo mnie przerażał, że teraz patrzyłam na nią podejrzliwym wzrokiem.  - Ile muszę Ci oddać? A dolicz ten wczorajszy obiad...
- Nie wiem... - mruknął rozpakowując swoje zakupy, a dopiero wtedy zauważyłam, że w lodówce i bez tego jest sporo jedzenia. - Policzę później.
- Dobraaaa... - przemówiłam po polsku spoglądając na przyjaciółkę. - Co to było?
-Nie mam pojęcia o czym mówisz - wzruszyła ramionami, po czym nerwowo zsunęła się po oparciu kanapy.
-Inga! - nie wytrzymałam i podniosłam nieco swój głos. - Nie jestem ślepa. Widzę, że coś jest nie tak.
Poczułam na sobie wzrok Jacka, jednak kiedy to ja na niego spojrzałam momentalnie go odwrócił.
-Możesz mi powiedzieć o co wam chodzi? - spojrzałam na nią zniecierpliwionym wzrokiem.
-O jezu... - jęknęła wywracając oczami. - Po prostu zrobiło się dziwnie... Praliśmy razem nasze majtki... A potem...
-Inga... - podsunęłam się bliżej niej, jednocześnie nie kontrolując faktu, że kąciki moich ust unoszą się lekko do góry.
-Pocałował mnie, okej?! - wybuchła, powodując jednocześnie, że parsknęłam śmiechem, a Jack spojrzał na nas podejrzliwym wzrokiem. - Nie śmiej się... To nie było wcale śmieszne, tylko...
-Tylko? - zaczerpnęłam powietrza, automatycznie uspakajając moją reakcję.
-Ej no czułam się zagubiona.. - zmarszczyła brwi i zrobiła minę, jakby miała się za chwilę rozpłakać. - Jakby co najmniej to pranie jego majtek nie było niezręczne... To ja jeszcze nie wiedziałam co zrobić.
-Inga, naprawdę? - uniosłam do góry jedną brew i uważnie zaczęłam jej się przyglądać. - Prałam już z tysiąc razy gacie Torresa. Setki tysięcy razy mieszały się w pralce i w szafce z moimi. To nic strasznego.
- Wy ze sobą sypiacie... - wysyczała, a po  chwili odwróciła swój wzrok.
-Okej... Tu chyba nie chodzi o to pranie... - przeciągnęłam swoją wypowiedź, a kiedy tylko nerwowo się poruszyła kontynuowałam. - Chciałaś też go pocałować, prawda? Tylko zwyczajnie stchórzyłaś.
-Nie, Kar! Przestań tak mówić! - na jej twarzy pojawiły się pojedyncze rumieńce, co sprawiło, że triumfalnie się uśmiechnęłam.
-Jak chcesz to możemy zmienić temat - spojrzałam najpierw na nią, a później na Jacka. - Możemy też ją dokończyć i coś zaradzić na to Wasze małe napięcie...
-Karina, proszę Cię... - spojrzała na mnie, podciągając jednocześnie swoje kolana do brzucha.
-Dobra ostatnia rada i już nic nie mówię. - spojrzałam na nią i lekko odsunęłam się do tyłu, gotowa na cios jaki będzie próbowała mi zadać. - Myślę, że powinniście się ze sobą przespać. Od tak. Chociażby po to, żeby zobaczyć czy macie coś do siebie. A, że na moje oko macie... Na jednym razie się nie skończy.



Od autorki: Przegraliśmy derby. Sama nie wiem jak to się stało. Na pocieszenie mogę jedynie powiedzieć, że w tym momencie sezonu kurczaki miały nad nami 10 pkt przewagi, a jednak skończyły za nami. No i mam nadzieję, że to wszystko powróci do normy i skończymy w top4. Nie widzę innej opcji. Szczerze mówiąc straciłam ochotę na dodanie rozdziału, ale w zasadzie ja go lubię, więc może i Was nieco pocieszy. Rozdział z przymusu podzielony na dwa (raczej nikt nie chce czytać ponad 14 stron worda). 
Miłej lekturki.

P.S. 20 marca urodziny Torresa. Robimy filmik. Fotki z waszymi życzeniami wysyłajcie na: videosforplayer@wp.pl Czas macie do 10 marca do 22.00. Szczegóły tutaj. Ponadto zbieramy też zdjęcia dla Ibiego. Z tym, że te dla niego zbieram do 7 marca. Wysyłajcie je pod ten sam mail. Zasady takie same jak z Torresem.