poniedziałek, 6 maja 2013

24. I wanna wear you like a Gucci sweater



Czy może być coś bardziej seksownego od nagiego Jacka? Oczywiście, że tak. Przekonałam się o tym jakiś czas temu, kiedy weszłam do łazienki podczas gdy on brał prysznic. Zrobiłam to pierwszy raz od kiedy mieszkamy razem i chociaż z pozoru jego tył ze ściekającą po nim wodą nie przerażał mnie tak bardzo to, kiedy tylko zobaczyłam, że się obraca zakryłam oczy dłonią i pisnęłam.
-Możesz ostrzegać, kiedy zamierzasz się obrócić? - rzuciłam z wyrzutem stając jednocześnie tyłem do niego i prysznica. Oczu jednak nadal nie odsłoniłam, bo zdałam sobie sprawę, że moim nowym wrogiem okazało się wiszące przede mną lustro. Jack nie wydusił z siebie ani słowa, a jedynie się zaśmiał.
-To nie jest śmieszne! - rzuciłam nieco oburzona i utkwiłam swój wzrok w kafelkach położonych na posadzce jego łazienki. - Ani trochę.... Jesteś nagi...
-Jakby moja nagość była dla Ciebie jakąś nowością... - bąknął z przekąsem, a następnie usłyszałam dźwięk zakręcanej wody.
-Pff! - prychnęłam starając się opanować swój spanikowany ton głosu. -Nie jest dla mnie nowością...
Tak na prawdę była. Od kilku tygodni unikałam momentów, w których ten nago paradował po łazience albo sypialni. Unikałam każdego momentu, w którym mogłam go zastać w stroju Adama. Sama nie wiedziałam, czemu to robię, ale czułam, że muszę. Czułam, że muszę przystopować. Być może to słowa Theo nadal tkwiły mi w głowie, a może sama zdałam sobie sprawę z tego, że za szybko podałam mu siebie na tacy. Bałam się, że równie szybko jak mnie posiadł znudzi się mną.
-Jesteś ostatnio dziwna. - krótko za wyrokował, a do moich uszu dodatkowo dotarł dźwięk stawianych przez niego kroków, zapewne w stronę wieszaka z ręcznikami.
-Nie jestem dziwna... - zaczęłam, ale przerwał mi jego dotyk na moim ramieniu, a ja poczułam jak jakiś dziwny i do tej pory nieznany mi dreszcz przebiega po moim ciele.
- Po prostu tak nie można! - wybuchłam, obracając się w jego stronę. - Nie możesz wyglądać tak dobrze nawet pod prysznicem! Ja nie mogę Ci ulegać od tak! I....
-I? - zaśmiał się, widząc jak łapię powietrze do ust, jednak z momentem,w którym mi przerwał moje myśli uciekły gdzieś z dwutlenkiem węgla z moich płuc.- Tak właśnie myślałem... Ulegać mi? -zaśmiał się ponownie, kręcąc przy tym głową. - Czy kiedykolwiek mi uległaś? Zrobiłaś coś na co sama nie miałaś ochoty?
-Teraz mną manipulujesz.... - skierowałam swój wzrok na jego nagi tors, po którym w dalszym ciągu spływały nieliczne kropelki wody. - Stoisz przede mną w samym ręczniku i próbujesz na mnie wpłynąć.
-Wpłynąć? - ponownie wybuchł śmiechem, sprawiając, że poczułam się zupełnie malutka. - Zadałem Ci tylko pytanie...
-Tak! - sama nie wiedziałam, co mówiłam, ale słowa same cisnęły się na moje usta. - To znaczy nie wiem... Nie wiem czy chciałam tak szybko się z Tobą przespać. Przespać w sensie przespać....
-Pytałem się Ciebie czy chcesz, pamiętasz? - spojrzał mi w oczy, a jego dłoń powędrowała na mój policzek. Ja natomiast bez najmniejszych skrupułów strąciłam ją i wywróciłam oczami.
-Nie... Przynajmniej nie pamiętam... - poczułam chłód lustra rozchodzący się po moich plecach i sama zaczęłam zastanawiać się, kiedy się pod nim znalazłam.
-Myślałem, że sama tego chciałaś... - wywrócił oczami, opierając swoje czoło o moje, a palcami lewej dłoni oplatając moje prawej.
-Nie wiem czy chciałam... - pociągnęłam nosem, czując jednocześnie kolejne dreszcze podniecenia kształtujące się pod moją skórą. - Ja taka nigdy nie byłam, Jack... Nie wskakiwałam facetom do łóżka na pierwszej randce i....
-I mi nie wskoczyłaś do niego na pierwszej randce - mruknął niepocieszony, wciąż mi się przyglądając. - Usłyszałem od Ciebie najwspanialsze wyznanie miłości jakie była w stanie mi zaoferować jakakolwiek kobieta. Naprawdę uważasz, że po tym wszystkim mogę mieć Cię za małą dziweczkę?
Już zamierzałam coś dodać, ale przerwał mi przykładając palec do moich ust i lekko się uśmiechając. -Może to ja to źle rozegrałem. Może już dawno powinienem Ci powiedzieć jak mi na Tobie zależy, ale nie zrobiłem tego. Nie zrobiłem tego, bo jestem idiotą i byłem zbyt pochłonięty faktem, że w końcu jesteśmy razem. Teraz też Ci tego nie powiem, bo nie chcę Ci dostarczać kolejnych argumentów do wątpienia w ten związek.... W nas... Nie chcę robić nic na siłę.
Odwróciłam swój wzrok od jego ciemnych tęczówek wpatrzonych we mnie jak w obrazek i nerwowo spojrzałam gdzieś na bok, jednocześnie czując jego miękkie wargi przelotnie całujące mnie w szyję.
-Może powinienem dać Ci czas na przemyślenie tego wszystkiego... - mruknął cicho, sprawiając tym samym, że moje oczy się zaszkliły. - Gram w weekend mecz na wyjeździe... Wpadnę w piątek po treningu tylko po rzeczy i dam Ci spokój... Obiecuję. Będziesz mieć cały weekend dla siebie i swoich myśli.
Poczułam jak delikatnie przejeżdża swoją dłonią po moich włosach i już nie wiedziałam, co dodać. Ostrożnie obróciłam swoją twarz w jego stronę, a chwilę później wysunęłam się spod uścisku jego ramion, a następnie opuściłam łazienkę.





Byłam największą idiotką na świecie, bo jak nazwać kogoś kto zachowuje się tak jak ja? Jak nazwać kogoś, kto z niemal opuchniętymi oczami ląduje przed drzwiami swojego byłego chłopaka, tylko po to, żeby przyznać mu rację. Powiedzieć jak bardzo nie mylił się, co do mojego stylu życia. Co prawda Jack nigdy nie zakazał mi przebywania z Theo, ale Jack też nie wiedział o naszej rozmowie, kiedy ten pijany spał na kanapie w salonie. Nie wiedział, że Theo wyznał mi miłość i powiedział, że będzie czekał. I kto by w końcu pomyślał, że się doczeka? Kiedy otworzył mi drzwi, momentalnie zarzuciłam mu swoje ręce na szyję niechybnie uderzając go przy tym torebką.
-Ała... - potarł swoje ramię i lekko mnie od siebie odsunął. - Co Ty tam nosisz?
-Może jakieś: Miło mi Cię widzieć albo: Dawno Cię tu nie było ? - spojrzałam na niego wyczekująco, a kiedy zrozumiałam, że tego nie powie ponownie się do niego przytuliłam. - Miałeś rację....
Szeptałam tak cicho, że sama miałabym problem ze zrozumieniem moich słów. Mówiłam tak cicho, jakby bojąc się przyznać rację swojemu byłemu. Bojąc się przyznać do błędu.
-Rację? - zmarszczył brwi, łapiąc mnie za nadgarstek, a następnie wciągając mnie do swojego domu. - O czym Ty mówisz?
-To ty mnie znasz, nie on... - zaczęłam powoli, ale kiedy tylko wypowiedziałam te słowa poczułam jak słone łzy niebezpiecznie nagromadziły się w moich oczodołach i teraz powoli z nich uciekały wprost na moje policzki. - Miałeś rację jak mówiłeś mi, że jestem inna.  Ja nie sypiam z facetami dla zabawy...
-Jasne, że nie... - pokręcił głową, jakby nadal nie rozumiejąc co mam mu do powiedzenia. - Uspokój się i spokojnie wytłumacz mi co się stało....
Poczułam jak swoimi kciukami ostrożnie ociera łzy znajdujące się na moich policzkach i zupełnie odruchowo przymknęłam powieki. Nie zamierzałam się nigdzie stąd wybierać. Nie teraz, nie dzisiaj.... Teraz to właśnie u niego czułam się dziwnie bezpiecznie i spokojnie. Na tyle bezpiecznie, żeby wiedzieć, że dom Walcotta to ostatnie miejsce w jakim będzie mnie szukał Jack.



Obudziłam się na czymś twardym. Czymś co jednocześnie falowało, a nie przypomniałam sobie, żeby Theo posiadał w domu łóżko wodne. Ostrożnie wsparłam się na ręku, sprawiając jednocześnie, że to coś twardego pode mną lekko jęknęło, a ja wyczułam pod moją dłonią kilka żeber. W popłochu oderwałam od podłoża swoją dłoń i podniosłam się do pionu z przerażeniem spoglądając na chłopaka, który jeszcze do niedawna leżał ze mną na kanapie.
-Która godzina? - wyparowałam z tym tekstem, nie oczekując chyba nawet rozsądnej odpowiedzi.
-Czekaj... - widziałam jak Theo potrząsa ręką, żeby zsunąć w dół rękaw bluzy i móc spojrzeć na zegarek.
-Nie, wiesz co... - westchnęłam drapiąc się po głowie. - Nie sprawdzaj. Pewnie to i tak pora na to, żebym już poszła.
-Gdzie? - zmarszczył brwi i niemal w ostatniej chwili złapał mnie za nadgarstek. Gdyby tego nie zrobił zapewne kierowałabym się już w stronę drzwi.
-Do domu? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie i wbiłam swój wzrok w podłodze.
-Pokłóciłaś się z Jackiem, prawda? - w odpowiedzi skinęłam głową. - Przyszłaś z tym do mnie, a ja Cię po prostu tak nie wypuszczę. Dał Ci czas na przemyślenie, więc z niego skorzystaj.
-Theo, wy jutro wyjeżdżacie - burknęłam zakładając ręce na piersi i robiąc minę niczym mała naburmuszona dziewczynka.
-Jeśli spędzicie bez siebie te kilka dni i się kochacie to nic Wam się nie stanie. - pokręcił głową i cicho się zaśmiał. - Możesz zostać tu na noc. Dobrze wiesz, że mam dwie sypialnie.
-Sama nie wiem... - bąknęłam, a po chwili ostrożnie ponownie ułożyłam swoją głowę na torsie Walcotta. - Czemu to wszystko jest takie trudne... Wiem, że on mnie kocha, tylko, że....
-Ciii... - w porę poczułam dłoń Theo, głaszczącą mnie po głowie  zrozumiałam, że gdyby nie on to pewnie siedziałabym teraz na jakiejś parkowej ławce i wylewała morze łez. -Już dobrze....
Zupełnie odruchowo spojrzałam na jego twarz, a chwilę później pocałowałam go w policzek. Zrobiłam to jednak tak niechybnie, że moje usta spotkały się z kącikiem jego.
-Nie chc... - zaczęłam, ale nie dane było mi skończyć, bo moje usta zadrżały, a Theo wykorzystując ten moment przypomniał mi jak moje życie smakowało zanim nasz związek się zakończył.  Nie protestowałam, wręcz przeciwnie zarzuciłam swoje dłonie na jego szyję i na chwilę zapomniałam o bożym świecie.




Próbowałam zasnąć przekręcając się z boku na bok. Skorzystałam z propozycji Theo i zostałam na noc w sypialni gościnnej. Mój problem polegał na tym, że miałam problem ze snem. Ze snem bez Jacka. Co piątek, kiedy spędzał noc w hotelu wraz z całą drużyną nie potrafiłam zasnąć, a teraz? Teraz miałam spędzić bez niego jedną noc z rzędu więcej. Dlatego zdecydowałam się ubrać i powoli wymknąć z domu Walcotta. Doszłam do głównej ulicy dzwoniąc tym samym po taksówkę, a kilka minut później podawałam kierowcy adres mieszkania, w którym mieszkałam z Wilsherem. Do środka weszłam na palcach, nie chcąc go zbudzić. Tak jak mogła się spodziewać w środku panowała głucha cisza. Odstawiłam na ziemię buty i odwiesiłam kurtkę, a chwilę później zmierzając w stronę sypialni zaczęłam zrzucać z siebie niepotrzebną garderobę tylko po to, żeby móc zając przy nim miejsce, choćby w samej bieliźnie... Kiedy dotarłam do sypialni wsparłam się o framugę i z uśmiechem na twarzy przyjrzałam śpiącemu chłopakowi. Byłam niemal pewna, że moje miejsce jest właśnie przy nim i że to z nim chcę być już na długie lata. Ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi i po ciemku skierowałam się w stronę łóżka. Uderzyłam stopą w jakąś pustą butelkę stojącą na ziemi, sprawiając że z hukiem uderzyła o posadzkę  Jack jednak nadal spał. Widząc opróżnioną butelkę szkockiej pokręciłam jedynie z rezygnacją głową. Chwilę później wślizgnęłam się pod kołdrę i ostrożnie do niego przytuliłam. Poczułam jak podnosi do góry swoją rękę pozwalając podsunąć mi się jeszcze bliżej.
-Ostrzegam... - mruknął sennie nie otwierając nawet powiek. - Dzisiaj śpię nago.
Cicho się zaśmiałam, szturchnęłam go w bok, sprawiając, że na jego twarzy zawitał uśmiech, a chwilę później posłusznie wtuliłam w jego tors. Objął mnie swoimi silnym ramieniem i cicho mruknął do mojego ucha.
-Mogłem dodać, że wstęp tylko bez bielizny - zaśmiał się ponownie, przyciskając mnie jeszcze bliżej siebie. - Ale jak będzie taka potrzeba to sam ją z Ciebie ściągnę... Gdzie byłaś?
-Musiałam pobyć sama - westchnęłam wypuszczając powietrze wprost na jego szyję. - I nie będziesz musiał nic dzisiaj ze mnie ściągać. Mam nadzieję, że Ty i Twój mały kolega wytrzymają tą bliskość...
-Mały? - aha trafiłam w czuły punkt Jacka, a może nawet czuły punkt każdego faceta, a przecież wtedy zrobiłam to zupełnie nie chcący. - On wcale nie jest mały i zaraz Ci pokażę.
Poczułam jak przyciska mnie jeszcze bliżej siebie i niebezpiecznie zaczyna przejeżdżać swoimi dłońmi po moim brzuchu. Cała zadrżałam, a kiedy poczułam jego usta na mojej szyi odruchowo zarzuciłam swoje dłonie na szyję.
-Nic mi nie musisz pokazywać... - westchnęłam ciężko, skupiając się bardziej na tym, żeby odpowiednio ułożyć szyję do kolejnych pocałunków.
-Muszę... - mruknął gdzieś w moją szyję, a ja poczułam jego dłonie majstrujące przy moich majtkach. - Kwestionujesz jego rozmiary. Może tylko Ci przypomnę przed wyjazdem. Ot tak, żeby pokazać Ci każdą moją zaletę przed przemyśleniami, a propos nas?
-Jack... - westchnęłam kręcąc głową i zamykając powieki. - Możemy iść po prostu spać?
-To nie jest takie łatwe... - poczułam jak ostrożnie ściąga ze mnie dolną część bielizny i przyciąga mnie jeszcze bliżej siebie.
-Zaraz nie będę miała jak oddychać - szepnęłam wprost do jego ucha z nadzieją, że jednak rozluźni uścisk.
-Dasz radę... - mruknął cicho obejmując mnie teraz gdzieś w talii, a ja poczułam jak jego twarde podbrzusze ściśle do mnie przylega. - To tylko chwilka...
-Nie jęcz mi tak. - ostrożnie odsunęłam się od niego i ręką zanurkowałam gdzieś pod kołdrę szukając bielizny, którą zdołałam zgubić kosztem Jacka. - Nie zgodziłam się na żaden seks, a już nie na pewno po tym, co powiedziałam Ci dzisiaj.
Poczułam jak Jack złapał mnie za rękę i pociągnął ją, następnie układając na swoim torsie, na wysokości serca walącego jak głupie.
-Czujesz? - spojrzał mi w oczy, a chwilę później oparł swoje czoło o moje. - Tylko przy Tobie tak się zachowuje... Jakby miało wyskoczyć z tej klatki piersiowej... Wiesz jak dużo krwi teraz pompuje?
Nic nie odpowiedziałam jedynie spuściłam wzrok i przyglądałam się teraz mojej dłoni.
-Nie wiem czy to ze stresu, bo boję się, że jednak ode mnie odejdziesz czy dlatego, że moje ego zostało pobudzone. - kontynuował, a ja w dalszym ciągu patrzyłam się w to samo miejsce. - Proszę Cię... Nie chcę Ci teraz mówić o tym jak ważna jesteś dla mnie... Powiem to, w swoim czasie.
-Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. - mruknęłam ponownie wtulając się w jego szyję. - To po prostu kwestia moich prywatnych przekonań.
-Pieprz je... - westchnął wypuszczając ciepłe powietrze na moje ramię. - Jeśli jesteś szczęśliwa to pieprz je.
-Mogę iść spać? - szepnęłam ledwo dosłyszalnie. - Na prawdę nie mam siły na tą rozmowę.



__________________________________________________________

Od autorki:  Rozdział 24 miał wyglądać inaczej, ale... To samo pojawiło się w mojej głowie. Po prostu pomijam urodziny Theo. To i tak raczej byłby denny rozdział, a ten może wniesie coś więcej. No i w końcu udało m się coś napisać, co cieszy mnie jeszcze mocniej. Mam nadzieję, że i Wam się spodoba. Miłego czytania, a teraz zostawiam Was z Jackiem i Benikiem.

P.S. Zaległości mam przeczytane zostaje skomentowanie. Wybaczcie, ale wczoraj wróciłam z 10 dniowych wakacji. 

niedziela, 7 kwietnia 2013

23. I will be there


Leżałam na łóżku i patrzyłam jak promienie jasno świecącego słońca kolejno odkrywają na jego lekko zmęczonej twarzy liczne piegi. Piegi, które dodawały mu tego dziecięcego uroku. Ostrożnie przejechałam opuszkami swoich palców po jego odsłoniętym policzku, napotykając przy tym jakąś pojedynczą zmarszczkę - jedną z oznak naszej różnicy wieku. Na mojej twarzy mimowolnie zagościł uśmiech, a chwilę  później powoli podniosłam się z łóżka. Siedziałam na jego skraju uważnie przyglądając się widokowi zza okna i zastanawiałam się nad tym, gdzie aktualnie się znajduję. Gdzie i z kim...
-Długo nie śpisz? - usłyszałam jego lekko zaspany głos, a po chwili poczułam jego dłonie na moim zaokrąglonym brzuchu. Długo też nie czekałam na to, aż swoimi ustami skubnął moją szyję.
-Chwilę... - westchnęłam cicho przymykając powieki i uciekając myślami, gdzieś z dala od tego mieszkania w jednej z zachodnich dzielnic Londynu.
-Mmm... - z moich rozmyślań wyrwało mnie jego mruknięcie w pobliżu mojego ucha, tak bardzo uwielbiałam gdy chwilę po tym lekko przygryzał moją szyję, albo wygodnie układał swój podbródek na moim ramieniu. - Mówiłem Ci już, że jak mówisz po polsku to nie rozumiem.
Zupełnie odruchowo uśmiechnęłam się, a następnie cicho zaśmiałam. Od rana myślami byłam gdzieś indziej... I do tego stopnia, że na jego pytania odpowiadałam po polsku.
-Pocałujesz mnie? - zaśmiałam się już nieco pewniej i powoli obróciłam swoją twarz w jego stronę.
Widziałam jak uważnie lustrował mnie swoimi czekoladowymi tęczówkami. Widziałam jak zgrabnie tańczyły po niewidzialnej linii znajdującej się pomiędzy moimi oczami a ustami. Zmarszczył lekko nos, sprawiając jednocześnie, że uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Pokręcił tylko głową, a chwilę później złapał mnie ostrożnie za podbródek, jednocześnie unosząc moją głowę lekko do góry i zmuszając mnie do spoglądania tylko w jego tęczówki. Patrzyłam, więc prosto w jego oczy i czułam jak powoli przysuwa się bliżej mnie i zabija cały ten dzielący nas dystans, zupełnie jak podczas naszej pierwszej wspólnej nocy. Zawsze kiedy mnie całował napawałam się czymś innym. Raz był to po prostu jego zapach, inny razem faktura jego ust, kolejnym unosząca mnie do góry słodkość pocałunku, a wtedy... Wtedy po raz pierwszy skupiłam się na tej jego życiowej dojrzałości, na wszystkich doświadczeniach, które przeżył, błędach które popełnił i przed którymi mógłby mnie uchronić. Pociągał mnie swoją osobą w każdym calu.
-Muszę iść... - mruknął odsuwając się ode mnie.
-Już? - zrobiłam smutną minę i ostrożnie położyłam swoją dłoń na jego.
-Mam trening... - upadł na łóżko, wlepiając swój wzrok w suficie. - Później muszę odebrać Norę i Leo...
-Przyjedź z nimi... - położyłam się obok niego, napawając się ostatnimi minutami tego poranka, które spędzaliśmy razem.
-Jesteś pewna? - widziałam jak lekko zmarszczył brwi, nadal nie przestając patrzeć do góry.
-Fer, może oni są mali, ale na pewno zauważyli, że ich tatuś nie mieszka już z nimi i ich mamą... - westchnęłam ciężko kładąc swoją głowę na jego torsie. - Chcesz ich jeszcze wpuścić do swojego życia? Bo to tutaj jest teraz twój dom, pamiętasz?
Zaczerpnęłam powietrza, po czym dodałam szeptem:
-Tutaj - następnie chwyciłam jego dłoń i położyłam na swoim brzuchu. Poczułam jak niepewnie przesuwa ją w górę i w dół, a chwilę później po prostu odwrócił się twarzą do mnie.
-Przyjedziemy we trójkę....



Kiedy kilka godzin później siedziałam na kanapie i przyglądałam się Norze malującej za pomocą mazaków jakieś bliżej niezidentyfikowane kolorowe kucyki i patrzyłam kątem oka na jej brata oglądającego już którąś bajkę z rzędu, zdałam sobie sprawę z tego, że jestem chyba najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. I nie chodziło tutaj przede wszystkim o to, że przebywałam w jednym pomieszczeniu z tymi dwoma nieletnimi pociechami. Chodziło głównie o tą osobę, która siedziała za moimi plecami, przytulała mnie i zostawiała na moim karku swój oddech. Fernando tego popołudnia zupełnie nie zważał na to, że jego dzieci mogą wygadać swojej mamie każdy, nawet najdrobniejszy szczegół.
-Ale ty ładnie pachniesz... - szepnął mi wprost do ucha. - Malinami...
Lekko kiwnęłam głową, a w odpowiedzi poczułam jego język przejeżdżający wzdłuż mojej szyi.
-Fer! - zaśmiałam się, odsuwając się lekko w bok i sprawiając, że wsparł teraz swoją głowę na moim ramieniu. - Co ty robisz?
-Sprawdzam tylko czy smakujesz tak samo dobrze jak pachniesz... - poczułam jak jego oddech przyjemnie łaskocze moją szyję i byłam prawie pewna, że na jego twarzy gościł wtedy uśmiech.
-Dobrze wiesz, że jak perfumy czymś pachną, to dana osoba wcale tak nie smakuje - zaśmiałam się, opierając pewniej o jego klatkę piersiową.
-Na pewno nie? - usłyszałam jego szept tuż za moim uchem. - A miałem dzisiaj taką ochotę na maliny...
-Fernando... - zsunęłam się teraz w dół po jego torsie. - Nie przy dzieciach, ok?
-Jak nie będzie tych tutaj - wskazał podbródkiem na swoją latorośl, a następnie przesunął swoje dłonie na mój brzuch. - To będzie ten tutaj...
Milczałam. Nic nie mówiłam. Napawałam się jedynie jego dotykiem i ciszą jaka panowała w pokoju. Dzieci zajmowały się same sobą, a deszcz padający za oknem uderzał o parapet. Czułam się niesamowicie dobrze i tak nieco swojsko. Chyba znalazłam swoje miejsce na ziemi, te u boku ukochanego. Te, w którym jestem sobą i jestem szczęśliwa.
-Kocham Cię, Fer... - szepnęłam cicho, a chwilę po tym bezpiecznie przymknęłam powieki.
-Ja Ciebie też - odpowiedział mi krótko i pocałował w policzek.
Długo nie musieliśmy czekać, aż tą sielankę przerwie nam Leo, który postanowił wdrapać się na moje kolana tylko po to, żeby dostać się do swojego ukochanego tatusia i powiedzieć mu, że skończyła się bajka. Ale na mojej twarzy nadal gościł uśmiech. Kochałam ich wszystkich, całą trójkę.


Tamtego wieczora stałam wmieszana w tłum kibiców Chelsea i razem z całym tłumem świętowałam bramkę Torresa. Nie przeszkadzało mi zupełnie nic. Ani mój brzuch, ani tłum spoconych mężczyzn naruszających moją prywatną strefę, ani też to, że Fernando zabronił mi przyjścia na ten mecz. Ale nie mogłam stracić takiej okazji. Rewanż Ligi Europy i to jeszcze taki, w którym niebiescy muszą odrobić bramkę straconą na wyjeździe. Stałam na podrzędnej trybunie, zabunkrowana gdzieś w tłumie. Nie widział mnie ani on, przebiegający co jakiś czas na mojej wysokości, ani jego żona z dziećmi. No właśnie Olalla z małym Leo i Norą mieli dzisiaj być na meczu Fernando. To był prawdopodobnie jeden z powodów dla których miało mnie nie być na stadionie. Ale ja jak zwykle nie dbałam o to.  Ostrożnie złapałam się za brzuch, czując kolejne kopnięcie małego Torresa. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się grymas bólu, który zaledwie kilka sekund przemienił się w grymas.... No właśnie jak tu nazwać moje uczucia względem Nando leżącego na zielonej murawie i trzymającego się za twarz. Sztab lekarzy, który zjawił się przy nim w ekspresowym tempie nie zapowiadał nic dobrego. Ale przecież to wszystko widziałam, nie było żadnego łamania kości, ani wyrazu twarzy zwiastującego problem z mięśniem. W zasadzie tej piegowatej twarzy nie było teraz wcale widać. 
Patrzyłam na Fernando z lekko zakrwawionym nosem i modliłam się o to, żeby to był tylko nic nie znaczący krwotok z nosa. Żeby nie stało za nim nic więcej... Widziałam jak rozjuszony hiszpański byczek wbiega ponownie na boisko, zupełnie nie dbając o to, że jego koszulka nie posiada żadnego numerka, a on sam biega po boisku z kawałkiem gazy, którą co chwilę wyciera swój krwawiący nos. Włączyła mu się jakaś dziwna walka... Walka, którą chciał okrasić jak najlepszym występem.
Nim sędzia zagwizdał koniec meczu przecisnęłam się przez tłum kibiców i wyciągając z torebki przepustkę, którą Fernando przyniósł mi do domu, ot na wszelki wypadek, dostałam się do jaskini lwa - przejścia, w którym można było po meczu spotkać piłkarzy. Jedno było pewne, Fernando po meczu na pewno wyląduje u lekarza. Nikt o zdrowych zmysłach nie puści go, przecież to domu z rozkwaszonym nosem. Stałam, więc pod gabinetem lekarza pierwszej drużyny i czekałam, aż na moim horyzoncie pojawi się Hiszpan. Ledwo zbliżył się do mnie na kilka kroków, dopadłam go wieszając się na jego szyję i zasypując setką pytań o treści: nic ci się nie stało. 


Kilka minut później siedziałam na lekarskiej kozetce przyciskając zimny okład do nosa mojego mężczyzny. Z lekko skrzywioną twarzą przyglądałam się jego śladom bojowym, podczas, gdy on po raz kolejny przejeżdżał swoimi dłońmi po moim brzuchu.
-Mocno dzisiaj kopie... - rzucił jakby od niechcenia, w dalszym ciągu nie spoglądając na mnie.
-Jesteś na mnie zły, prawda? - burknęłam przesuwając chłodnym okładem lekko na bok jego nosa.
-Miało Cię tu nie być. - burknął unosząc swoje oczy i spoglądając mi w twarz. - Nie powinnaś w takim stanie siedzieć na tych zatłoczonych trybunach.
-Nic mi się nie stało, widzisz? - zaśmiałam się, kręcąc głową. - W przeciwieństwie do Ciebie.
-Takie ryzyko mam wpisane w swój zawód - westchnął, ponownie przejeżdżając swoją dłonią w miejscu, w którym uprzednio kopał nasz synek. - Prosiłem, żebyś została w domu.
-Przestań - pokręciłam głową, nie przestając przyciskać do jego twarzy lodu. - Chyba nie byłeś na tyle naiwny, że przegapię ten mecz...
Zamilkł. Nic nie mówił, jedynie wpatrywał się w moje oczy i ciężko oddychał. Wiedziałam, że ten nos musi go boleć. Że mimo adrenaliny jaka towarzyszyła mu na meczu, ten ból teraz powracał.
-Obiecuję to ostatni mecz... - westchnęłam ciężko, a następnie niepewnie pocałowałam go w piegowaty policzek. 
Chwilę po tym usłyszałam dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, a moim oczom ukazał się Eden, który jak gdyby nigdy nic zajął miejsce na wolnej kozetce. 
-Cześć... - rzucił dość oschle nie szczycąc mnie nawet najmniejszym spojrzeniem, a ja w odpowiedzi posłałam jedynie zdziwione spojrzenie Fernando. 
-Fernando... - w naszą stronę ruszył jeden z lekarzy. - Będziemy musieli prześwietlić tą kość i upewnić się, że nic sobie nie połamałeś. 
-Jedź... - westchnęłam lekko się uśmiechając, a ten w odpowiedzi pokiwał jedynie głową.
-Dobra.. Zobaczę tylko co u Hazarda - doktor skinął głową w stronę Belga, a następnie powrócił do rozmowy z nami. - I możemy jechać.
-Jasne.. Nie ma problemu - rzucił wysilając się na uśmiech, który zmarszczył mu nos. 


Wychodząc z gabinetu na pewno nie myślałam o konsekwencjach jakie przyniesie ze sobą ta wizyta u faceta, którego kocham. Pech chciał, że pomieszczenie opuszczałam kilka chwil przed Torresem. Jeszcze większy pech chciał, że wsparta o ścianę z dwójką dzieci u swoich boków stała Olalla. Czy mogłoby wydarzyć się coś jeszcze bardziej pechowego? Wydaje się, że nie... A jednak... Ten sam pech chciał, że ledwo zamknęłam za sobą drzwi, a do mojej nogi przykleił się Leo z jakże wdzięcznym okrzykiem:
-Cioooocia!
-Cześć Leo... - zaśmiałam się posyłając nieśmiały uśmiech Hiszpance, a następnie podnosząc chłopca na rękach.  Długo też nie musiałam czekać na moment, w którym jego siostra pójdzie w te same ślady, a w oczy Olalli rzuci się mój porządnie zaokrąglony brzuch. Czułam jakby wierciła w nim właśnie dziurę swoim wzrokiem. Mogłam teraz modlić się o to, żeby do mojego boku dopadł Eden i żeby zagrał rolę szczęśliwego przyszłego tatusia, ale.... No właśnie jak na złość zdematerializował się jakieś 5 minut temu i po prostu go nie było. W zamian za to szatnię opuścił teraz Fernando, a widząc mnie oblepioną jego pociechami po prostu stanął jak wryty. 
-Cześć? - rzucił pytającym tonem w stronę swojej żony, wciąż nie odrywając wzroku ode mnie i małego Leona, który swoimi rączkami oplatał moją szyję. - Co tu robicie?
-Myślałam, że mój kontuzjowany mąż będzie potrzebował pomocy... - bąknęła podchodząc do mnie i odrywając od mojej łydki Olallę, Leo jak na złość nie zamierzał zejść z moich rąk. No właśnie... Nie chciał zejść, aż do momentu, w którym nie pojawił się obok nas Fernando i zgrabnym ruchem z lekko zbolałym wyrazem twarzy nie wyciągnął chłopca z moich rąk.
-Pamiętasz co Ci mówiłem? - pokręcił palcem tuż przed oczami malca. - Ciocia nie może Cię na razie dźwigać. Jadę na prześwietlenie... - rzucił ponownie w stronę Hiszpanki, podczas gdy ja powoli zaczęłam ulatniać się do wyjścia z stadionu. Nie marzyłam o niczym innym niż zamówienie taksówki i powrót do tego cichego, spokojnego i przytulnego mieszkania. To było zdecydowanie za dużo wrażeń jak na jeden wieczór. Pech w tym, że wcale nie zamierzały się skończyć.

Leżałam na łóżku i przekręcałam się z boku na bok. Nie dość, że mały kopał dzisiaj niemiłosiernie mocno, to jeszcze zamartwiałam się tą całą sytuacją jaka zaszła na stadionie Chelsea. Był środek nocy, a Fernando jeszcze nie wrócił. Moją głowę zaprzątała teraz myśl, że właśnie godził się z Olallą, gdzieś w zaciszu ich domu. Zupełnie zrezygnowana po raz kolejny przekręciłam się na drugi bok. Tak wiele chciałam zdziałać jednego wieczora, a jak zwykle wszystko spaliło się na panewce.  Ostrożnie przymknęłam powieki, tylko po to, żeby za chwilę otworzyć je szeroko słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Znak, że Fernando spędzi dzisiaj tą noc ze mną. Ostrożnie podniosłam wzrok i spojrzałam na chłopaka, który stał w przejściu i uważnie mi się przyglądał.
-Hej... - mruknęłam cicho, a następnie podniosłam się i podeszłam do niego.
-Wyrzuciła mnie z domu... - cicho się zaśmiał, ale ja dobrze wiedziałam, że to śmiech wypełniony jakąś dziwną goryczą i żalem. - Pakowałem walizki, dlatego...
-Ciii... - uciszyłam go swoim szeptem i przyłożeniem palca do jego ust. - Nie myśl teraz o tym, chodź...
Próbowałam pociągnąć go w stronę łóżka, ale ten tylko przygniótł mnie ciężarem swojego ciała i dosyć zachłannie najpierw wpił się w moje usta, a później się do mnie przytulił. Był jak mały chłopiec, który gdzieś się zagubił. Mały chłopiec, który potrzebował teraz mojej opieki.
-Kocham Cię, pamiętasz? - westchnęłam przełykając głośno ślinę, a kiedy ten pokiwał głową odważyłam się wypowiedzieć kolejne słowa. - Przepraszam, naprawdę nie miałam pojęcia, że ona przyjdzie pod tą szatnie...
-Nie przepraszaj... - jęknął, gdzieś w moje ramię. - Tak miało być...
-Ja wiedziałam, że ona będzie na meczu.... - poczułam jak słone łzy napływają do moich oczu.  - A mimo to tam przylazłam i kleiłam się do Ciebie na tej lekarskiej kozetce.
-Cicho.... - teraz to on ujął moją twarz w swoje dłonie i zajrzał mi w oczy. - To nie Twoja wina, ok? I też Cię kocham, głuptasku.
W odpowiedzi jedynie kiwnęłam głową, a następnie skierowałam się w stronę łóżka marząc już tylko o śnie. 

Usiadłam na nim okrakiem,  a chwilę później ostrożnie przejechałam swoją dłoniach po jego ciemno-rdzawych włosach. Siedziałam tak blisko, że mogłam zliczyć każdego piega okalającego jego twarz. Ostrożnie umieściłam woreczek z lodem na jego wściekle fioletowym limie. Widziałam jak lekko wzdrygnął się pod wpływem zimna, a chwilę po tym utkwił we mnie te niesamowicie czekoladowe tęczówki.  Świdrowały mnie na wylot, wywołując tym samym uśmiech na mojej twarzy.
-Aż tak źle to wygląda? - jęknął przymykając powieki i opadając na łóżko.
-Możesz się ode mnie nie odsuwać? - westchnęłam ciężko, krzyżując ręce na piersi. - Wiesz, że z tym brzuchem nie jest mi wcale łatwo manewrować?
-Wieeem - podniósł się ociężale do poprzedniej pozycji i odgarnął wierzchem dłoni jakiś niesforny kosmyk, który zawitał na mojej twarzy. 
-I nie wygląda to źle... - spojrzałam ponownie na siniaka pod jego okiem i dotknęłam go ostrożnie opuszkami palców. - Za jakiś tydzień nie powinno być śladu.
-Tydzień? - spojrzał na mnie z lekko skrzywioną miną, a następnie poczułam jego dłonie na moich biodrach.
- Najważniejsze, że nie złamałeś tego nosa... - zaśmiałam się, następnie zostawiając na jego czubku krótki pocałunek. 
-Mhmm... - mruknął przymykając powieki i następnie przyciskając mnie bliżej siebie. - Gdybym go złamał to może całowałabyś mnie tak codziennie, co?
-Myślę, że mógłby Cię za bardzo boleć - zaśmiałam się ponownie, przykładając pod jego oko woreczek z zimnym lodem. 
-Może wtedy mógłbym się skupiać tylko na tym bólu... - jęknął dopiero teraz spuszczając swój wzrok w dół.
-Przepraszam... Naprawdę nie chciałam... - zaczęłam go po raz kolejny przepraszać, za to co stało się wczoraj na stadionie Chelsea. - Gdyby nie ten nos... Nie byłoby mnie tam, tak jak obiecałam.
-Nie obwiniam Cię... - westchnął kręcąc głową, a chwilę później opierając swoje czoło o moje ramię, jednocześnie odsuwając moją rękę od swojej twarzy. - To się musiało w końcu tak skończyć.
-Przepraszam... - zaczęłam, ale tym razem mi przerwał. 
-Wiesz, że ona może by nawet nie zauważyła? - po raz kolejny wydał z siebie głos, który zdawał się tłumić wszelkie emocje. - Tylko Leo... Leo i Nora tak bardzo Cię uwielbiają, że musieli po prostu przywitać się ze swoją ciotką. 
-To tylko dzieci, one... - zaczęłam, ale ponownie mi przerwał. 
-Nie są winne. - burknął, ściągając mnie, ze swoich kolan, a następnie opadając na miękki materac naszego łóżka. - Tylko ja tutaj jestem winien temu wszystkiemu...



Od autorki: Zgodnie z obietnicą dodaję. Nie wiem jednak kiedy pojawi się kolejny, bo muszę napisać kilak wprzód w tym ten, plus mam też inne opowiadania na głowie,a  z tymi innymi męczę się bardziej niż się spodziewałam. Mam więc nadzieję, że Karinowy rozdział Wam się spodoba. Rozdział pisany, zanim na światło dzienne wyszło, że ten nos jest jednak złamany, więc wybaczcie. Zresztą to tylko opowiadanie, a nie życie więc nie zmieniałam ;) Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Obiecuję, że w kolejnym rozdziale pojawiają się WSZYSCY  bohaterowie. Tak więc miłej lektury i do napisania :)
P.S. Zaległości nadrobię do środy wieczorem.
P.S.2 A teraz zostawiam Was z Nacho i jego grzejnikiem.


wtorek, 19 marca 2013

22. "Jesteś jego sumieniem"




-Co Ty robisz? - złapałam chłopaka za nadgarstek na wysokości jego tatuażu i mocno ścisnęłam, sprawiając jednocześnie, że musiał na mnie spojrzeć.
Z pola widzenia zniknął Hazard, a Theo został sam. Sam na sam ze mną. Dopiero po tym jak mój wzrok spotkał się z jego zrozumiałam, że moje pytanie było dość idiotyczne. Skrzydłowy Anglii stał przecież przede mną w ręku z kolejną porcją whisky, był w niezbyt wyszukanym klubie i przepuszczał swoje pieniądze na kolejne porcje alkoholu razem z pijącym od tygodni Edenem.
-Idź do Jacka - warknął w moją stronę próbując się ponownie odwrócić.
-No tak! - nie wytrzymałam podnosząc jednocześnie ton swojego głosu. - Najłatwiej się upić, bo rozstałeś się z dziewczyną.
-Nie jesteś jedynym powodem z jakiego mogę pić - spojrzał mi ponownie w oczy ukazując jednocześnie   rozżarzenie jakie malowało się w jego tęczówkach. - Wyszedłem na kilka kolejek z kumplem.
-Od kiedy trzymasz się z Chelsea?! - zaśmiałam się mu prosto w twarz.
Niewątpliwe mimo tego, co się między nami zdarzyło Theo w dalszym ciągu był mi bliską osobą i zależało mi na nim. Może nie tak mocno, żeby ciągnąć ten związek w nieskończoność, ale też nie tak słabo, żebym pozwalała rozbijać mu się pijanym po klubach. Martwiłam się o niego i nie podobało mi się jego zachowanie. Minął miesiąc od kiedy byłam z Jackiem, dwa od kiedy drogi moje i Theo rozeszły się na dobre.
-Od kiedy Ty... - widziałam jak zawahał się, a potem przełknął głośno ślinę. - Daj mi spokój, okej? Zabrałaś mi siebie, to chociaż daj mi się napić.
-Co ja? - popuściłam lekko uścisk w dalszym ciągu utrzymując z nim kontakt wzrokowy. - Cholera Walcott, daj sobie pomóc! Daj mi być Twoją przyjaciółką skoro dziewczyną już nie mogłam być!
-Mogłaś! - gwałtownie podsunął się bliżej mnie sprawiając, że zawartość jego szklanki lekko się wzburzyła i pozostawiła po sobie ślad na jego koszuli. - To Ty Inga wybrałaś....
-Nie mów tak - poczułam jak moje oczy zaczynają się szklić, tak bardzo nie lubiłam wracać do tamtych dni, kłótni i tych niekoniecznie przyjemnych zdarzeń.
-Poszłaś na łatwiznę - nerwowy śmiech Theo sprowadził mnie ponownie na ziemię. - Wybrałaś Wilshere'a zamiast możliwość odbudowy związku. Więc teraz daj mi choć trochę przestrzeni.
-Theo... - mój głos wydał mi się teraz mieć dość rozpaczliwy ton.
-Wasze zdrowie! - ponownie się zaśmiał unosząc lekko do góry szkło, a następnie upijając łyk. - A  teraz pozwolisz, że poszukam Hazarda.
Zostawił mnie. Samą na środku sali. Czułam jak jakieś cholerne i słone łzy napływają do moich oczu. To było silniejsze ode mnie. Cholerne 5 miesięcy nie chciało tak łatwo i szybko iść w niepamięć. Już wtedy wiedziałam, że ta kampania dla Nike nie odbije się zwykłym echem na tej dwójce. Powinnam była przewidzieć, że zakumplują się, a potem będą spędzać sen z powiek mi i Karinie.  W każdym bądź razie nadal tak stałam na środku sali nie zważając na ludzi, którzy przeciskali się obok mnie. Nie zwracałam też uwagi na piosenki, które w tym czasie dudniły w głośnikach. Na prawdę było mi żal Theo.
-Inga! - usłyszałam gdzieś za plecami głos Jacka, który momentalnie sprowadził mnie na ziemię i sprawił, że przykleiłam do mojej twarzy uśmiech. Nie chciałam ukazywać mu tej chwili słabości, nie chciałam żeby musiał razem ze mną na nowo mierzyć się z tą całą sprawą związaną z Theo. Może i Walcott miał rację, może i byłam tchórzem i zawsze szłam na łatwiznę, teraz też. Wolałam udawać, że wszystko jest w porządku niż powiedzieć Jackowi, co tak na prawdę od dobrych kilkudziesięciu minut krąży po mojej głowie. Obróciłam się na pięcie, zarzucając przy tym lekko moimi rozpuszczonymi włosami i wbiłam swój wzrok w Jacka. Stał zaledwie kilka metrów ode mnie, z jednej strony tak blisko, z drugiej tak daleko. W tym momencie byłam w stanie obrócić się tyłem do niego i rzucić w ten tłum tańczących par tylko po to, żeby znaleźć Walcotta i przemówić mu do rozsądku.
-Chodź tu - wyciągnął w moją stronę swoją rękę marszcząc przy tym swoje brwi. Widział, widział, że coś jest nie tak. Dostrzegł to, czego tak bardzo się bałam. Ledwo złapałam jego dłoń, momentalnie wylądowałam w jego ramionach wtulona w jego tors. Poczułam jak mój oddech przyspieszył, a ja mimo tego uczucia jakim darzyłam Jacka byłam skłonna się rozpłakać. Dlatego ściskałam go teraz z całych sił i próbowałam ukryć łzy, które na nowo zaczynały zbierać się w moich oczach. Cholerny Theo, cholerny klub, cholerny wieczór!



Siedziałam na łóżku trzymając na kolanach laptopa i przełączając kolejno zdjęcia z mojego pobytu w Londynie. Zaciskałam mocno zęby i starałam się w spokoju oglądać zdjęcia, na których widniała roześmiana twarz Theo tuż obok mojej. Zawsze chyba jednak trafiają się zdjęcia, które są silniejsze od nas. I tym razem było tak samo. Jedno ze zdjęć w parku sprawiło, że głośno zaklęłam po polsku, a następnie z hukiem zamknęłam komputer. W sypialni momentalnie pojawił się Jack i zaczął mi się uważnie przyglądać. Tak bardzo był wyczulony na te cholerne słowo, słyszał je setki tysięcy razy. Nie tylko z moich ust, ale też Kariny, Szczęsnego i Bambiego. Musiał wiedzieć, że nie świadczy ono o niczym dobrym.
-Co robiłaś? - przemówił po dość długiej chwili milczenia i wzajemnego wpatrywania się w siebie nawzajem.
-Nic - skłamałam próbując odwrócić wzrok. Był szybszy. Momentalnie znalazł się obok mnie, złapał mnie za podbródek i krótko pocałował. Ciężko westchnęłam lądując na plecach i spoglądając w sufit.
-Znowu Theo? - podniósł do góry brew, kiedy mój telefon wydał z siebie dźwięk przychodzącego połączenia.
-Nie - uśmiechnęłam się odrzucając połączenie. - To tylko Kieran, czym by to nie było, może poczekać.
Lewy obrońca jednak nie był takiego zdania, bowiem po chwili na nowo rozległ się dźwięk mojego telefonu. Zrezygnowana odebrałam, a to co usłyszałam wmurowało mnie w ziemię.
-Jak to nie wiesz gdzie on jest? - momentalnie podniosłam się odsuwając od siebie Jacka. - Cholera Kieran! On był dzisiaj prawdopodobnie zalany w trupa.Wiem, to moja wina! Wiesz co? Jak się odezwie to daj znać...
Odłączyłam się zaczynając szukać numeru Edena, teraz był moją ostatnią deską ratunku. Wszystko co robił w ciągu ostatnich tygodni Theo miało chyba na celu wyprowadzenie mnie z równowagi. Momentami dziwiłam się, że ma nadal przyjaciół i jest w stanie grać w klubie.
-Zadzwoń do Walcotta i zapytaj się go gdzie on jest - warknęłam na Bogu winnego Jacka, a następnie wykręciłam numer skrzydłowego The Blues.



Stałam w kuchni opierając się o blat i zastanawiając, gdzie do jasnej cholery może podziewać się Walcott. Byłam na niego wściekła, ale też bałam się. Bałam się przede wszystkim o jego zdrowie i stan psychiczny, który ostatnio nie był wzorem do naśladowania. Zaciskałam w dłoni komórkę oczekując jakiegokolwiek znaku od Gibbsa lub Hazarda. Spuściłam głowę wbijając wzrok w moje paznokcie, z których zaczęłam dzisiaj zdrapywać krwiście czerwony lakier. Ruszyłam w stronę salonu, z którego słyszałam głos Jacka. W porę, jednak zrozumiałam czemu go słyszę.
-Ona się o Ciebie martwi. - poddenerwowany ton Wilshere'a mógł być skierowany tylko do jednej osoby. - Tak, Inga. I co z tego, że nie jesteście razem? Jak nadal będziesz zachowywał się jak nastolatek, który nabył właśnie prawo do picia to na prawdę w dalszym ciągu będziesz ją ranił.... Posłuchaj sam siebie... Nie, jesteś sam sobie winien. Ja Wam nic nie rozwaliłem, ta decyzja należała do Was.... Widocznie innej nie mogła podjąć, ale teraz się o Ciebie martwi.... Mam być szczery? Warczy na mnie, bo martwi się o Ciebie. Nie powinno być tak Theo, więc teraz powiedz mi gdzie Ty do cholery jesteś? Nie, nie powiem jej. Przyjadę sam, jako Twój kumpel..... Cholera, Theo! Pamiętasz? Przyjaźnimy się!
Stałam w progu uważnie przyglądając się mojemu nowemu chłopakowi. Moje oczy w tym momencie na pewno wyrażały strach, bo kiedy nasze spojrzenia się spotkały uśmiechnął się pokrzepiająco. Było mi głupio, że musi rozmawiać teraz o takich rzeczach z Theo, że skrzydłowy Anglii nie może mi sam o tym powiedzieć. Jack nerwowo potrząsnął swoją ręką, sprawiając  że rękaw bluzy opadł na dół, a następnie spojrzał na zegarek.
-Daj mi 20 minut - słysząc te słowa odetchnęłam. - Będę sam. Nie ruszaj się stamtąd.
Rozłączył się, a następnie mijając mnie w przejściu pocałował w czoło i w pośpiechu naciągnął kurtkę i buty. To był właśnie mój Jacky. Jacky, który potrafił pomóc osobom, które go potrzebowały. Przecież tak samo było ze mną zaraz po tym rozstaniu z Theo. Szukając wsparcia nie pojechałam do Kariny. Wylądowałam tutaj... I zostało tak do dzisiaj. Cieszyłam się, że mam go przy sobie, że mogę na niego liczyć. Jednocześnie jednak ubolewałam nad faktem, że musi to wszystko znosić. Najpierw długie nieprzespane noce z mojej strony, teraz hektolitry etanolu wypite przez Theo.  Kiedy po godzinie usłyszałam  dźwięk otwieranych drzwi pędem wyrwałam się do przedpokoju z nadzieją, że za chwilę wypytam chłopaka o wszystko. W porę ugryzłam się w język, kiedy ujrzałam wspartego o ścianę i próbującego ściągnąć buta Theo. Jego stan nie powinien mnie dziwić, ba gdybym spotkała go trzeźwego, wtedy chyba przecierałabym oczy ze zdumienia. Podeszłam bliżej niego i złapałam go za ramię, chcąc mu pomóc.
-Theo... - szepnęłam niemal niedosłyszalnie czując jednocześnie jak głos więźnie mi w gardle. - Theo, zdejmij tą kurtkę.
-Dam sobie radę - odburknął w dalszym ciągu trzymając głowę spuszczoną w dół.
-Theo, daj mi tą kurtkę - rzuciłam nieco bardziej stanowczo, a kurtka po chwili wylądowała w mojej dłoni.
Odwiesiłam ją i przy akompaniamencie spojrzenia Jacka udałam się do kuchni, zaparzyć gorącą herbatę dla piłkarzy. Byłam ciekawa, gdzie przebywał Theo, ale teraz to się nie liczyło. Nie był to też dobry moment na takie pytania. Po posłodzeniu odpowiednią ilością cukru dla każdego zaniosłam im ciepły napój. Miałam już zostawić ich samych, ale w tym momencie moją drogę w stronę wyjścia z salonu przerwał Jack.
-Inga, możesz zostać z nami? - spojrzał na mnie nadzwyczaj poważnym wzrokiem. - Theo, chciał z Tobą o czymś porozmawiać.
-Jack, myślę, że... - przeniosłam swój wzrok teraz na Brytyjczyka, który siedział z twarzą schowaną w dłoniach i milczał. - Theo chyba dobrze wie, że to nie jest dobry moment. Na pewno jeszcze kiedyś znajdzie się okazja, w której będzie trzeźwy i będziemy mogli porozmawiać.
Uniósł lekko do góry twarz, tak że spotkałam się po raz pierwszy od dawna z jego spojrzeniem. Zamglony wzrok i ta bezradność w jego mimice i zachowaniu. Działało to na mnie jak cholera. Chciałam mu pomóc, ale teraz nie miałam jak. Nie mogłam, nie chciałam, a może po prostu się bałam?
-Lepiej teraz ogrzejcie się - po tych słowach podniosłam się do góry i niczym spłoszona antylopa opuściłam pomieszczenie.
Po chwili dogonił mnie Wilshere łapiąc za nadgarstek i odciągając gdzieś na bok.
-Jemu na prawdę jest głupio, Inga - spojrzał mi prosto w oczy, sprawiając jednocześnie, że skrzyżowałam swoje tęczówki z jego.
-Jak wytrzeźwieje to przeprosi - mruknęłam cicho. - Dziękuję Ci, że się nim zająłeś. Pójdę teraz pod prysznic, a później spać. Widzimy się w łóżku?
-Inga, nie masz mi za co dziękować. To też mój przyjaciel, a wyciąganie go z takich sytuacji to mój obowiązek. - wywrócił oczami. - I nie możesz też czuć się odpowiedzialna za każde jego niepowodzenie. To nie pomaga ani Tobie, ani jemu, ani mi. Ty jesteś zdania, że wszystko złe, co on robi to Twoja wina. A co robi Theo? Robi to wszystko, bo wie, że nie będzie miał wyrzutów sumienia, bo Ty jesteś jego sumieniem. Pogrążacie siebie nawzajem, a potem to wszystko...
-Odbija się na nas... - dokończyłam szeptem, po czym pocałowałam go krótko w usta. - Wiem, przepraszam.


Gdy obudziłam się rano nie czułam już na moim brzuchu ciepłej dłoni Jacka, jak miało to miejsce wczoraj, kiedy zasypiałam. Nie czułam też jego miarowego i rozgrzanego oddechu na moim karku. Po prostu już go tutaj nie było. Na szafce nocnej zastałam jednak pojedynczą żółtą karteczkę.
Pojechałem na trening. Bądź dla niego miła. J.
Już wtedy wiedziałam, że w naszym mieszkaniu zapewne nadal przebywa Theo. Leniwie podniosłam się z łóżka i naciągnęłam na siebie jakieś dresy, które raczej nie komponowały się z jedną ze starych koszulek Jacka. Pognałam prosto do kuchni. Nastawiłam wodę na moją ulubioną kawę, a następnie ze szklanką zimnej wody i tabletką przeciw bólową skierowałam się do salonu i stolika. Komfort kuchni oddzielonej od salonu jedynie barkiem sprawiał, że nie musiałam daleko biegać i wszystko mogłam mieć na oku. Przystanęłam przy kanapie, na której nadal spał Theo.  Wyglądał tak  niewinnie i słodko. Zupełnie jakby nie wiedział co to znaczy grzeszyć lub staczać się na dno. Cichy gwizd oznajmiający, że woda właśnie się zagotowała przywołał mnie do porządku. Pobiegłam wyłączyć gaz, a następnie zalać sobie ciecz, która miała w pełni postawić mnie na nogi.
-Nie śpisz już? - usłyszałam jego zaspany głos, a kiedy poniosłam wzrok dostrzegłam go siedzącego tyłem do mnie z twarzą ponownie ukrytą w swoich własnych dłoniach. - Jezuuu... Ile ja wczoraj wypiłem?
-Tabletka i woda na stole - westchnęłam, wciąż obserwując jego ruchy jednocześnie mieszając swoją kawę.
-Ta co zawsze? - podsunął się bliżej stolika i sięgnął po szklankę, oczekując zbyt długo na moją odpowiedź obrócił się do mnie przodem.
-Ta, co zawsze... - mruknęłam cicho, jednak na tyle głośno, że mógł mnie usłyszeć. Przecież to musiała być ta sama tabletka, którą raczyłam go po każdej popijawie jego i reszty Arsenalu. Za każdym razem, kiedy miał jechać na trening łapał za tą tabletkę i dopiero kiedy ustępował ból głowy był w stanie ruszyć do ośrodka treningowego. Zajęłam miejsce na fotelu, który stał prostopadle do kanapy, na której w dalszym ciągu spoczywał Theo.
-Więc, czemu nie trenujesz? - bąknęłam jakby od niechcenia.
-Bo nie mam siły, ochoty i weny... - rzucił dość jadowicie spoglądając na mnie. - Zrobiłem sobie coś z mięśniem. Znowu. Nic mi się nie układa: piłka, życie, kontrakt, Ty...
-Theo, myślałam, że już dawno sobie to wyjaśniliśmy - leniwie podniosłam wzrok spoglądając w jego ciemne tęczówki.
-Ja nie przestanę Cię kochać od tak, zaraz, okej? - podsunął się teraz bliżej mnie.
-Potrzebujesz czasu - przełknęłam głośno ślinę. - Znajdziesz sobie kogoś, to tylko kwestia czasu...
-Inga... - spojrzał na mnie z powątpieniem, a ja już wtedy spodziewałam się najgorszego, kolejnej kłótni.  - Czy Ty... No wiesz... Czy Ty i Jack? Śpicie ze sobą?
-Tak, śpimy w jednym łóżku - starałam się obejść ten temat szerokim łukiem, wiedziałam, że gdyby Theo dowiedział się o wszystkim zrobiłoby mu się na nowo przykro, a ja dostarczyłabym mu kolejnego powodu do sięgnięcia po alkohol.
-Nie pytam o łóżko - warknął, co chyba po chwili sam zauważył, bowiem zmienił ton swojej wypowiedzi. - Dobrze wiesz o czym mówię. Bądź ze mną szczera. Tak czy nie?
Nie umiałam patrzeć mu w oczy i kłamać. Kiedyś próbowałam nie mówić mu wszystkiego i wszyscy wiemy jak to się skończyło. Jeśli chciałam zapobiec kolejnej większej lub mniejszej tragedii musiałam teraz przyznać się przed nim do tego co robiłam z jego przyjacielem lub nie.
-Tak... - szepnęłam kiwając głową, a następnie przymknęłam powieki oczekując wybuchu złości. Zamiast tego odpowiedziała mi głucha cisza i głośne westchnięcie. Otworzyłam oczy i dostrzegłam Theo, który siedział ze spuszczoną do dołu głową.
-Nie naciskałem na Ciebie. Cierpliwie czekałem. - starał się być spokojny, tak dobrze go znałam i wiedziałam, że teraz walczy sam ze sobą. Budowanie krótkich zdań miało na pewno mu w tym pomóc. - 3 miesiące żyłem w celibacie specjalnie dla Ciebie. A Ty? Cholera, Inga! Ile wy jesteście razem?
-Miesiąc - rzuciłam jeszcze ciszej i poczułam jakbym chciała zapaść się ze wstydu w ten fotel. Najgorsze jest chyba to, że ja i Kanonier odbywaliśmy chyba tak na prawdę pierwszą poważną rozmowę od naszego rozstania.
-I w ciągu tego miesiąca miał czelność Cię przelecieć... - opadł na oparcie kanapy, co momentalnie przywołało mnie do jego boku. Sama nie spodziewałam się po sobie tej reakcji. Siedziałam teraz po jego lewej stronie i ostrożnie dotykałam jego ramienia.
-To nie tak... - szepnęłam. - Sama się o to prosiłam. Sama tego chciałam....
-Nie chciałaś - przerwał mi spoglądając na mnie. - Ty nie jesteś taka, Inga.
-Widocznie jestem. - odważnie spojrzałam mu w oczy, ale moje teraz podobnie jak jego wyrażały jakiś dziwny ból. - Nie bierz tego do siebie.
-Nie jesteś taka... - powtórzył szeptem, a ja w efekcie zawiesiłam się na jego szyi wtulając w jego ramię. Sama nie wiem czemu i kiedy, moje oczy zaszkliły się łzami. Nie byłam gotowa na tą rozmowę. Chowałam teraz twarz w rękawie jego koszulki i starałam się złapać spokojny oddech. Milczał. Nic nie mówił, jedynie raz na jakiś czas przejeżdżał swoją otwartą dłonią wzdłuż linii mojego kręgosłupa.
-Kocham Cię... - po dłuższym czasie usłyszałam jego cichy szept. Poczułam się jakby moje serce na chwilę stanęło. Nie wiedziałam co zrobić. Nadal szczelnie skrywałam swoją twarz w jego ramieniu i usiłowałam złapać normalny oddech jednocześnie wdychając słodki zapach jego perfum i ciała. Kiedy zdobyłam się na ponowne spojrzenie w jego tęczówki mój rozum kazał powiedzieć mi jedno zdanie:
-Myślę, że powinieneś już iść.
-Wiem, że nie mogę Cię zmusić do tego, żebyś mnie kochała nadal. - spojrzał uważnie na mnie. - Masz Jacka. To jego wybrałaś, ale... Chcę, żebyś wiedziała, że co by się nie działo. Ja Cię nadal kocham.
-Zadzwonię po taksówkę, Theo. - podniosłam się ze swojego miejsca i skierowałam pod ścianę, o którą się oparłam. To było zdecydowanie bezpieczne miejsce i odległość.


Od autorki: Oddaje rozdział, który mam już napisany z jakieś 2-3 miesiące. Mam nadzieję, że się spodoba. No i wiem, że większość z Was jest zawiedziona zredukowaną ilością Theo w opowiadaniu i końcem jego związku z Ingą. Nie wiem co dodać. Może tyle, że tu nastąpi pewnie krótka przerwa i postaram się skupić na reszcie opowiadań i dodać coś tam. Niestety mam aktualnie dosyć mocno ograniczoną wenę.

sobota, 9 marca 2013

21. I just get paranoid



Weszłam do sypialni tak cicho jak tylko mogłam. Jack leżał na brzuchu tyłem do wejścia, zdawało się, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że ktoś wszedł do środka. Swoją twarz chował w dłoniach, a poruszał się tylko za sprawą czerpania kolejnych głębokich oddechów. Nigdy nie widziałam go w takim stanie, zupełnie jakby nie był sobą. Jakby warstwa tego beztroskiego chłopaka z wiecznie uśmiechniętą buzią została naruszona, a on sam zamienił się w kogoś innego. Przełknęłam głośno ślinę i usiadłam obok niego. Położyłam swoją dłoń na jego plecach, sprawiając jednocześnie, że powoli podniósł do góry swoją głowę i spojrzał na mnie swoimi brązowymi tęczówkami.
-Mogę? - cicho zapytałam, nie będąc w stanie zdobyć się na pewniejsze zapytanie. Najzwyczajniej w świecie wstydziłam się. Wstydziłam się Jacka i tego monologu, który miałam zamiar przed nim dzisiaj wygłosić. Z jednej strony działał na mnie kojąco, z drugiej zaś nadchodziły takie momenty jak ten, w których po prostu się stresowałam. Skinął głową, a ja pospiesznie zajęłam wolne miejsce obok niego i podobnie jak on ułożyłam się na brzuchu. Chwilę jeszcze milczałam, zanim wydobyłam z siebie cichy szept:
-Przepraszam, Jack...
-Nie masz mnie za co przepraszać. - obrócił twarz w przeciwną stronę i nadal kontynuował. - To ja nie powinienem był Cię całować.
-Nie, Jack. - przerwałam mu już nieco bardziej stanowczo. - To ja jestem taką idiotką. Przepraszam Cię za tamto w łazience i za wszystkie inne podobne sytuacje.
-Na prawdę Inga, nie musisz tego robić. - dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że ton jego głosu po raz pierwszy od tak dawna jest tak szorstki. Leżałam więc w ciszy obok niego, zastanawiając się nad tym jak dalsze myśli ubrać w słowa i czerpałam z tego cierpkiego smaku goryczy jaką poczęstował mnie teraz Jack. Nie zauważyłam nawet, kiedy przykryłam swoją dłonią tę jego, leżącą płasko na pościeli, tę znajdującą się bliżej mnie.
-Mogę najpierw skończyć? - uważnie przyjrzałam się jego twarzy lekko spuszczonej w dół.
-Skoro musisz... - obojętny ton głosu Brytyjczyka sprawił, że poczułam jak jakiś niewidzialny kolec zakuł mnie w okolicy klatki piersiowej.
-Tak, muszę. - zrobiłam przerwę i zaczerpnęłam potężny haust powietrza, jakby miał mi co najmniej pomóc w zbudowaniu zdania. - To wszystko to moja wina. Miałeś prawo mnie pocałować i chyba nawet miałeś prawo wymagać ode mnie, że odwzajemnię twój gest. To ja wodzę Cię za nos i wykorzystuje twoją obecność, kiedy tylko jej potrzebuję, a sama nie jestem w stanie dać Ci nic w zamian. To wszystko przez to, że mieszkamy tu razem... Że śpimy w jednym łóżku. Wysyłam Ci mylne sygnały i nic na to nie poradzę, Jack. Nadal będę Ci gotowała te obiady jak będziesz wracał z wyjazdów, zupełnie tak jak ty czekasz na mnie w każdy czwartek, kiedy wracam z uczelni w takim stanie, że najchętniej po prostu położyłabym się spać. To ja wykorzystuję cię doszczętnie. Kiedy tylko mam ochotę to przychodzę do Ciebie i tulę się, jak spragnione miłości dziecko. I nie zwracam zupełnie uwagi na to czy ty też tego chcesz, czy właśnie się obudziłeś, czy może zamierzasz iść spać. Nieważne jest to czy właśnie śpisz, czy zmęczony długim treningiem oglądasz jakieś wiadomości w telewizji. Nie patrzę na to czy masz na sobie bluzę czy stoisz bez koszulki. Po prostu kiedy mam ochotę to, to robię, a ty to wszystko dzielnie znosisz. I będę nadal tak robić, Jacky... Zwyczajnie nie umiem przestać. Nie umiem, bo zależy mi na Tobie. Zależy mi trochę bardziej niż na przyjacielu, ale w dalszym ciągu nie wiem czy tak bardzo jak na chłopaku, którego miałabym na długo pokochać. A wiesz co jest w tym wszystkim najtrudniejsze? To ty jesteś przy mnie od samego początku. I mimo, że było kilka momentów, w których mogłeś po prostu kazać mi iść do diabła wytrwałeś przy mnie. Cały czas pamiętam nasze pierwsze spotkanie... I drugie też... Pamiętasz, już wtedy w klubie wieszałam Ci się na szyję? Ja już wtedy myślałam, że to będziesz ty. Że to właśnie ty, Wilshere wykonasz jakiś pieprzony ruch w moją stronę. A potem to wszystko z Theo potoczyło się tak szybko... Ja chyba sama nie wiedziałam, czego chcę. Złapałam byka za rogi i ujeżdżałam go tak długo jak byłam w stanie, Jack... Boję się tylko jednego. Że teraz to nie jest moment dla nas, że jak przeleje na Ciebie wszystkie uczucia z  Theo to wyładują się na tobie też te negatywne emocje. A tego bym nie chciała, bo najbardziej na świecie nie chcę Cię zranić. Tylko cholera, Wilshere! Ja chcę spróbować!
Poczułam jak moje oczy w pełni się zaszkliły. Łzy zaraz miały polać się strumieniami, a on nadal siedział nietknięty. Zupełnie jakby moje zdanie miał głęboko w dupie. Jakby moje uzewnętrznienie wszelkich emocji spłynęło po nim jak ciepły wiosenny deszczyk. Opadłam na poduszkę, chowając w niej swoją twarz.
-Mógłbyś chociaż na mnie spojrzeć? - rzuciłam tak bezsilnym i rozpaczliwym głosem, że sama nie rozpoznawałam w nim tego, że należy on do mnie.
I wtedy jak na zawołanie poczułam, że dłoń, którą do tej pory okrywałam tą Wilshera została brutalnie zrzucona na prześcieradło i przykryta silną męską dłonią. Poczułam jak swoimi palcami nerwowo przejeżdża po jej wierzchniej stronie i zdawało mi się, że podsuwa się bliżej mnie. Czułam jak moje łzy się już mnie nie słuchają i po prostu od jakiegoś czasu ciekną w poduszkę, zapewne zostawiając na niej ciemne ślady od tuszu. Ale miałam przecież to wszystko w dupie. Pierwszy raz otworzyłam się w taki sposób przed facetem, a on miał mieć mnie po prostu gdzieś, bo podejrzewałam, że nie zamierzał poświęcić na mnie swoich czterech liter. Leżałam więc w tej pościeli, w której do dzisiaj z nim spałam i zastanawiałam się nad jak najszybciej zapakować swoje walizki i do którego hotelu się udać. Nie mogłam, przecież ciągnąć tego w nieskończoność. Wybór był prosty: albo ruszaliśmy z Jackiem do przodu razem, albo po prostu nasze drogi się rozchodziły, raz na zawsze. Nie chciałam go ranić, a moja obecność niewątpliwie by to robiła.
-Inga... - usłyszałam jego równie cichy szept w okolicy mojego ucha i pospiesznie odwróciłam swoją twarz w tamtą stronę, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, że ściska moją dłoń.  - Nie płacz...
-Jacky... - momentalnie podsunęłam się bliżej i wtuliłam w jego ramię. - Pocałuj mnie teraz. Już nie stchórzę, obiecuję.
Długo nie czekałam. Poczułam tylko jak puszcza moją rękę tylko po to, żeby podnieść do góry mój podbródek. Uważnie zaglądał w moje oczy podczas gdy ja słuchałam jego przyspieszonego bicia serca. Serca, które waliło teraz jak młot. Przymknęłam powieki, czekając aż poczuję na moich ustach jego. Każda sekunda dłużyła mi się niemiłosiernie, a kiedy przypomniałam sobie, że już kilka dni temu mogłam doświadczyć tego słodkiego smaku jego ust moja rozpacz momentalnie się powiększała. I wtedy po dłuższej chwili dotknął swoimi niemal idealnie gładkimi ustami moich, sprawiając że cała zadrżałam. Dlatego teraz ostrożnie skierowałam swoje ręce na jego szyję i tam go objęłam. Całował mnie powoli i subtelnie, tak jakby chciał napawać się tym pocałunkiem na prawdę długo. Jakby co najmniej miały minąć długie lata, zanim pocałuję go drugi raz. Jeszcze nie wiedział, że kolejny pocałunek jest bliżej niż by się tego spodziewał. Oderwał się ode mnie po paru dobrych minutach i spojrzał mi uważnie w oczy. Tylko, że to ja nie chciałam czekać długo, dlatego ledwo złapałam oddech na nowo wpiłam się w jego usta.
-Czyli zgoda? - rzuciłam, kiedy zakończyliśmy kolejny dziki taniec naszych języków.
-Chyba jak widać - słodko się uśmiechnął, eksponując przy tym swoje dołeczki. - Bałem się po prostu, że już na dobre Cię straciłem...


-Ale pożerasz go wzrokiem... - do moich uszu dotarł głos Kariny. - Zmieniło się coś między Wami?
-Przestań - machnęłam ręką w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od chłopaka idącego po boisku. - Nie ma o czym mówić. Po prostu zaczęliśmy znowu rozmawiać.
-Jasne - zaśmiała się tylko po to, żeby po chwili spoważnieć. - Wkręcać to my, ale nie nas. Przespaliście się ze sobą?
-Karina! - posłałam jej teraz mordercze spojrzenie, bowiem nie czułam się swojo rozmawiając o kwestiach związanych z moim prywatnym życiem w towarzystwie całej loży. - I moja odpowiedź brzmi nie.
-Nie? - podniosła do góry jedną brew uważnie mi się przyglądając, a następnie przerzucając swoje spojrzenie na boisko. - Ten chłopak jest dzisiaj na fali, więc może powinnaś się przygotować?
-Proszę Cię... - jęknęłam tak cicho jak tylko mogłam, ta rozmowa zabijała mnie od środka.
-Nie mów tylko, że nie wygląda dziś seksownie - zaśmiała się, przybierając po chwili poważną minę.
-Bo zaraz pomyślę, że jesteś nim zainteresowana - wystawiłam język i wygodniej rozsiadłam się na krzesełku.
-Ja po prostu stwierdzam fakty... - usprawiedliwiła się, a następnie posłała mi szeroki uśmiech.
Bez słowa przeniosłam ponownie swój wzrok na boisko. Mecz powoli dobiegał końca, a twarz Jacka była teraz przyozdobiona słodkimi różowymi wypiekami na policzkach. Momentalnie odnalazł moje spojrzenie i puścił mi oko lekko się przy tym uśmiechając. Te kilka ostatnich dni wiele zmieniło między nami. Ze szczerym sercem mogłam przyznać, ze właśnie chyba takiego oparcia szukałam cały czas, podświadomie to takiego dotyku potrzebowałam i to właśnie tego szczęścia mi brakowało. Jack stal się po prostu moim światełkiem w tunelu, nadzieją na lepsze jutro. Kiedy rozległ się ostatni gwizdek pociągnęłam Karinę w stronę szatni, gdzie umówiłam się jeszcze w domu z Jackiem.
-Czekacie na mnie? - rzucił, kiedy znalazł się zaledwie kilka kroków od nas.
-Mhm.. - kiwnęłam głową, czekając teraz na jego jakąkolwiek reakcję ze jego strony. - Póki będziesz pod prysznicem to będziemy w kawiarni.
-Tu? Na Emirates? - rzucił przyciskając mnie teraz do swojego torsu.
-Tak - odsunęłam się od niego zaglądając w jego ciemne tęczówki. - Będziemy całkiem blisko.
-Przyjdę po Was... - cmoknął mnie krótko w policzek, po czym uciekł  do szatni.
-Oh, jacy wy jesteście słodcy - usłyszałam po raz kolejny Karinę, a chwilę później usłyszałam jak przybija sobie z kimś piątkę. Oczywiście tą osobą okazał się Chambo. Popatrzyłam na nich z niedowierzaniem, po czym skierowałam się w stronę korytarza prowadzącego do wspomnianego wcześniej Jackowi miejsca.
-Kar, idziesz? - rzuciłam nie obracając się do niej przodem, a jedynie uśmiechając pod nosem. - Czy może czekasz na Wojtka?
Długo nie czekałam, a pojawiła się koło mnie, narzekając pod nosem na moją bezmyślność. Tylko dlaczego podczas jej komentarzy na temat mój i Jacka miałam spokojnie słuchać i nie reagować w żaden sposób? Właśnie wtedy włączył mi się po raz pierwszy syndrom walczącej lwicy. Tej, która za wszelką cenę próbuje ochronić swoje młode.
Tym razem Jack pozbierał się w szatni szybciej niż zwykle. Siedziałyśmy z brunetką i piłyśmy kawę, kiedy pojawił się z tym ogromnym uśmiechem na twarzy. Zajął wolne krzesełko przy stoliku, a następnie przelotnie spojrzał na Kar, by po chwili zawiesić swój wzrok na mnie. Poczułam jak zaczynam się peszyć. Mimo, że znaliśmy się tak długo, a ostatnio praktycznie każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem, potrafiłam jak teraz zwyczajnie czuć się przy nim zawstydzona. Poczułam jak na moje policzki wpełzają czerwone rumieńce, które usiłowałam ukryć, wbijając wzrok w filiżankę.
-Co to? - zaśmiał się, dotykając mojego rozgrzanego policzka. - Możemy jechać?
-Skończymy pić z Kar... - uśmiechnęłam się do niego, a następnie spojrzałam na Karinę, która podśmiewywała się pod nosem. - Albo nie, właściwie to jej już chyba wystarczy.
Podniosłam się jako pierwsza, a po chwili w moje ślady poszli moi towarzysze. Jack objął mnie w pasie i skierowaliśmy się we trójkę do samochodu.
-Słodko razem wyglądacie - usłyszałam po chwili Karinę i poczułam jak coś się we mnie gotuje, na prawdę nie wiedziałam, po co to robi.
-Prawda? - poczułam jak Jack przyciąga mnie jeszcze mocniej do siebie, a potem całuje w środek czoła.
Posłałam mu więc niepewny uśmiech, a następnie przerzuciłam swój wzrok na tego czarnego Mercedesa stojącego w oddali.
-Czemu to robisz? - rzuciłam po polsku nie spoglądając nawet na Preiss.
-Mówię, co myślę - odpowiada mi z taką obojętnością, że mam po prostu ochotę wyrwać się z objęć Jacka i coś jej zrobić.
-I po co? - spojrzałam na nią moimi oczami, w których na pewno żarzyły się jakieś ogniki wściekłości. - Tak jest dobrze nie widzisz?
Odsunęłam się lekko od Jacka, sprawiając, że spojrzał zdziwiony raz na mnie, raz na moją przyjaciółkę, a w końcu znowu na mnie. Poczułam jak splata palce swojej prawej dłoni z moimi tej lewej. Ciężko wzdycha i w dalszym ciągu przygląda mi się tymi ciemnymi oczami. Już na pewno zauważył grymas złości na mojej twarzy.
-Możecie mówić tak, żebym Was zrozumiał? - rzuca, nieco zirytowany.
-Tylko przemówię mojej przyjaciółce do rozumu - uśmiechnęłam się do niego i pocałowałam krótko w usta, by rozwiać jego wszelkie wątpliwości.
-Czyli jednak coś jest... - klasnęła w dłonie, spoglądając na mnie wzrokiem w stylu 'a nie mówiłam'.
-Karina... - spojrzałam na nią morderczym spojrzeniem. - Bardzo sobie cenię Twoje rady i tak, coś jest między nami. Tylko, że to nie jest powód do ogłaszania tego całemu światu...
-No w tym momencie mnie uraziłaś - przerwała mi, spoglądając zacięcie w moje oczy. - Sama mam kilka spraw, które staram się ukryć przed światem.
-Więc powinnaś mnie rozumieć... - Jack przyciągnął mnie teraz bliżej siebie sprawiając, że na chwilę przerwałam rozmowę. - I to, że coś się między nami w końcu dzieje, nie jest powodem do ironicznych komentarzy.
-Cholera, Inga! - wybuchła, ale mogłam się tego spodziewać, w końcu teraz to ona miała rozstrojone hormony, nie ja. - Jestem twoją przyjaciółką! Wiem, że ironia to moje drugie imię, ale nie tutaj... Teraz mówię całkowicie szczerze. Wyglądacie razem ślicznie.
-Możecie przestać się na siebie drzeć? - Jack spojrzał pytająco na mnie, a następnie puścił moją rękę i wszedł do samochodu. - Nie czuję się ani trochę komfortowo jak nie rozumiem ani słowa.
Kiwnęłam tylko głową i wykorzystałam moment, w którym Kariny jeszcze nie było w środku.
-Przepraszam... - podsunęłam się bliżej niego i zostawiłam soczystego buziaka na jego policzku.



Wylądowałam na chłodnej ścianie w mieszkaniu Jacka, napawając się kolejnym magicznym i namiętnym pocałunkiem. Poczułam jak mocniej na mnie napiera i przyciska mnie do kawałka betonu. Nie odrywał się od mnie, a wręcz przeciwnie z każdą minutą stawał się bardziej zachłanny. A ja? Uśmiechałam się błogo, trzymając przy tym swoją rękę w okolicy jego brzucha. Nasze ruchy krępowały jedynie zimowe kurtki, które mieliśmy na sobie. Z na wpół otwartymi powiekami kontrolowałam każdy jego ruch, gest i minę. Kiedy oderwał się ode mnie tylko po to, żeby zdjąć wierzchnie okrycie z siebie i ze mnie, cicho się zaśmiałam. Był tak nieporadny, że zdjęcie jego kurtki zajęło mu więcej czasu niż zwykle. Chwilę później, jednak przyparł do mnie na nowo zasypując moją szyję dziesiątkami słodkich pocałunków. Poczułam jak podnosi mnie lekko do góry, a ja z przymkniętymi powiekami szepnęłam:
-Buty...
-Cii... - ponownie wpił się w moje usta, a ja już bez jakiegokolwiek zawahania objęłam go nogami.
Poczułam jak się poruszamy, ale nie byłam w stanie zlokalizować celu naszej podróży, tak bardzo byłam zajęta odwzajemnianiem kolejnych pocałunków. Posadził mnie na łóżku, a następnie lekko na nie pchnął, tylko po to, żeby usadowić się na moich biodrach. Odsunął z mojego ramienia rękaw sweterka, który miałam na sobie, a następnie zaczął całować mój obojczyk. Leżałam, więc na łóżku odchylając głowę do tyłu, błogo się uśmiechając i głaszcząc go po głowie. Wykorzystałam moment, w którym zaczął składać kolejne pocałunki, na moich spragnionych ustach i ostrożnie uwolniłam swoje nogi z obuwia, które nieco mnie krępowało. Głośny plask uświadomił Jacka, że właśnie je zdjęłam. Spojrzał mi w oczy, a po chwili ten sam dźwięk zagwarantował mi to, że poszedł w moje ślady. Popchnął mnie ponownie do tyłu, a ja bezwładnie wylądowałam na miękkim materacu jego łóżka. Podsunął się bliżej mnie, a po chwili skupił się na obcałowywaniu mojej szyi. Czułam jak wsuwa pod mój sweter i podkoszulek swoje dłonie i dotyka nimi mojego ciepłego brzucha. Brzucha, w którym jakiś czas temu zagnieździło się stado motyli, a pod wpływem jego dotyku jak na zawołanie wszystkie na raz rozłożyły swoje skrzydełka gotowe do lotu. Tak właśnie działał na mnie Jack Wilshere. Ostrożnie skierowałam swoje dłonie na jego barki i po prostu go objęłam. Co chwilę pozwalał jednej ze swoich rąk wędrować nieco wyżej, co raz wyżej, aż w końcu poczułam jak zapięcie moje biustonosza puszcza, a on umieszcza swoją drugą dłoń na mojej piersi. Całował mnie w taki sposób, jakby tym pocałunkiem prosił o przyzwolenie na dalsze działanie. Nie miałam złudzeń, że też tego chcę, więc skierowałam swoje dłonie do zamka od jego bluzy i ostrożnie ją rozpięłam następnie ściągając z jego barków. Przylgnęłam do jego ust całując je tak zachłannie, jakby za chwilę miał się skończyć świat, a dzisiejszy wieczór i noc były ostatnimi chwilami spędzonymi z nim. Czułam jak co raz pewniej umieszcza swoje dłonie na moim nagim ciele, dlatego podniosłam do góry ręce, dając mu jednocześnie zezwolenie na zdjęcie ze mnie zarówno tego sweterka, podkoszulki znajdującej się pod nim, jak i biustonosza. Leżałam przed nim odziana tylko od pasa w dół... Długo nie czekałam na to, aż przylgnie do mnie na nowo. Całował mnie z jeszcze większą namiętnością i pożądaniem niż dotychczas, jednocześnie pieszcząc moje piersi. Niepewnie złapałam za jego koszulkę i pomogłam mu ją ściągnąć. Jack Wilshere był teraz tutaj tylko ze mną, a w tym momencie ja byłam tylko jego.
To w jaki sposób obchodził się z moim ciałem sprawiało, że czułam się jak krucha laleczka z porcelany.  Był delikatny i czuły, a jego dotyk w zupełności wystarczał, by wprawić mnie w stan najpotężniejszej ekstazy. Wszystko co robił i to jak się poruszał było tak namiętne i jednocześnie subtelne, że czułam się jakbym przeżywała jakiś wspaniały sen erotyczny, w którym uczestniczy do niedawna mój najlepszy przyjaciel. Moje ciało było dla niego jak świętość, jak zabytek, którego nie można naruszyć. Było jak świątynia, której trzeba oddać hołd i szacunek, było jak najkruchszy fragment lodowej rzeźby. Był tak nieprzyzwoicie spokojny i subtelny, że czułam się podle zaciskając na jego łopatkach moje paznokcie, głośno dysząc do jego ucha, czy też wypowiadając słowa mojej aprobaty do jego dalszego działania. Czułam się przy nim jak najbardziej wulgarna dziwka. Ale kiedy szeptał mi do ucha, że mnie kocha wszystko zanikało. Na chwilę zapominałam o tym, co robię i skupiałam się tylko na nim, jego dotyku, zapachu...

Obudziłam się rano owinięta w kołdrę. Z uśmiechem na twarzy otworzyłam oczy tylko po to, żeby ujrzeć Jacka leżącego obok mnie. Ostrożnie przejechałam palcami po jego łopatce, pierwszy raz był tak blisko mnie. Tak na prawdę, to dopiero wtedy zaczęłam podziwiać jego urodę. To jak śpi z do połowy otwartymi ustami, jak kilkudniowy zarost dodaje mu uroku. Przejechałam swoją dłonią najpierw po jego policzku, a następnie po linii jego nosa i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego jak idealny jest. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i pocałowałam go w sam środek czoła. Ostrożnie podniosłam się z łóżka i skierowałam do kuchni, chciałam przygotować coś do jedzenia. Nigdy nie pomyślałabym, że moje pierwsze zbliżenie z aktualnym facetem nastąpi po jego meczu, kiedy to będzie zmęczony. Po meczu, którego ani nie wygrał, ani nie przegrał. Nie był to, więc ani seks na pocieszenie, ani w nagrodę. To był po prostu seks. Nigdy nie pomyślałabym, że po takim krótkim okresie bycia parą oddam się jakiemukolwiek mężczyźnie. A jednak... Jack Wilshere regularnie mnie zaskakiwał. Tylko, że o to chyba też chodziło w byciu razem. Zero monotonii, gwarantowana satysfakcja i każdego dnia coś nowego. Niewątpliwie byłam szczęśliwa.

Zostaliśmy parą i czy podobało się to komuś, czy nie, byliśmy nią. Z uśmiechem na twarzy chodziłam ulicami Londynu, ściskając dłoń Jacka. To wszystko było, tak niesamowite, że nadal nie wierzyłam, że to się dzieje na prawdę. Nie było żadnych oporów... Jack potrafił odbierać mnie z uczelni i to wcale nie czekając w samochodzie, a pod drzwiami sali, w której miałam akurat zajęcia, a ja? Odwzajemniałam się pięknym za nadobne  i wielokrotnie pojawiałam się w London Colney tylko po to, żeby grzecznie poczekać na mojego chłopaka kończącego trening. Żaden z chłopaków nie krył swojego zdziwienia z faktu, że jesteśmy razem. Część z nich nawet powtarzała, że wiedzieli, że to się tak skończy, ale to nic nie zmieniało. W końcu czułam, jakbym miała przy sobie chłopaka, któremu na mnie zależy. Tylko na mnie. Jedyną osobą, która zdawała się tego nie akceptować był Theo. A efekt był taki, że co raz rzadziej pojawiał się na treningach, w gazetach i portalach plotkarskich za to coraz częściej widoczne były zdjęcia Theo pochodzące z różnych imprez, a on sam wydawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Popadł w jakiś dziwny marazm, a ja czułam się jedyną osobą, która jest w stanie wyciągnąć go z tego alkoholowo-imprezowego szaleństwa.




Od autorki: Trzy razy zmieniałam muzykę. Mam nadzieję, że ta jednak przypadnie Wam do gustu. Ja osobiście mam słabość do tej piosenki, a może właściwie tego coveru. Wydaje mi się zresztą, że pasuje do pierwszego fragmentu tego oto rozdziału. Ten rozdział jest chyba moim ulubionym do tej pory i wydaje mi się, że dosyć długo nim pozostanie. No cóż wiem, że tak zwane team Theo nie będzie zadowolone takim obrotem sprawy, ale nie wszystkich można dogodzić, a zamysł na to opowiadanie był właśnie taki. Prędzej czy później musiało do tego dojść. Mimo to mam nadzieję, że nadal będziecie tutaj wpadać, czytać i komentować. A ja dla odmiany dzisiaj informowanie zacznę od nadrabiania rozdziałów u tych co mam zaległości. Głównie siempreinsolente, przepraszam kochana....
Zostawiam Was z lekturą i mam nadzieję dobrymi nastrojami po przeczytaniu. No i teraz coś dla team Theo:


niedziela, 3 marca 2013

20. Oh, my captain...




Stałam w tunelu prowadzącym na stadion z szerokim uśmiechem goszczącym na mojej twarzy. Do moich uszu dobiegały kolejne triumfalne okrzyki kibiców Arsenalu, ale teraz nie to było najważniejsze. Jakieś 15 minut temu minął mnie sztab medyczny West Hamu z nieprzytomnym Pottsem. Młodziutki chłopak, który o włos uniknął prawdziwej tragedii na boisku. Przez myśl przeszło mi tylko to, że to przecież mógł być Jacky. Nie pomyślałam o Theo, a właśnie o Wilsherze, który od kilkudziesięciu dobrych minut dzierżył na swoim ramieniu kapitańską opaskę. Opaskę, która tak wiele znaczyła dla każdego piłkarza, kibica i dla niego. I tylko to sprawiało, że stałam tam z tym uśmiechem numer 5 i wpatrywałam się w miejsce, w którym widziałam jego postać. Kilka minut temu minął mnie Vermaelen, ale nie zwróciłam nawet na niego uwagi.  Czekałam, aż podejdzie do mnie mój dzisiejszy mistrz.
-Gratuluję - rzuciłam mu prosto w twarz, kiedy tylko znalazł się naprzeciwko mnie.
-Czego? - zmarszczył brwi uważnie mi się przyglądając.
-Opaski - zaśmiałam się najpierw łapiąc za kawałek materiału spoczywający na jego nagim ramieniu, a chwilę później wspięłam się na palce i zarzuciłam mu ręce na szyję. - Oh, my captain...
- Nie masz mi czego gratulować... - mruknął lekko niepocieszony. - Nie w takim meczu... Wiesz jak ten z West Hamu?
-Nie mam pojęcia - spojrzałam w jego ciemne tęczówki i po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że jest w nich coś magicznego. - I nie zamartwiaj się tak. To nie jest niczyja wina. I wiesz co?
-Hm? - spojrzał mi prosto w oczy i poczułam się jakbym przez chwilę zapomniała co miałam powiedzieć.
-Byłeś cudownym kapitanem... - dostrzegłam kątem oka Kierana i zmierzających tuż za nim Theo i Aarona, co sprawiło, że momentalnie wtuliłam się w ramię piłkarza.
Nic nie mówił po prostu poczułam jak głaszcze mnie po głowie, cicho coś szepce, a następnie całuje mnie w sam czubek głowy. Mimo, że był obok mnie Wilshere i mogłoby się wydawać, że nie myślałam już o Theo, to chciałam teraz jak najszybciej pojechać z tego stadionu i zaszyć się w domu z kubkiem gorącej czekolady i świętującym Jackiem. Nie chciałam patrzeć na Walcotta, spotykać się z jego spojrzeniem, ani też czuć na sobie jego wzroku. Poczułam jak moje oczy zaczynają się szklić i odruchowo odsunęłam się od Jacka próbując pozbyć się tych gromadzących się łez. Spojrzał na mnie nieco zmartwionym wzrokiem, a po chwili głośno odetchnął.
-To co spadamy stąd? - spojrzał na mnie wyczekująco, ale ja w odpowiedzi jedynie kiwnęłam głową. - Idę pod prysznic i zaraz wracam.
-Poczekam na parkingu - posłałam mu lekki uśmiech i skierowałam się w stronę wyjścia na parking, na którym stały samochody członków klubu.


-Alex! - zawołałam chłopaka, który kierował się właśnie w stronę swojego samochodu. - Co z Wilsherem?!
-Pod prysznicem - zaśmiał się widząc jak z rezygnacją opieram się o maskę samochodu Anglika, a następnie ruszył w moją stronę. Po chwili już stał obok mnie i uważnie mi się przyglądał.
-Co jest? - spojrzałam na niego zdziwiona. - Mam coś na twarzy czy jak?
-Dobrze robisz? - wlepił wzrok w bliżej nieokreślony punkt na przeciwko siebie.
-Hm? - mruknęłam spoglądając teraz na niego.
-No wiesz, jestem przyjacielem Jacka i bardzo się cieszę, że spędzacie razem czas... - zrobił krótką przerwę, która chyba miała być przeznaczona na zastanowienie się w myślach nad tym, co powie dalej. Mój mózg jednak w dalszym ciągu nie rejestrował nic oprócz kapitana Jacka i Theo. - Nie zrozum mnie źle, bo wydaje mi się, że Jack zaczął serio lepiej wyglądać, grać i ...
-Do czego zmierzasz Chambo? - zaśmiałam się, dostrzegając, że chłopak gubi się w swoich własnych myślach.
-No wiesz... Jakby Karina nadal miała ten apartament w hotelu to pewnie wróciła byś tam, a nie wprowadziła się do niego. - spojrzał na mnie wymownie. - Może to i lepiej, że ona żyje jak żyje, a ty zatrzymałaś się u niego. Może to Wam jakoś pomoże...
-Alex, proszę Cię... - wywróciłam oczami. - Ja i Jack przyjaźnimy się. Nic więcej.
-Zrobi Wam to dobrze - poklepał mnie lekko po ramieniu posyłając mi teraz swój uśmiech. - Tylko pamiętaj pierwszą zasadę: najpierw się odkochaj, a potem zakochuj na nowo.
-Słyszałam inną złotą myśl. - pokręciłam z rezygnacją głową. - Że najlepszym lekarstwem na miłość jest nowa miłość.
-Tylko w taki sposób rani się ludzi... - mruknął, a na jego twarz wpełzł nieznany mi do tej pory uśmiech.
Zupełnie zrezygnowana tylko westchnęłam, a następnie przewróciłam oczami. Na moim horyzoncie jak spod ziemi pojawił Theo i Kieran. Szli zajęci sobą, dyskutując na jakiś zajmujący i tylko im znany temat. Zaczęłam się w duchu modlić, żeby Jack zaraz się tu zjawił i zabrał mnie do domu.
-Ile można siedzieć pod prysznicem? - spojrzałam na Alexa pytającym spojrzeniem, a ten się tylko zaśmiał.
-Mieszkasz z Wilsherem i jeszcze nie przywykłaś, że on siedzi tam naprawdę dłuuugo - spojrzał na mnie przeciągając ostatnie słowo, a następnie parsknął śmiechem.
-Wy to wszyscy, jednak macie nie po kolei w głowie.... - mój wywód przerwał jednak Jack.
-Inga! - machnął mi z końca parkingu, a następnie po ziemi rzucił kluczyki do swojego auta - moje wybawienie przed Theo. - Wsiadaj, zaraz wracam!
Posłałam wdzięczny uśmieszek najpierw jemu, później Alexowi, a następnie skierowałam się do auta. Ledwo wsiadłam, a zajęłam się wkładaniem kluczyków do stacyjki, by w momencie, w którym Walcott i Gibbs będą mnie mijali, być w pozycji, która uniemożliwi mi spoglądanie na jego twarz.
-Co ty robisz? - do moich uszu dotarł zdumiony głos Jacka. Ostrożnie podniosłam, więc do góry głowę i niepewnie się wyszczerzyłam.
-Kluczyki - wsparłam dłoń na jego siedzeniu, a następnie powoli się wyprostowałam.
-Chowałaś się przed nim? - zajął swoje miejsce, a następnie zaczął zapinać pas. - Inga, zachowujesz się jak...
-Dziecko? - przerwałam mu spoglądając w te ciemne tęczówki. - Ja wciąż nim jestem, Jack. Jestem małą i zagubioną dziewczyną w londyńskiej rzeczywistości.
-Nie jesteś. - spojrzał na mnie tak intensywnie, że poczułam jak się czerwienię. - Nie jesteś zagubiona, bo masz mnie.
-Jack... - zaczęłam, ale dość szybko zaprzestałam budowania zdania, którym chciałam się z nim podzielić.
-Bez niego też jesteś kimś... - przelotnie dotknął mojego uda, a następnie ręką sięgnął do odtwarzacza muzyki.



Do tej pory nie mogę uwierzyć jak człowiek łatwo przyzwyczaja się do rzeczy, które go otaczają i wypełniają jego wolny czas. Nie spodziewałam się, że tak samo przywyknę do mieszkania z Wilsherem, do spania wtulona w jego tors, czy też do tego, że kiedy wracałam po długim i ciężkim dniu z uczelni, on zazwyczaj siedział w kuchni szykując jakiś swój specjał, tylko po to, żeby zaspokoić mój głód. Przywykłam też do tego, że staram się nie być mu dłużna i kiedy to on wraca z wyjazdu albo meczu, na którym mnie nie ma, czekam na niego z kolacją. Przyzwyczaił mnie do siebie i chyba sama nie wiedziałam, czy aby na pewno to dobre posunięcie z mojej strony.
Siedziałam na zimnej posadzce w łazience i wrzucałam moje białe ubrania do pralki, którą zamierzałam za chwilę wstawić. Dość duża objętość wolnego miejsca sprawiła, że bez jakiegokolwiek zastanowienia zawołałam Jacka.
-Jack!
Długo nie musiałam czekać, kiedy znalazł się koło mnie, spojrzał mi na ręce, zaglądając gdzieś znad głowy, a jego oddech spoczął gdzieś na mojej szyi. Podniosłam głowę lekko do góry, tak by móc mu spojrzeć w oczy.
-Białe pranie - zaśmiałam się, spoglądając w jego ciemne tęczówki. - Chcesz coś dorzucić?
Długo nie musiałam czekać, aż wylądowały obok mnie jego brudne skarpetki i bokserki. Spojrzałam na niego z powątpieniem, a ten tylko parsknął śmiechem. Zajął wolne miejsce obok mnie i z troską pogłaskał mnie po głowie.
-Naprawdę? - pokręcił głową, a następnie złapał za swoją bieliznę. - To tylko skarpety i gacie... One nie gryzą, Inga.
-To po prostu dziwne, nie sądzisz? - popatrzyłam jak sprawnie wszystko umieszcza w pralce.
-To że robimy wspólne pranie? - zaśmiał się, zamykając drzwiczki od sprzętu, a następnie przyciągając mnie bliżej siebie.
-Nie.. To, że pierzemy razem bieliznę... - mruknęłam, a następnie wsparłam swoją głowę na jego ramieniu.
Nic mi nie odpowiedział. Poczułam jedynie jak całuje mnie w skroń, a następnie pochyla się teraz lekko nad pralką i ją włącza. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam teraz mu przeszkadzać w majstrowaniu przy przyciskach.
-Przestań! - zaśmiał się łapiąc teraz moje ręce. - Bo twoje bialutkie t-shirty, za chwilę będą brązowe.
-Nie da się tak. - zaśmiałam się kręcąc głową. - Taki duży chłopiec, a nie wie od czego barwią się ubrania.
-Taki duży chłopiec ma po prostu na głowie inne sprawy... - przejechał teraz swoją dłonią po moim ramieniu. - Ktoś musi w tym domu grać w piłkę... Gotować Ci obiadokolację...
-W niedzielę ryba z frytkami? - wyszczerzyłam do niego zęby, dusząc gdzieś w głębi śmiech.
-Ktoś musi Cię niańczyć... - wyliczał dalej. - Robić ten bałagan, żebyś później miała, co sprzątać..  I ktoś musi robić tak...
Poczułam jego usta na moim policzku i poczułam jak zaczynam się czerwienić.
- I jeszcze tak.. - jego usta spoczęły na środku mojego czoła, a ja już wtedy czułam jak stado dzikich motyli powoli zaczyna zagnieżdżać się w moim brzuchu. - I trochę tak... - ciepły buziak spoczął teraz w kąciku moich ust. - A czasem nawet tak...
Podsunął swoją twarz bliżej mojej, a następnie swoimi dłońmi przejechał po moich policzkach, by następnie musnąć swoimi wargami moje.  Powoli odsunęłam się, nie zaprzestając patrzeć mu w oczy. Czułam się sparaliżowana, nie wiedziałam, co zrobić. Z jednej strony chciałam teraz zarzucić mu ręce na szyję i zacząć całować go jak głupia, z drugiej zaś miałam ochotę podnieść się z tej podłogi i uciec z łazienki. Ale nie zrobiłam nic z tych rzeczy. Po prostu w dalszym ciągu siedziałam z lekko rozchylonymi ustami i uważnie mu się przyglądałam. Nic nie mówił, milczał podobnie jak ja. Jedyne na co teraz się odważył to złapanie mnie za rękę. Czułam jak niewinnie zaczął się nią bawić, jednocześnie spuszczając wzrok.
-To chyba wstawiliśmy nasze pierwsze wspólne pranie... - szepnęłam, kiedy w końcu otrząsnęłam się po tym niespodziewanym pocałunku. - Jack?
-Przepraszam.. - podniósł się i opuścił pomieszczenie, a chwilę później słyszałam tylko trzask drzwi. Tak, Jack Wilshere właśnie opuścił swoje mieszkanie. Wyszedł z niego z mojego powodu. Mojego i tego pieprzonego nieudanego pocałunku.


Karina

-Cześć - Jack wszedł właśnie do kuchni rzucając suche powitanie, kiedy siedziałam z Ingą podczas naszych plotek. - Kupiłem Ci ten sok, co chciałaś.
- Jasne... - jej dystans tak bardzo mnie przerażał, że teraz patrzyłam na nią podejrzliwym wzrokiem.  - Ile muszę Ci oddać? A dolicz ten wczorajszy obiad...
- Nie wiem... - mruknął rozpakowując swoje zakupy, a dopiero wtedy zauważyłam, że w lodówce i bez tego jest sporo jedzenia. - Policzę później.
- Dobraaaa... - przemówiłam po polsku spoglądając na przyjaciółkę. - Co to było?
-Nie mam pojęcia o czym mówisz - wzruszyła ramionami, po czym nerwowo zsunęła się po oparciu kanapy.
-Inga! - nie wytrzymałam i podniosłam nieco swój głos. - Nie jestem ślepa. Widzę, że coś jest nie tak.
Poczułam na sobie wzrok Jacka, jednak kiedy to ja na niego spojrzałam momentalnie go odwrócił.
-Możesz mi powiedzieć o co wam chodzi? - spojrzałam na nią zniecierpliwionym wzrokiem.
-O jezu... - jęknęła wywracając oczami. - Po prostu zrobiło się dziwnie... Praliśmy razem nasze majtki... A potem...
-Inga... - podsunęłam się bliżej niej, jednocześnie nie kontrolując faktu, że kąciki moich ust unoszą się lekko do góry.
-Pocałował mnie, okej?! - wybuchła, powodując jednocześnie, że parsknęłam śmiechem, a Jack spojrzał na nas podejrzliwym wzrokiem. - Nie śmiej się... To nie było wcale śmieszne, tylko...
-Tylko? - zaczerpnęłam powietrza, automatycznie uspakajając moją reakcję.
-Ej no czułam się zagubiona.. - zmarszczyła brwi i zrobiła minę, jakby miała się za chwilę rozpłakać. - Jakby co najmniej to pranie jego majtek nie było niezręczne... To ja jeszcze nie wiedziałam co zrobić.
-Inga, naprawdę? - uniosłam do góry jedną brew i uważnie zaczęłam jej się przyglądać. - Prałam już z tysiąc razy gacie Torresa. Setki tysięcy razy mieszały się w pralce i w szafce z moimi. To nic strasznego.
- Wy ze sobą sypiacie... - wysyczała, a po  chwili odwróciła swój wzrok.
-Okej... Tu chyba nie chodzi o to pranie... - przeciągnęłam swoją wypowiedź, a kiedy tylko nerwowo się poruszyła kontynuowałam. - Chciałaś też go pocałować, prawda? Tylko zwyczajnie stchórzyłaś.
-Nie, Kar! Przestań tak mówić! - na jej twarzy pojawiły się pojedyncze rumieńce, co sprawiło, że triumfalnie się uśmiechnęłam.
-Jak chcesz to możemy zmienić temat - spojrzałam najpierw na nią, a później na Jacka. - Możemy też ją dokończyć i coś zaradzić na to Wasze małe napięcie...
-Karina, proszę Cię... - spojrzała na mnie, podciągając jednocześnie swoje kolana do brzucha.
-Dobra ostatnia rada i już nic nie mówię. - spojrzałam na nią i lekko odsunęłam się do tyłu, gotowa na cios jaki będzie próbowała mi zadać. - Myślę, że powinniście się ze sobą przespać. Od tak. Chociażby po to, żeby zobaczyć czy macie coś do siebie. A, że na moje oko macie... Na jednym razie się nie skończy.



Od autorki: Przegraliśmy derby. Sama nie wiem jak to się stało. Na pocieszenie mogę jedynie powiedzieć, że w tym momencie sezonu kurczaki miały nad nami 10 pkt przewagi, a jednak skończyły za nami. No i mam nadzieję, że to wszystko powróci do normy i skończymy w top4. Nie widzę innej opcji. Szczerze mówiąc straciłam ochotę na dodanie rozdziału, ale w zasadzie ja go lubię, więc może i Was nieco pocieszy. Rozdział z przymusu podzielony na dwa (raczej nikt nie chce czytać ponad 14 stron worda). 
Miłej lekturki.

P.S. 20 marca urodziny Torresa. Robimy filmik. Fotki z waszymi życzeniami wysyłajcie na: videosforplayer@wp.pl Czas macie do 10 marca do 22.00. Szczegóły tutaj. Ponadto zbieramy też zdjęcia dla Ibiego. Z tym, że te dla niego zbieram do 7 marca. Wysyłajcie je pod ten sam mail. Zasady takie same jak z Torresem.




niedziela, 24 lutego 2013

19. We ruined a lego house


Po powrocie z Polski Londyn przywitał mnie cienką warstewką białego puchu. Było tu tak przytulnie i czułam się jak u siebie. W Polsce brakowało mi tych czerwonych budek telefonicznych, piętrowych autobusów i wielu innych miejsc charakterystycznych dla stolicy Anglii. Ale brakowało mi przede wszystkim tego chłopaka, który stał kilka metrów przede mną w hallu lotniska. Dlatego, kiedy przeszłam przez wszystkie bramki kontrolne rzuciłam mu się na szyję. Cieszyłam się, że jest tu dla mnie i po mnie. Odsunęłam swoją twarz z jego ramienia i spojrzałam mu w oczy, by po chwili utonąć w słodkim pocałunku.
-Weźmy Twoją walizkę i spadajmy stąd - mruknął mi cicho do ucha, następnie mocno mnie przytulając do swojego torsu.
W odpowiedzi kiwnęłam jedynie głową, a już za chwilę zostałam pociągnięta za rękę w stronę odbioru bagażu, kilkanaście minut później siedziałam w samochodzie Theo.

Stęskniłam się za nim, za jego dotykiem, uśmiechem i oczami koloru porannej kawy. Stęskniłam się za nim całym i mimo tego, że był jaki był, ja nauczyłam się chyba żyć z nim i jego wadami. Dlatego teraz leżałam w jego ramionach, a on swoimi palcami wyznaczał jakiś szlak na moim ramieniu.
-Aaron zaprasza do siebie na sylwestra... - głośno westchnął, a jego głos przebiegł gdzieś koło mojego ucha.
-I chcesz tam iść? - zaśmiałam się, czując jak powietrze wydobywające się z jego nozdrzy łaskocze mnie po szyi.
-A proponujesz coś innego? - tym razem jego usta wylądowały na mojej szyi, pokrywając ją pojedynczymi pocałunkami.
-Właściwie... -przygryzłam dolną wargę, udając że się zastanawiam. - Chciałam, ale chyba przystanę przy propozycji świętowania u Ramseya.
-Dawno Cię nie widzieli - zaśmiał się jednocześnie odgarniając z mojej twarzy włosy.
-Tak - wybuchłam kolejnym napadem śmiechu. - Też stęskniłam się za tą zgrają piłkarzyn, która nie daje nam spędzić nawet chwili razem. Sam na sam.
-Ej... - podniósł się teraz na łokciu, wpatrując w moje oczy. - Do sylwestra mamy jeszcze trochę tych wspólnych chwil w odosobnieniu.
-Sama nie wiem... - zaśmiałam się, próbując podroczyć się z chłopakiem, który co raz intensywniej wbijał we mnie swój wzrok. - Nie gracie przypadkiem żadnego meczu w Nowy Rok?
-Taaaa? - spojrzał na mnie zdziwiony.
-No wiesz, może po prostu ten sylwester w takim wypadku nie jest dobrym pomysłem - wzruszyłam ramionami, krzyżując swoje spojrzenie z jego.
-Wypijemy po lampce szampana o północy, a później od razu grzecznie pójdziemy spać - zrobił minę przedszkolaka, który jest święcie przekonany o słuszności swoich obietnic.
-Aha... - zaśmiałam się, stukając go lekko w nos. - Trzymam za słowo w takim razie. Po północy łóżko i spanie!


Nowy Rok powitałam w objęciach Theo, stojąc gdzieś na balkonie w domu Ramseya. Czułam jak obejmuje mnie na wysokości brzucha i opiera swój podbródek na moim ramieniu, podziwiając razem ze mną różnokolorowe fajerwerki. Uwielbiałam magię sylwestrowej nocy. I nie chodziło tutaj tylko o muzykę, doborowe towarzystwo i alkohol, który zazwyczaj leje się strumieniami  Najbardziej uwielbiałam właśnie tą północ. Kiedy wszystkie zegary zgodnie wybijają rozpoczęcie nowego roku kalendarzowego, a pierwsze fajerwerki wydają gdzieś na niebie huk i wieszczą radosną nowinę.  Zazwyczaj  wtedy stałam z lampką szampana i popijałam go w gronie najbliższych mi osób, podobnie zresztą jak i teraz. I wtedy nagle w mojej głowie zaświstał fakt, że przecież potrzebuję teraz solenizanta. Pospiesznie wyrwałam się z objęć Walcotta i odnalazłam wzrokiem Jacka, który opierał się o balustradę i rozmawiał o czymś z Alexem. Dopiero, kiedy do nich podeszłam ucichli i spojrzeli na mnie. Zajęłam, więc miejsce obok nich i podobnie jak oni wsparłam się o metalowe zabezpieczenie.
-I jak tam leci? - mruknęłam, nie obdarzając ich nawet swoim spojrzeniem.
-W porządku - usłyszałam rozweselony wzrok Oxa, co sprawiło, że ostrożnie mu się przyjrzałam. Jednak zamiast dostrzec uśmiech na twarzy mojego rówieśnika, zobaczyłam jak Jack skinął głową i dał mu znak do zostawienia nas samych.
-Nie ładnie wyganiać kolegów - zaśmiałam się, ściągając jakiś paproch z marynarki, którą chłopak miał na sobie.
-A ty nie powinnaś udawać, że przyszłaś zapytać jak nam leci impreza - zaśmiał się, uważnie mi się przyglądając.
-Rany, Jack! - szturchnęłam go lekko w bok. - Nic się nie da przed tobą ukryć. Chciałam Ci tylko życzyć wszystkiego najlepszego.
Bez słowa zawisłam na jego szyi i poczułam na mojej jego oddech. Ściskałam go tak mocno jak tylko byłam w stanie. Chciałam spędzić z nim te urodziny w inny sposób niż po północy składając mu jedynie zdawkowe życzenia. Ale nie mogłam zrobić nic innego. Po chwili już znalazł się przy nas Theo. Szturchnął mnie lekko w ramię, a  kiedy odsunęłam się pomocnika od razu objął mnie w talii.
-Dzięki, Inga - rzucił krótko, po czym pokręcił głową i zostawił nas samych.
Tak, Theo znowu zrobił się zazdrosny. Nie wiedziałam czy to kwestia powrotu do normalności, jakiejś rozmowy z rodzicami czy może po prostu na tyle mocno się za mną stęsknił, że teraz nie chciał odstępować mnie na krok. Mimo, że irytowało mnie jego zachowanie dzielnie je znosiłam i nic nie mówiłam. Starałam się unikać jakiejkolwiek kłótni. Nim się obejrzeliśmy Jack kompletnie zniknął z imprezy, co oznaczało, że uciekł na górę to jednego z pokoi i położył się zapewne spać. Koło 1 w nocy razem z Coleen namówiłyśmy wszystkich do tego, żeby poszli w końcu spać, przypominając im o jutrzejszym meczu.  Dosyć niechętnie, ale jednak nas posłuchali. Ja natomiast... No właśnie... Znowu zrobiłam coś, co nie przypadło by do gustu Theo, gdyby się dowiedział.
Siedziałam na łóżku, czekając aż zaśnie, a kiedy tylko tak się stało uciekłam do sypialni, w której łóżko zajął Jack. Ostrożnie położyłam się obok niego, a następnie szturchnęłam go w ramię.
-Co tu robisz? - spojrzał na mnie ostrożnie, otwierając powieki.
-Nie tak powinniśmy spędzać twoje urodziny - westchnęłam. - Przyszłam Ci jeszcze raz życzyć...
-Już mi składałaś życzenia - przerwał mi, a jego spojrzenie skrzyżowało się z moim. - Theo zresztą na pewno nie będzie zachwycony tym, że tu jesteś.
-Theo śpi... - mruknęłam, układając się tym samym wygodniej na wolnej poduszce. - Przyszłam porozmawiać z moim przyjacielem.
Westchnął. Dosyć ciężko jak na niego, ale nie wygonił mnie, a wręcz przeciwnie, nakrył mnie tą kołdrą pod którą leżał.
-Ostrzegam - poczułam jak podsuwa się bliżej mnie, a po moim ciele przebiegają dziwne dreszcze. - Śpię w samych bokserkach.
-Pamiętam - zaśmiałam się, a kiedy poczułam jego dłoń na mojej talii momentalnie ucichłam.
-Jak chcesz to mam dresy... - szepnął spoglądając mi w oczy. No tak przecież miałam na sobie aktualnie krótką spódniczkę, w której spędziłam sylwestra.
-Nie, tak jest okej - zaśmiałam się. - Porozmawiamy i ucieknę.



Siedziałam okrakiem na kolanach chłopaka i tonęłam w kolejnym namiętnym, ale jednocześnie słodkim pocałunku. Było idealnie. Inaczej niż zwykle, a miałam pewność, że jestem dla niego najważniejsza. Oderwał się od moich ust tylko po to, żeby zacząć całować moją szyję. Co raz odważniej wsuwałam swoje dłonie pod jego koszulkę, a jego natomiast co raz pewniej krążyły gdzieś po moich plecach. Przylgnęłam na nowo do jego ust, a po chwili poczułam jak rozpina mój biustonosz.
-Kocham Cię... - Jack Wilshere zajrzał w moje oczy, a ja jedynie uśmiechnęłam się, by chwilę później ująć jego twarz w moje dłonie.
Całowałam go, tak jakby miał skończyć się świat. Jakby za chwilę miał mi uciec.
-Inga... - czyjś szept powoli wdzierał się do mojej świadomości, ale odtrąciłam to na bok z nadzieją, że to tylko Jack kolejny raz próbuje mi wyznać swoje przywiązanie. - Inga... Inga!
Stanowczy głos sprawił, że otworzyłam ostrożnie powieki. Obok mnie z lekko rozchylonymi ustami spał Jack, tylko.... No właśnie on spał, więc nie mógł mnie wołać. Sen się skończył, a mnie nadal nawoływał jakiś męski głos.
-Inga! - momentalnie rozpoznałam głos Theo i jak głupia zerwałam się z łóżka, by spojrzeć na niego, a następnie posłać mu najpiękniejszy uśmiech. - Możesz mi wyjaśnić czemu spałaś z nim?!
-Ciii.... - przyłożyłam mu palec do ust, pocałowałam w policzek, a następnie za rękę zaczęłam ciągnąć w stronę wyjścia z pokoju. - Pogadamy o tym, ale nie tutaj. Nie budź go.
-Może powinienem skoro moja dziewczyna sypia z nim, a nie ze mną? - zatrzymał się uważnie mi się przyglądając.
-Przestań. - skrzywiłam się lekko, a następnie pokręciłam głową. - Ma urodziny. Przyszłam z nim porozmawiać i złożyć mu na spokojnie życzenia. Najzwyczajniej w świecie zasnęłam.
-Z moim przyjacielem ubranym w same bokserki - burknął powoli, kierując się za mną.
-Nie chcę się z tobą kłócić - założyłam ręce na piersi, nie zwracając uwagi na to, że połowa uczestników imprezy biegała już po domu, szykując się do wyjścia.
-Ja tez nie mam takiego zamiaru. - posłał mi ostatnie spojrzenie, po czym minął mnie kierując się w tylko sobie znanym kierunku. - Zbieramy się do domu.



Kilka dni później do moich rąk trafiła gazeta. Gazeta, ktorej tak bardzo nie chciałam zobaczyć. Na okładce widniało zdjęcie Walcotta z byłą dziewczyną Melanie. I zapewne nie przejęłabym się gdyby nie całował jej na tym zdjęciu. Zapewne teraz zapytacie po co ją kupowałam? Otóż nie ja ją kupiłam. Wpadła mi zupełnie przypadkowo w ręce na uczelni. Widziałam jak kilka dziewczyn siedząc parę metrów ode mnie uważnie przygląda się każdemu mojemu ruchowi, a następnie szepce coś sobie na uszy. Wyrwałam do nich jak z procy. Chciałam tylko zapytać, co im nie pasuje, ale w moje oczy wpadł ten nieszczęsny kawałek papieru. Dlatego wyrwałam się z uczelni w połowie zajęć i po prostu pakując się w metro dotarłam jak najszybciej do Jacka. Nie obchodziło mnie to czy jest akurat w domu i czy może być zajęty. Ledwo otworzył mi drzwi, a wpadłam w jego ramiona, jednocześnie roniąc kilka łez.
-Co się stało? - poczułam jak odsuwa mnie od siebie, by po chwili ponownie mnie przytulić. - Nie płacz.
Drążcą ręką sięgnęłam do torby po kawałek papieru, który wyniosłam z uczelni i podałam go Jackowi. Zdałam sobie sprawę jednocześnie z tego, że gazeta nie jest najświeższą. Zdjęcie musiało zostać zrobione dobrych parę dni. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, zarzuciłam jedynie ręce na szyję Jacka i wisząc na nim wtuliłam się w jego ramię.
-Inga... - jego zrezygnowany głos świadczył tylko o tym, że Theo faktycznie zrobił coś, czego nie powinnam mu wybaczyć. - To na pewno da się jakoś wytłumaczyć. Nie musisz od razu go przekreślać i....
-Chcę tylko wiedzieć jak długo... - ostrożnie odsunęłam się od chłopaka i spojrzałam w jego ciemne tęczówki, wyrażające podobnie jak moje jakiś dziwny ból. Ból, który mnie dziwił, ale może nie powinien. Przecież jemu zawsze zależało na mnie do tego stopnia, że teraz na pewno bolało go to, że to właśnie mnie zranił jego kumpel.
-Masz mnie jakby co... - westchnął drżącym głosem, a następnie poczułam jego dłoń na mojej głowie. Dotykał mnie tak ostrożnie jakby w każdym momencie mógł mi wyrządzić krzywdę, ale nie przeszkadzało mi to. W jego ramionach czułam się bezpiecznie, a te łzy, które teraz wylewałam zdawały się być niczym - Wejdźmy do środka, co?


Od kilku dni udawałam, że wszystko jest w porządku. Przywoływałam na twarz uśmiech i spędzałam każdą wolna chwilę z Theo. Chciałam go chyba mieć pod kontrolą w obawie, że jeśli dostanie zbyt wiele czasu beze mnie od razu poleci do Slade. Tamtego po południa wróciłam z uczelni z zakupami. Miałam zaangażować Theo do wspólnego gotowania. Mój kolejny pomysł na wspólne spędzenie chwil. -Theo?! - zawołałam z nadzieją, że za chwilę wyjdzie zza rogu i zajmie się mną. Odpowiedziała mi jednak głucha cisza. Skierowałam się do kuchni, gdzie zostawiłam na blacie torbę z zakupionymi produktami, a następnie po cichu skierowałam się na górę. I dopiero, kiedy pokonałam ostatnio stopień moje serce zaczęło bić szybciej. Theo był w domu, ale... No właśnie... Z sypialni dochodziły ciche pomruki. Na palcach podeszłam drzwi, a kiedy je uchyliłam doznałam szoku. Okrakiem na kolanach Theo siedziała jakaś blondynka. Nie zauważyli mnie, ona była zajęta głaskaniem jego głowy, a on obcałowywaniem jej dekoltu. Nie wytrzymałam trzasnęłam drzwiami o ścianę i spojrzałam na niego, starając się ukryć łzy.
-Nie chcę wam przeszkadzać - syknęłam zaciekle spoglądając w oczy Walcotta. - Ale chciałabym zamienić słowo z moim chłopakiem.
Uciekłam do salonu i długo nie musiałam czekać na to, aż pojawił się obok mnie. Stał z niechlujnie naciągniętymi bokserkami i niezapiętymi spodniami.
-To nie tak jak myślisz - zaczął kręcąc głową i uważnie mi się przyglądając.
-Z pewnością - gorzko się zaśmiałam, nie płakałam. Może zwyczajnie nie miałam już sił na łzy. - Przed chwilą tylko siedziałeś zupełnie nagi w sypialni uprawiając seks ze swoją byłą dziewczyną, a teraz stoisz przede bez koszulki, w rozpiętych spodniach... A ona? Pewnie się właśnie ubiera. To na pewno nie jest to o czym myślę.
-Inga... - usiadł obok mnie łapiąc mnie za rękę. - Wszystko Ci wyjaśnię...
-Oczywiście - zaśmiałam się ponownie zabierając swoją dłoń. - Najpierw chcę wiedzieć tylko jak długo?
-Ja... - zaczął, ale po chwili się zaciął. Ta rozmowa niewątpliwie stresowała go bardziej niż mnie. Ja natomiast dostałam kopa i zachowywałam jeszcze jakąś rozwagę mówiąc wszystko, na co miałam ochotę.
-Od  świąt, prawda? - spojrzałam na niego kręcąc głową. - Twoi rodzice zaprosili ją w święta...
-Ją i jej rodziców. - pochylił się lekko, wbijając swój wzrok w podłogę. -  Mieliśmy dość ich paplaniny. Uciekliśmy na drinka...
-A od drinka do całowania na środku ulicy to już niedaleka droga - parsknęłam śmiechem, a po chwili poczułam jak moje oczy zaczynają się szklić.
-Przestań, to wszystko nic nie znaczyło - ponownie złapał mnie za nadgarstek wlepiając we mnie swój wzrok.
-Dlatego teraz ucieka na palcach jak złodziej? - spojrzałam na niego posmutniałym wzrokiem. - Wynoszę się.... Nie możemy być razem. Za długo to się ciągnie...
-Inga... - szepnął, ale mu przerwałam.
-Nie oceniam Cię. - pociągnęłam nosem, następnie kontynuując swój wywód. - Byłeś z nią długo. Masz prawo nadal ją kochać. Ja też mam prawo odejść, żeby nie mieć złamanego serca. A zdrady ja Ci nigdy nie wybaczę, Theo.
-Co Ty chcesz zrobić? - oparł się o kanapę i powoli zjechał po niej w dół.
-Wyprowadzam się. - kiwnęłam lekko głową, chcąc dodać sobie samej otuchy. - Zrywam. Dam sobie radę.
Po tych słowach podniosłam się z kanapy i hamując kolejne łzy weszłam do sypialni. Żałowałam, że po przylocie z Polski wypakowałam swoje rzeczy, teraz miałabym ułatwione zadanie. Aktualnie musiałam pakować wszystko od nowa. Położyłam na ziemi otwartą walizkę i wrzucałam do niej ubrania. Nie dbałam o to, żeby je poskładać. Kiedy opróżniłam szafę i szufladę z bielizną, zajęłam się zbieraniem wszystkich innych rzeczy należących do mnie. Na koniec zostawiłam sobie łazienkę, w której wyczyściłam półki niemal całkowicie. Nie chciałam już tu wracać, nie chciałam na niego patrzeć i nie chciałam czuć na sobie jego dotyku. Bałam się, że teraz jedynie by mnie parzył.
-Inga, za miesiąc mieliśmy mieć nasze wspólne walentynki... - do moich uszu dotarł jego błagalny ton głosu. - Przemyśl to, proszę Cię.
-O co ty mnie prosisz? - zaśmiałam się, kręcąc głową. - Mieliśmy mieć walentynki, ale ich nie będzie. Zraniłeś mnie Theo! Jak jestem taka kijowa to mogłeś powiedzieć mi to od razu! Ja nie potrzebuje w moim związku trzeciej osoby!
-A to dziwne! Wydawało mi się, że Wilshere był Ci bardzo potrzebny! - teraz Theo wszedł na bojową ścieżkę, a ja momentalnie zdałam sobie sprawę z tego, że najlepszym wyjściem jest ucieczka.
-Jack to mój przyjaciel! - warknęłam zapinając walizkę. - I nie powinno Cię to dziwić, chociażby dlatego, że to też twój przyjaciel!
-Nie spędzam z nim każdej wolnej chwili! - złapał mnie za nadgarstek odważnie spoglądając mi w oczy.
-A ja tak! - warknęłam, uwalniając przy tym swoją dłoń z jego uścisku, a następnie złapałam za walizkę i torbę. - Nawet do mnie nie dzwoń!


Siedziałam w Central Parku na jednej z moich ulubionych ławek. Nie liczyło się to, że na około prószy śnieg i na ziemi zaczyna zalegać w co raz większej ilości. Nie ważne było to, że robiło się co raz ciemniej. Po prostu tam siedziałam i pozwalałam ciec łzom. Tutaj nikt nie zwracał na mnie uwagi, a to pozwalało w taki banalny sposób uzewnętrznić się moim emocjom. Poczułam jak ktoś zajął wolne miejsce obok mnie. Nie musiałam sprawdzać, wiedziałam, że to Jack. Nic nie mówił po prostu siedział obok mnie. Długo nie wytrzymałam, bo po chwili po prostu się w niego wtuliłam.
-Ciii... - szepnął mi gdzieś nad głową.  - Nie płacz...
-Przespał się ze swoją była rozumiesz? - podniosłam wzrok i bezsilnie spojrzałam mu w oczy. - Zdradzał mnie ze swoją byłą...
Nic nie odpowiedział jedynie zaczął ocierać łzy z moich policzków. Nie miał nic dodania i w zasadzie nie miałam, co się dziwić. W takich sytuacjach nie ma, co dodawać.
-Robi się zimno - po jakimś czasie przerwał ciszę. - Wiesz, co prawda u mnie w domu jest jedna sypialnia i kanapa, ale... Możemy się tam jakoś pomieścić?
Mimowolnie się uśmiechnęłam i ponownie go przytuliłam. Był taki kochany, że nie sposób było go nie lubić. To był właśnie Jack Wilshere, chłopak marzeń każdej dziewczyny.
-Nie wiem czy powinnam się zatrzymywać u Ciebie... - westchnęłam.
-Theo nie będzie Cię szukał, wszystko z nim załatwiłem. - zrobiłam zdziwioną minę, dając mu do znaczenia, ze ma mi wiele do wyjaśnienia. - On kazał mi Ciebie znaleźć, żeby się upewnić, że nic Ci nie jest. A ja od razu pomyślałem o tym parku. Wiesz przychodziliśmy tu często z Archiem.
Na jego twarzy dostrzegłam nieśmiały uśmiech. Uśmiech, który sprawił, że bez zawahania zdecydowałam się iść z nim do tego samochodu i pojechać do jego mieszkania w Islington. Tak samo jak zdecydowałam się tam zatrzymać na bliżej nieokreślony czas.


Od autorki: A jednak z trzech tygodni zrobiły się dwa, co mnie w sumie cieszy. Ten rozdział pisało mi się na prawdę ciężko, ale kolejne... Kolejne są już gotowe i nawet je lubię. Bardzo je lubię, więc jeśli ten nie przypadnie Wam do gustu to obiecuję to wynagrodzić. Aktualnie rozpoczął się nowy semestr, więc mam trochę luzu, ale patrząc na mój plan to za chwilę nie będzie go już wcale. W każdym bądź razie dziękuję za komentarze  zaległości nadrobię wkrótce. W większości mam przeczytane rozdziały, brakuje tylko weny na komentarz, więc nie gniewajcie się.... Pozdrawiam i do usłyszenia :)
P.S. No i prawie zapomniałam. Otóż sprawa wygląda tak: 20 marca urodziny obchodzi Fernando Torres i z  tej okazji pewna Portugalka przygotowuje filmik. Obiecałam jej pomoc. I wy też możecie pomóc. Wystarczy, że zrobicie sobie fotkę z życzeniami dla Torresiatka napisanymi po angielsku lub hiszpańsku i wyślecie ją na maila videosforplayer@wp.pl. Szczegóły tej akcji tutaj. A no i fotki do 10 marca.