-Kto przyszedł? - usłyszałam roześmiany głos brunetki, która po chwili pojawiła się w przejściu. - Inga!
Zaśmiała się, a następnie podeszła do mnie, by mnie przytulić. Stałam tam jak słup soli. Nie wiedziałam jak zareagować, co powiedzieć. Gdybym przyszła pół godziny wcześniej, to....
-Gdzie masz Theo? - powtórzyła pytanie wyrywając mnie tym samym z zamyślenia.
-W domu - bąknęłam wchodząc do środka i mijając napastnika Chelsea. - Wpadłam z nadzieją, że porozmawiamy. Ale widzę, że jesteś bardzo zajęta...
Rzuciłam przelotne spojrzenie na Torresa, który w dalszym ciągu uważnie mi się przyglądał. Nie dziwiłam mu się, przecież nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Widział mnie chyba pierwszy raz, to znaczy mógł kojarzyć mnie z tunelu z meczu z Arsenalem, ewentualnie z jakiegoś portalu plotkarskiego, ale przecież to nie to samo co normalne poznanie przyjaciółki swojej... No właśnie kogo? Gubiłam się w tej relacji, która niewątpliwie zaczynała ich łączyć.
-Inga - zaśmiała się spoglądając to na mnie to na niego. - Poznaj Fernando, Fernando to Inga.
Chłopak jedynie mi machnął lekko się uśmiechając, po czym znikł w łazience.
-Karina, co Ty wyprawiasz? - syknęłam odwracając się w jej stronę, kiedy tylko Hiszpan zniknął z pola widzenia. - On ma żonę, dzieci...
-I jedno w drodze - przerwała mi spoglądając nerwowo na swój, wciąż płaski brzuch. - I wszystko mam pod kontrolą... Po za tym ciąża nie zmienia tego, że mam swoje potrzeby, a on ostatnio jest przy mnie.
-Co z Edenem? - zmrużyłam lekko powieki wspominając moją ostatnią rozmowę z graczem Chelsea.
-Nie widziałam się z nim od sobotniego meczu. - westchnęła opierając się teraz wygodniej o kanapę. - Ale może to i lepiej. Ostatnio zachowywał się zdecydowanie dziwnie...
-A może po prostu zaczęło mu zależeć na Karinie Preiss? - posłałam jej znaczące spojrzenie.
-Przestań - zaśmiała się. - Jesteśmy przyjaciółmi. Nic więcej, okej?
Obudziłam się czując ból w każdej części mojego ciała. Niepewnie podsunęłam się bliżej chłopaka, który spał obok mnie, a ten jak na zawołanie objął mnie ramieniem. Ostatni raz dałam się zaciągnąć na jakąkolwiek imprezę Jackowi i Benikowi. Po za tym, dlaczego Theo mnie puścił? Na co dzień był chorobliwie zazdrosny o Wilshera, a wczoraj ewidentnie popychał mnie w jego ramiona. Nie miałam, jednak czasu na zastanawianie się nad tym faktem, ponieważ moją głowę zaprzątało teraz kolejne zmartwienie. Zapach chłopaka, który mnie przytulał nie był zapachem Walcotta, a chwilę po lekkim podniesieniu powiek musiałam przyznać, że pościel nie jest tą, w której śpimy ze wspominanym wcześniej Anglikiem.
-Cholera - zaklęłam po polsku sprawiając, że mój towarzysz nerwowo się poruszył. Podniosłam wzrok do góry i ku mojej uldze dojrzałam twarz śpiącego z uśmiechem na twarzy Jacka. Jak na złość jednak u drzwi zadzwonił dzwonek, a piłkarz nie mając siły się podnieść oddelegował mnie do nich.
-To pewnie tylko Benik. Pewnie czegoś zapomniał... - usłyszałam jego głos stłumiony w poduszkę.
Powolnym krokiem skierowałam się w stronę drzwi wejściowych. Ledwo je otworzyłam, a zobaczyłam w nich brunetkę stojącą z małym Archie'm. Maluch ledwo mnie zobaczył, a uśmiechnął się i wyciągnął do mnie swoje pulchne rączki.
-Jest Jack? - zlustrowała mnie wzrokiem, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że stoję tylko w jego koszulce, która ledwo zasłania moje majtki.
-Śpi - tępo rzuciłam nadal próbując zebrać moje myśli do kupy.
-Obudź go - rzuciła mijając mnie i ładując się do jego domu, a następnie zajmując miejsce na kanapie.
-Chodź mały - rzuciłam do Archie'go siedzącego na jej kolanach, a następnie wyciągnęłam do niego ręce. - Obudzimy Twojego tatusia.
Uśmiechnęłam się najpiękniej jak umiałam, sprawiając, że mały się zaśmiał, a następnie powiedział coś zrozumiałego tylko dla siebie. Widziałam jak była dziewczyna z ogromnym dystansem podaje mi malucha, ale kiedy to zrobiła momentalnie skierowałam się do sypialni, w której w dalszym ciągu spał Jack.
-Patrz kto przyszedł - zaśmiałam się sadzając obok niego synka, który ręką wcześniej umoczoną w buzi pacnął go po twarzy wołając niezrozumiałe "tata". Widziałam jak Jack powoli otwiera najpierw jedno oko, a później drugie. W zastraszającym tempie podniósł się do pionu, by po chwili lekko się skrzywić.
-Oj, biedna główka - zaśmiałam się pieszczotliwie go po niej dotykając.
-Co on tu robi? - zmarszczył brwi po chwili pochylając się do malucha i zaczynając go łaskotać.
-Twoja była z nim przyszła... Czeka na Ciebie w salonie - rzuciłam dość niepewnie spotykając ze zdziwionym spojrzeniem chłopaka.
Po chwili siedziałam już sama na łóżku zajmując się synkiem Kanoniera i nasłuchując jego rozmowy, a raczej kłótni z Lauren.
-Nie moja wina, że nie masz czasu i sprowadzasz sobie panienki - albo mi się wydawało, albo w tonie jej głosu było nieco zazdrości.
-Nie rozśmieszaj mnie - gorzki śmiech Wilshere'a sprowadził mnie jednak na ziemię. - Inga to dziewczyna Theo. Spała u mnie, bo... Zapomniała kluczy do domu, a Theo był u rodziców.
Sama nie wiem jak wielką ulgę sprawiło mi tłumaczenie Jacka, chyba po prostu chciałam w to uwierzyć. Chciałam, żeby to było prawdą.
-Musisz z nim zostać - moje myśli zagłuszył ponownie głos Angielki. - Mam ważnego klienta, nie mogę zabrać go ze sobą.
-A ja mam trening - warknięcie Jacka nie wróżyło w tym momencie nic dobrego. - Nie po to płacę Ci na opiekunkę, żebyś przywoziła go do mnie w takich momentach. Wiesz jakie ważne są dla mnie teraz te treningi!
-Treningi czy panienki? - sarkastyczny śmiech dziewczyny rozniósł się tylko echem po mieszkaniu. Wzięłam małego na ręce i powoli ruszyłam w stronę pokoju, w którym przebywali byli partnerzy.
-Nigdy Cię nie zdradzałem, Lauren. Kiedy to zrozumiesz? - tym razem wyczułam żal w jego głosie i to chyba, dlatego postanowiłam się odezwać.
-Ja się mogę nim zająć... - rzuciłam niepewnie spoglądając na piłkarza.
-Inga nie musisz tego robić - ciemne tęczówki chłopaka lustrowały mnie teraz dość uważnie.
-Chcę - puściłam mu oko. - Jestem Ci to winna, a zresztą posiedzimy z nim z Kariną, pójdziemy na jakiś spacer...
-Inga, to wcale nie... - Jack usiłował mi coś powiedzieć, jednak jego dziewczyna mu przerwała.
-Świetnie, więc Archie zostaje z dziewczyną Walcotta, a ty go później odbierasz. Uciekam, bo i tak jestem spóźniona.
Po chwili zostaliśmy sami: ja, Archie na moich rękach i Jack w dalszym ciągu stojący w jednym miejscu i przyglądający się mi z tym samym wyrazem twarzy.
-Zawieziesz mnie do Kar? - uśmiechnąwszy się podeszłam bliżej niego.
-Ubierzesz się? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie, a ja poczułam, że autentycznie teraz nie przygląda się mojej twarzy, a moim udom. Podałam mu małego i obróciłam się na pięcie, by skierować się do sypialni, w której leżały gdzieś moje ubrania. Nim jednak się oddaliłam złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął lekko do siebie, by pozostawić na moim policzku mokry ślad swoich ust.
-Inga! Jesteś tu tylko ciałem czy jak? - usłyszałam głos Theo, a następnie poczułam jak mocniej ściska moją dłoń.
Zatrzymałam się w miejscu sprawiając jednocześnie, że ten spojrzał na mnie wyraźnie zdziwiony, a mały Archie rzucił coś z nieskrywanym niezadowoleniem, ponieważ wózek, który go wiózł też właśnie się zatrzymał. Myślami byłam tak na prawdę przy Jacku, który tego poranka zachowywał się dość dziwnie.
-Czemu w ogóle puściłeś mnie z nim na imprezę? - spojrzałam teraz w ciemne tęczówki mojego chłopaka starając się wyczytać z nich jakąkolwiek przyczynę.
-Myślałem, że chciałaś i tego potrzebowałaś - puścił teraz rączkę wózka i podrapał się po głowie. - Jeśli się myliłem to przepraszam.
-Mhm.. - mruknęłam odwracając się ponownie i ruszając dalej przed siebie wyznaczoną parkową alejką.
-Coś nie gra? - zachowywał się jakby widział, że coś jest nie tak, że coś się zmieniło.
-Nie, wszystko okej - uśmiechnęłam się nerwowo spoglądając na zegarek. - Gdzie on jest? Przecież, wie, że nie powinieneś siedzieć na podwórku.
-Przestań - Theo tym razem się zaśmiał. - Trochę świeżego powietrza, nie sprawi, że jeszcze mocniej się przeziębię.
-Trochę na pewno nie - spojrzałam teraz na niego karcąco. - Ale w taką pogodę jak ta dziś uwierz mi, że to nic korzystnego.
-Masz rację - ponownie zaśmiał się jednocześnie obejmując mnie ramieniem i przyciągając do siebie. - Też wolałbym się zaszyć z Tobą w domu i wykorzystać ten czas inaczej...
-A Tobie jedno w głowie - rzuciłam nieco oskarżycielskim tonem, by po chwili się zaśmiać.
Przez dalszą część spaceru i oczekiwania na młodego tatusia skupiałam się na zabawie z małym leżącym w wózku. Theo przytulał mnie do siebie, co jakiś czas całując mnie w skroń lub policzek. Generalnie musieliśmy wyglądać jak szczęśliwi młodzi rodzice.
-W końcu - usłyszałam głośne westchnięcie Theo, który zabrał teraz ramię, które mnie otaczało i uścisnął dłoń Jacka, który wyrósł jak spod ziemi. Podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka, który pojawił się obok mnie tylko po to, żeby pomachać swojemu synkowi.
-Dzięki - rzucił spoglądając na mnie, by po chwili ściszyć ton swojego głosu. - I nie rób mi tego więcej i nie biegaj w mojej koszulce po moim domu.
Zmarszczyłam brwi zupełnie nie wiedząc, o co mu chodzi. Widząc moje zdziwienie zaśmiał się, a następnie zaczął mi tłumaczyć.
-Jadę odwieźć Archiego do Lauren... Jestem prawie pewny, że znowu poruszy Twój temat.
Mimowolnie się uśmiechnęłam zostawiając go z Archie'm i schowałam swoją twarz, gdzieś w torsie Theo. Tak było dobrze. Z nim było mi dobrze, ale przecież nadal nie mogłam przestać myśleć o Jacku. Jacku, który zdecydowanie potrzebował dziewczyny. Jacku u którego boku obudziłam się dzisiaj rano...
Od autorki: Po pierwsze jest trochę powtórzeń, być może jutro je poprawię. Rozdział objętościowo też nie jest dziełem sztuki. Nie wiem, może być nudny... Tylko ostrzegam. Napisany na totalnym spontanie, w poszukiwaniu weny.
Pozdrawiam i uciekam jej nadal szukać. Plus zapraszam na mojego nowego bloga - cor-do-arco-iris